Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#18746

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia działa się cztery lata temu, ale ślad po niej do dziś widnieje na mojej nodze. Było lato, dość ciepło, ale nie gorąco, razem z przyjaciółką [M]oniką postanowiłyśmy połazić po lesie. I tak sobie chodziłyśmy, obierając kierunek na oczko wodne. Żeby dostać się do oczka trzeba przejść przez polankę, która generalnie jest okupowana przez psiarzy i ich zwierzaki. Postanowiłyśmy popatrzeć chwilę na bawiące się psiaki i zaczęłyśmy obchodzić polankę, żeby im nie przeszkadzać.

I tak sobie idziemy i idziemy, gdy nagle naszą drogę zastępuje pies, dość duży, rasy nie wiadomo jakiej. Pies był cały zjeżone, warczał na nas i szykował się do ataku. Razem z Monią odwróciłyśmy od niego wzrok, żeby nie prowokować i w krzyk: "HALO PROSZĘ ZABRAĆ PSA!". Nic. Więc znowu: "CZYJ TO PIES!". Po chwili przyszedł jakiś [f]acet i mówi:

[f]: no i czego się wydzieracie, Bosiu chodź do Pancia
[j]a: Pański pies na nas warczał i szykował się do ataku
[f]: on by nigdy nikogo nie ugryzł, a poza tym to jest wybieg dla psów i wam NIE WOLNO tu być
[M]: CO? To jest LAS, każdy może tu być.
[f]: jakby każdy mógł tu być, to nie mógłbym puścić psa luzem
Nie powiem, logiczne to było:)
[f]: chodź Bosiu nie będziemy z idiotkami rozmawiać
[j/M]: Sam Pan idiota jesteś!

Pokręcił jeszcze głową wziął psa za obrożę i poszedł w swoją stronę. My poszłyśmy dalej, po drodze jeszcze klnąc na palanta co to psa nie umie wychować.
Po dosłownie chwilce czuję jak coś ciężkiego uderza w moją prawą łydkę i coś ostrego wbija się w nią. Z krzykiem runęłam na ziemię, Monika zaczęła wrzeszczeć. Tak, Bosiu upolował moją nogę.

Odruchowo zaczęłam wierzgać, ale to tylko go zachęcało, więc unieruchomiłam ciało, ale i to nie poskutkowało. Po sekundach, minutach, nie wiem, zbiegło się kilku psiarzy w tym właściciel. Część zaczęło wydzierać się na właściciela, że ma odwołać psa, ale Bosiu miał głęboko gdzieś wołanie swojego Pana. Czułam się coraz słabiej, bo rana dość głęboka, a pies dalej nie puszczał, choć przestał szarpać. W końcu dwóch Panów podeszło i jakimś cudem udało im się oderwać psa. Właściciel zapiął go na smycz i chyba miał zamiar ulotnić się póki wszyscy są zajęci moją nogą, ale moi zbawcy powstrzymali go.

Pozostali psiarze poinformowali mnie, że karetka już jedzie i ktoś nawet zawiązał swoją bluzkę na mojej nodze. Karetka przyjechała i w momencie gdy chcieli mnie do niej zapakować, straciłam przytomność. Obudziłam się w szpitali, gdzie lekarz powiedział, że mam niesamowite szczęście, bo taka rana mogłaby się skończyć amputacją, gdyby piesek mnie jeszcze trochę poszarpał albo gdybym była szczuplejsza (znam tego lekarza od dziecka, a że wyglądam dość okrągło, to mógł pozwolić sobie na taki komentarz). Udałam focha i stwierdziłam, że skoro moja waga uratowała mi nogę to nie będę się odchudzać.

Po chwili wpadła Monia i zaczęła opowiadać, co wydarzyło się od momentu w którym odpłynęłam. Gdy leżałam w karetce, przyjechała policja i zaczęła przepytywać, co, kogo, jak i dlaczego. Ponoć najlepszy był właściciel, który kłócił się z policją, że to ja sprowokowałam jego piesia do ataku, że on tylko bronił swojego pana, że to wybieg dla psów i nie powinno nas tam być. Policja dość dobitnie mu wytłumaczyła, że to jednak jest las i jest wszystkich, a psa trzeba umieć kontrolować, bo za nieuzasadnione pogryzienie człowieka trzeba będzie go uśpić. I wtedy właściciel się zamknął.

Ze szpitala wyszłam po dwóch dniach, kiedy stwierdzono, że pies szczepiony i nic mi nie jest (pozszywana noga się nie liczy).

A co do pogryzienia, to ostatecznie sprawa została rozwiązana polubownie, czyli Pan wypłacił mi 10 tysięcy zadośćuczynienia i został zmuszony do wizyty u behawiorysty i kursu w zakresie posłuszeństwa.

polanka

Skomentuj (81) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 681 (725)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…