Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

mroooczek

Zamieszcza historie od: 4 czerwca 2011 - 12:41
Ostatnio: 23 maja 2016 - 17:37
  • Historii na głównej: 9 z 12
  • Punktów za historie: 7730
  • Komentarzy: 74
  • Punktów za komentarze: 608
 
zarchiwizowany

#42667

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia o loterii z atrakcyjnymi nagrodami w CH Ster w Szczecinie.

Mając trochę wolnego czasu pojechałam do Szczecina odwiedzić swoich przyjaciół. Dzisiaj rano Olka oznajmiła, że jedziemy na 12 do CH Ster na licytacje, bo fajne nagrody będą, to może coś wylicytujemy, bo ma całe 2500 sterów.

W tym miejscu muszę wam trochę wyjaśnić zasady tej licytacji. Polegała on na tym, że od 1.10 do 9.11 na terenie centrum po dokonaniu zakupów na kwotę min. 100zł, można było zarejestrować dowód zakupów w punkcie obsługi akcji i odebrać odpowiednią ilość tzw. sterów (kształtem przypominały pieniążki z Monopoly). Przelicznik wyglądał tak, że za zakupy od 100 do 199,99 otrzymywało się 5 banknotów o wartości 20 sterów, za 200 do 299.99 było 10 banknotów po 20 sterów itd. aż do 500zł, gdyż ze tę, i wyższą kwotę, otrzymywało się jeden banknot o wartości 500 sterów.

Nagród było całe 31 i były całkiem atrakcyjne jak np. bon o wartości 750zł na zakupy w New Yorker, ekspres do kawy, konsola xbox 360, telewizor, elegamckie zegarki męskie i damskie, jakiś tablet i nagroda główna samochód.

Po 12 zaczęła się licytacja, każdy produkt miał wartość początkową 20 sterów i ludzie tak oszczędnie licytowali, ale po chwili się rozkręcili. Olka próbowała wylicytować portfel i żelazko ale ciągle była przebijane, aż zaczęliśmy się śmiać, ile to ludzie wydali, że żelazko poszło za 4000 sterów, które zgarnął pan w szarym sweterku. Następny był zestaw garnków, który za 5500 sterów zgarnął pan w szarym sweterku, potem jakaś biżuteria, potem ekspres do kawy, który za 8000 sterów znów wziął szary sweterek.

Ludzie wokół nas zaczęli już pomrukiwać, że facet jest podstawiony, bo co lepsze fanty zbiera. Jakaś babeczka obok mnie, zaczęła spisywać co i za ile, bo aż jej się wierzyć nie chciało, że on tyle w złotówkach wydał. Ostatecznie jej lista została uzupełniona o tablet za 8000 sterów, konsolę xbox 360 za 7500 sterów, oraz telewizor za 15 000 sterów.

Pod koniec zabawy tłum był już wyraźnie wzburzony, większość ludzi odeszła, twierdząc, że to oszustwo, ale my postanowiliśmy zostać do końca, ponieważ ciekawi byliśmy za ile samochód pójdzie.

Zaczęła się wielka licytacja autka. Cena wywoławcza 20 sterów, ktoś zażartował i podbił do 40, ale pan w szarym sweterku dumnie krzyknął 20 000, po czym został przebity przez innego faceta na 50 000 sterów. Niestety nie możemy sobie przypomnieć reakcji szarego sweterka po przegraniu autka, gdyż obserwowaliśmy zwycięzcę.

Po skończonej zabawie pogadaliśmy jeszcze chwilę z naszą grupką szyderców, że to oszustwo i zamiast fajnej zabawy pozostanie niesmak, że lepiej było dać mniej wartościowe pierdółki, a ludzie lepiej by się bawili wygrywając np. maskotkę czy długopis. Poza tym jak to możliwe, żeby wydać 50 000 złotych, żeby otrzymać te 50 000 sterów, żeby wylicytować auto o wartości 71 190 i jeszcze podatek od tego trzeba zapłacić. Chyba, że to był jakiś przekręt, ale my się tego nie dowiemy.

loteria w centrum handlowym

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 182 (250)

#40216

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dopadła mnie angina, jupi. Leżę sobie na kanapie, walczę z gorączką, gdy nagle słyszę dzwonek do furtki. Chwilę walczę ze sobą, ale w końcu wstaję, zakładam szlafrok, ciepłe kapciuchy i idę. A za furtką stoi dwóch policjantów [P1, P2], jakaś babka koło 50, nazywana dalej walniętym babskiem [B], i chłopczyk, na oko 3-4 lata. Babka coś tam się wydziera na policjantów, ale chyba zszokował ją mój wygląd i zamilkła.

[P1]: Dzień dobry, policja, czy mam przyjemność z mroooczkiem?
[Ja]: Tak, o co chodzi?
[P2]: Możemy wejść?
[Ja]: Nie ma takiej opcji, chyba, że dowiem się o co chodzi
[B]: No co za s*ka.
[Ja]: Mroooczek jestem :)
[P2]: Pani Walnięte Babsko, twierdzi, że pani pies ugryzł jej wnuka.
[B]: JA NIE TWIERDZĘ!!! JA TO WIDZIAŁAM, JEJ BYDLĘ ZAATAKOWAŁO MOJEGO MACIUSIA!!!

Szczerze to zdębiałam na chwilę, a mój rozgorączkowany umysł starał się sobie przypomnieć, kiedy Dasty mógł ugryźć jej dzieciaka, skoro przez ostatnie 2 dni, poza ogród wychodzi po 20 z sąsiadem, ponieważ do końca września siedzę sama w domu.

[Ja]: A kiedy doszło do zdarzenia?
[P1]: Godzinę temu dostaliśmy zgłoszenie od tej pani.
[Ja]: A mogę zobaczyć ranę tego dziecka?
[B]: TY NIE BĘDZIESZ PATRZEĆ NA MOJEGO MACIUSIA!!! JESZCZE MU COŚ ZROBISZ!!! TY ĆPUNKO, TY KU*WO TY!!!
[P1]: Proszę się uspokoić, albo zostanie pociągnięta pani do odpowiedzialności za ubliżanie. I proszę pokazać dłoń chłopca.

Walnięte babsko aż się zachłysnęło na myśl, że to ona mogłaby jakiś mandat dostać, ale pokazała dłoń dziecka, które faktycznie musiało zostać ugryzione przez psa. Na rączce został mocny czerwony ślad od ugryzienia, ale to co go ugryzło nie mogło być większe od jamnika.

[Ja]: Nie wiem co ugryzło małego, ale na pewno nie mój pies, a zanim pani znowu zacznie się na mnie faflunić, pozwolicie państwo, że zawołam oskarżonego (w tym miejscu, uśmiech nr 3).

Wyobraźcie sobie miny policjantów, jak zobaczyli długowłosego owczarka niemieckiego, ważącego 45kg, mierzącego 68cm w kłębie. Na początku byli zszokowani, ale szok ustąpił miejsca złości. Oj wkurzyli się na babsko i to bardzo. Kulturalnie wytłumaczyli jej, że gdyby mój pies ugryzł jej wnuka, to przy dobrych wiatrach, mały skończyłby z połamanymi kośćmi, a nie lekkim zaczerwieniem.
Babsko jeszcze próbowało pokrzyczeć, że ona widziała, jak mój pies ugryzł jej Maciusia, że ja uciekłam właśnie tutaj i pewnie mam jeszcze jakiegoś psa.

[P1 z nadzieją w głosie]: Czy na posesji znajdują się jeszcze jakieś zwierzęta?
[Ja]: Jest jeszcze kotka, ale ona nie wychodzi poza ogród, bo się boi i są jeszcze krwiożercze rybki w akwarium, ale jak pan chce może wejść sprawdzić, czy nie ukrywam jeszcze jakiejś bestii, a poza tym wokół domu, a także domów sąsiadów są kamery, na których będzie widać, że pies nie opuszczał dzisiaj tego terenu.

Razem z P1 weszliśmy do domu, pokazałam mu kotkę i rybki, a następnie cofnęłam nagranie i obejrzeliśmy jak Dasty nie wychodzi poza ogród. Gdy wróciliśmy i P1 potwierdził moje słowa, jego kolega zwrócił się do babska.

[P2]: Proszę na mnie spojrzeć i opowiedzieć co tak naprawdę przydarzyło się dziecku.
[B]: Ugryzła go moja Funia, bo pchał łapy nie tam gdzie trzeba.
[P2]: To dlaczego oskarżyła pani, panią mroooczek?
[B] A, bo moją przyjaciółkę też ugryzł pies i dostała duże odszkodowanie od właścicieli, żeby tylko kundla nie usypiać, a mi teraz pieniądze potrzebne to pomyślałam, że oskarżę ją, bo wiem, że ma kundla.

Osłupiałam po tej wypowiedzi, zapytałam policję, czy czegoś jeszcze będą ode mnie chcieli, a po ich zaprzeczeniu i przeprosinach za najście wróciłam do domu żeby się położyć, cały czas zastanawiając się jak bardzo trzeba być pazernym, żeby chcieć zarobić na czymś takim.

ludzka pazerność

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 871 (983)

#34898

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Hotele dla psów to świetny pomysł prawda? Zostawiasz psiaka pod dobrą (przynajmniej tak sądzisz) opieką, wyjeżdżasz na upragnione wakacje, wracasz, odbierasz psiaka i gra gitara. Historia, którą tu napiszę, zdarzyła się moim sąsiadom, którzy, z braku innych opcji, zostawili swoją psinkę w takim miejscu.

Najpierw takie wprowadzenie, otóż syn sąsiadów 5 lat temu wyprowadził się do Włoch, tam poznał miłość swego życia i w zeszłym w roku, w lipcu, postanowili wziąć ślub. Sąsiedzi w siódmym niebie, że pierworodny, że ślub, że we Włoszech, że samolotem będą lecieć, normalnie pełnia szczęścia. Tylko co zrobić z psiakiem, a dokładnie 4-letnią sunią rasy bullterrier? Pierwsza myśl, może ktoś z rodziny weźmie, ale nie, bo przecież to taka agresywna rasa. Swoją drogą, pieszczoch z niej, ale cóż, niektórych nie przekonasz. Druga opcja, może ktoś z sąsiadów, ale część powyjeżdżała na wakacje, część nie chciała wziąć odpowiedzialności za Suri. Trzecie opcja, może jakaś niania dla psów, ale nikogo takiego nie znaleziono. Na początku z rodziną myśleliśmy, że przygarniemy ją, ale Suri plus mój Dastan równa się generalny remont domu, ogrodu i pewnie jeszcze płot do wymiany.

Wracając do sąsiadów, ktoś im podpowiedział, że przecież można ją oddać do hotelu dla psów. Przylecieli zaraz do mnie żeby wyszukać w tym inter-czymś (to tacy ludzie, którzy ledwo własnego maila ogarniają, więc jak trzeba coś znaleźć to zawsze do nas), czy jest coś takiego w miarę blisko nas. No i znalazłam taki hotel. Właściciele, dla swoich psiaków mogli w hotelu wybrać klatki na zewnątrz, bądź w hali, a także czy karma ma być sucha czy gotowana, czy własna, oczywiście wody do woli. Szef całego przedsięwzięcia zapewniał godzinne spacery, przynajmniej dwa razy dziennie. Cena za Suri wyniosła 20zł za dzień, plus 15 za wyżywienie, tak więc całkiem nieźle.

Sunia spędziła tam tydzień, a to, co sąsiedzi zastali, to obraz nędzy i rozpaczy. Okazało się, że właściciel hotelu do pomocy miał tylko dwoje ludzi i pełen hotel psów (tak całą setkę). Domyślacie się już pewnie, że zwierzaki były zaniedbane, ale byłoby to niedomówienie. Większość z psów miała, że tak powiem, nasrane w klatkach i to w kilku miejscach, Suri również. Do jedzenia, bliżej nieokreślone resztki (sąsiedzi wybrali opcję gotowanego jedzenia, które miało się składać z kaszy lub ryżu, warzyw i podrobów kurczaka), dobrze, że chociaż wodę miała. Sama Suri wyglądała tragicznie, wychudzona, nie mogła zrobić kilku kroków, żeby się nie przewrócić, miała baaardzo zaropiałe oczy, ledwo mogła je otwierać i było widać na niej ślady ugryzień i krwi. Sąsiedzi urządzili awanturę, wezwali policję, ale szefuńcio ma jakieś kontakty z mundurowymi, bo jedyne co zrobili po przyjeździe to kazali posprzątać i tyle, a co do podejrzenia walk psów, to przecież nie ma dowodów, sunia sama pogryzła sobie pyszczek.

Rekonwalescencja Suri trwała bardzo długi gdyż, poza takimi sprawami jak świerzbowiec i parę innych robakowych dodatków, które wyszły w badaniach, czy tam rany, które się ładnie zagoiły, tym, że miała połamane żebra, była silnie odwodniona i ogólnie w bardzo złej kondycji fizycznej, to długo przebywała pod stałą opieką behawiorysty i powoli dochodziła do siebie. A było nad czym pracować bo, z radosnego psa, stała się bardzo lękliwa, bała się wszystkiego, a zwłaszcza butów. Zaczęła atakować inne psy, choć wcześniej nigdy się jej to nie zdarzyło.

Na szczęście po kilku miesiącach żmudnej pracy sąsiadów i behawiorysty, sunia wróciła do siebie, znów jest tym samym radosnym zwierzakiem, uwielbiającym drapanie po brzuchu i obgryzanie truskawek, a pod koniec lipca, razem z właścicielami jedzie do Włoch:)

Jeśli chodzi o szefa hotelu, to większość opiekunów, w tym moi sąsiedzi, złożyli pozew zbiorowy i facet dostał rok w zawieszeniu na trzy, a sam hotel już nie istnieje.

Tak na koniec, hotele dla psów, to naprawdę genialny pomysł, tylko trzeba być bardzo ostrożnym bo można trafić jak moi sąsiedzi, a można trafić jak rodzice mojego chłopaka, którzy zostawili swojego psiaka w innym, o wiele mniejszym, hoteliku i byli bardzo zadowoleni, a pies chętnie tam wraca.

hotel dla psów

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 572 (648)
zarchiwizowany

#24002

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Moja starsza siostra wraz z mężem postanowiła wyjechać na miesiąc miodowy. Oboje pracują dla taty, więc z tak długim urlopem nie było problemu. Chcieli jechać razem z ich 4 letnim synkiem Dominikiem, ale mały uparł się, że zostanie ze mną, bo on nie wyobraża sobie życia beze mnie (ma teraz taki okres w życiu, że co ja powiem/zrobię jest święte). Siostra obiecała, że za opiekę nad nim przywiezie mi coś ekstra, ale młody jest oczkiem w głowie całej rodziny, więc bez przekupstwa bym się nim zajęła.

Z racji tego, że godzinę 10 uważam za świt, mama zobowiązała się odwozić swojego wnusia do przedszkola, a ja obiecałam, że będę go odbierać. I tak się stało, w poniedziałek go przywiozłam, poszliśmy z psem na spacer, potem graliśmy w gry, rysowaliśmy, oglądaliśmy bajki, aż przyszedł czas na kąpiel. Nalewam do wanny wody, wołam małego, żeby się rozbierał i wskakiwał. I w tym momencie na chwilę zamarłam. Plecy Dominika to był jeden wielki siniak, na udach miał zadrapania, jakieś skaleczenia. Wołam rodziców, przybiegli, zbledli.

Zaczęliśmy pytać, co się stało, Domin nie chciał odpowiadać, kręcił, że się przewrócił, że coś tam, ale w końcu pękł. Przez łzy opowiedział nam, że w u niego w grupie jest taki Patryk i on wszystkich bije, szarpie dziewczynki za włosy, ściąga im majtki i je bije po pupie, Domina ostatnio z całej siły wrzucił na szafki, potem go drapał, kopał. Jak już zebraliśmy szczękę z podłogi, zapytaliśmy, dlaczego nie powiedział nic pani, albo rodzicom. Okazało się, że pani ciągle powtarza, że Patryk tak się bawi, bo nie ma kolegów, a siostra z mężem, kupili bajeczkę o przewróceniu się.

Następnego dnia, razem z ojcem, poszliśmy do dyrektorki przedszkola, aby wyjaśnić, co się dzieje. Kobieta wielkie oczy, ona nic nie wie, ale porozmawia z wychowawczynią grupy. Popołudniu sama jadę do przedszkola, mały wtula mi się w ramiona, po chwili ukazuje mi się piękny siniak pod okiem, rozcięta warga i jeszcze zakrwawiony nos. Nie będę przytaczać awantury jaką zrobiłam, skończyło się na tym, że zabrałam Dominika i do końca tygodnia siedział w domu. W międzyczasie zatrudniłam swoją przyjaciółkę, która trenuje karate, aby poduczyła miśka jak ma się bronić.

W poniedziałek młody został odwieziony do przedszkola. Po godzinie 11 dzwoni do mnie telefon. Odbieram, a tam dyrektorka przedszkola, że mam natychmiast przyjechać. Pojechałam razem z kumplem adwokatem (nazwijmy go Filip), tak na wszelki wypadek. Co się okazało. Otóż Patryk tak stęsknił się za Dominikiem, że znowu zaczął nim poniewierać, nie spodziewał się tylko, że sam zostanie zaatakowany. Mój chrześniak w ramach obrony z całej siły kopnął go w brzuch, a potem jeszcze uderzył w nos.

Tak więc ja, Filip, Dominik, Patryk i jego ojciec, odbyliśmy pogawędkę u dyrektorki, w której zarzucono Dominikowi agresywne zachowanie! Myślałam, że rozszarpię dyrektorkę, na szczęście Filip mnie uspokoił i zaczął swoją prawniczą gadkę, że jesteśmy w posiadaniu opinii lekarza i psychologa, z których wynika, że Dominik jest prześladowany w przedszkolu, oraz jest stosowana wobec niego przemoc fizyczna. Jeszcze zarzucił kilkoma artykułami prawnymi, wspomniał o inspekcji, kuratorze i czymś tam jeszcze. Dyrektorka się zapowietrzyła, ale ojciec Patryka dalej swoje, w końcu wypalił "nie wiecie kim ja jestem!". Ja nie wiedziałam, Filip wiedział. Koleś jest prezesem jakiejś tam firmy, jest bardzo bogaty, więc dofinansowuje przedszkole poprzez zakup sprzętu RTV i kilku innych rzeczy. Uważał, że skoro on tyle pieniędzy wykłada na utrzymanie przedszkola, to jego syn może robić co mu się żywnie podoba. Filip na to odpowiedział jedynie, że rozmowa była nagrywana i policja chętnie się nią zainteresuje, a także kilkoma innymi sprawami związanymi z jego firmą i tu część wymienił m.in. molestowanie.

Facecik nagle zamarł, zaczął bełkotać, że tak nie można, że to nie zgodne z prawem. Filip tylko zasypywał go przepisami, z których wynikało, że może go nagrywać itd. Sprawa ostatecznie zakończyła się na tym, że Patryk przeprosił Dominika, ojciec zapisał go na terapię u psychoterapeuty i zobaczymy co będzie działo się dalej.

A najlepsze z tego wszystkiego okazało się to, że mój kumpel adwokat wcale nie nagrywał tej rozmowy, ba on nawet nie wiedział, że jest jakaś sprawa o molestowanie w tej firmie:)

Przedszkole

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 328 (368)

#19563

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nienawidzę sytuacji, w której, będąc z psem na spacerze, prowadząc go na krótkiej smyczy, podbiega do nas puszczony luzem chomik (czyt. mały pies), a za nim jego właściciel z krzykiem, żeby zabrać "to wielkie bydlę" od jego piesiunieczka. Zawsze wtedy informuję, że pies ma być na smyczy, a nie latać luzem i zaczepiać inne (jakby nie zaczepiał nie zwróciłabym uwagi na to, czy biega luzem czy nie). Zazwyczaj reakcją jest wielki foch i wzięcie chomika na ręce.

Dziś było podobnie. Idę sobie z Dastym na spacer, jednocześnie ćwicząc z nim komendy, gdy nagle podbiega do nas mały stwór (taki sam jak w "Legalnej blondynce") i coś tam poszczekuje na mojego. Dast niewiele sobie z tego robił, usiadł, patrzył i zastanawiał się co to u diabła jest i dlaczego szczeka. Po chwili, gdy stworek dalej jazgotał, postanowił, że też szczeknie, a co, nie będzie gorszy. Malca na chwilę sparaliżowało i z piskiem zaczął uciekać. Śledząc go wzrokiem zobaczyłam właścicielkę psiaka, lat koło 50, która radośnie paliła papieroska i nadawała przez komórkę w ogóle nie zwracając uwagi na to, co się dzieje.

Chomiczek zamiast polecieć do pani, ominął ją i leciał w kierunku ulicy. Ta się ocknęła i zaczęła go wołać, lecz bez efektu. Psiak wpadł prosto pod samochód. Babeczka zanim pobiegła do auta zdążyła jeszcze wykrzyczeć:
- Zabiłaś mi psa ty s*ko, kto ci ku*wa pozwolił wejść do MOJEGO parku z tym bydlęciem, zapłacisz mi za to!

Jak już cała sytuacja dotarła do mnie, postanowiłam, że podejdę zobaczyć co tam dokładnie się stało, a przy okazji zobaczę jak się akcja rozwinie. Z malucha niestety została mokra plama, ale właścicielki to raczej nie obeszło, gdyż zajęta była wyzywaniem kierowcy, że zabij jej psa i ma zapłacić za nowego (dokładnie tak powiedziała). Kierowca oczywiście w śmiech, powiedział, że jak nie umiała utrzymać psa, to nie jego wina i dzwoni po Straż Miejską.

Jak przyjechali to dopiero jej odbiło, zaczęła wrzeszczeć, że:
1) Mój pies zaatakował jej pieseczka i to moja wina - nie dali wiary, zwłaszcza że Dasty siedział przy mojej nodze i uważnie jej słuchał, poza tym zrobiło się małe zbiegowisko i każdy potwierdził, że to mały zaczepiał.
2) Jakim prawem przebywałam z moim "psim mordercą" w JEJ parku - tutaj nastąpiła salwa śmiechu i informacja, ze park należy do miasta i wszystkich ludzi.

Jak już mnie nie udało się pogrążyć przyszła pora na kierowcę:
1) Jechał jak wariat - droga z 2 ogranicznikami prędkości, Pan minął pierwszy dość wysoki, więc mógł jechać max 20km/h.
2) On wiedział, że jej piesek kosztował 5 TYSIĘCY i zrobił to specjalnie - wielkie oczy u nas wszystkich.

Jak już zabrakło jej argumentów uspokoiła się i wtedy jeden ze Strażników poinformował, że otrzymuje mandat w wysokości 500zł za puszczanie psa luzem, stwarzanie zagrożenia i coś tam jeszcze, już nie pamiętam.

O dziwo przyjęła to spokojnie i chyba w końcu dotarło do niej, że pies nie żyje, bo się rozpłakała, że to piesek córci i jak ona jej to powie. SM na to, że psa trzeba trzymać na smyczy, to wtedy nie będzie problemu, albo nauczyć go przywołania.
Ja doszłam do wniosku, że widziałam i słyszałam już dość i poszłam z Dastym pobiegać po lesie, który znajduje się niedaleko od parku.

P.S
Ludzie, jak macie małe psy i już koniecznie musicie je puścić w parku luzem, to chociaż nauczcie je komendy przywołującej, oszczędzi wam wiele problemów.

park

Skomentuj (56) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 547 (643)

#18746

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia działa się cztery lata temu, ale ślad po niej do dziś widnieje na mojej nodze. Było lato, dość ciepło, ale nie gorąco, razem z przyjaciółką [M]oniką postanowiłyśmy połazić po lesie. I tak sobie chodziłyśmy, obierając kierunek na oczko wodne. Żeby dostać się do oczka trzeba przejść przez polankę, która generalnie jest okupowana przez psiarzy i ich zwierzaki. Postanowiłyśmy popatrzeć chwilę na bawiące się psiaki i zaczęłyśmy obchodzić polankę, żeby im nie przeszkadzać.

I tak sobie idziemy i idziemy, gdy nagle naszą drogę zastępuje pies, dość duży, rasy nie wiadomo jakiej. Pies był cały zjeżone, warczał na nas i szykował się do ataku. Razem z Monią odwróciłyśmy od niego wzrok, żeby nie prowokować i w krzyk: "HALO PROSZĘ ZABRAĆ PSA!". Nic. Więc znowu: "CZYJ TO PIES!". Po chwili przyszedł jakiś [f]acet i mówi:

[f]: no i czego się wydzieracie, Bosiu chodź do Pancia
[j]a: Pański pies na nas warczał i szykował się do ataku
[f]: on by nigdy nikogo nie ugryzł, a poza tym to jest wybieg dla psów i wam NIE WOLNO tu być
[M]: CO? To jest LAS, każdy może tu być.
[f]: jakby każdy mógł tu być, to nie mógłbym puścić psa luzem
Nie powiem, logiczne to było:)
[f]: chodź Bosiu nie będziemy z idiotkami rozmawiać
[j/M]: Sam Pan idiota jesteś!

Pokręcił jeszcze głową wziął psa za obrożę i poszedł w swoją stronę. My poszłyśmy dalej, po drodze jeszcze klnąc na palanta co to psa nie umie wychować.
Po dosłownie chwilce czuję jak coś ciężkiego uderza w moją prawą łydkę i coś ostrego wbija się w nią. Z krzykiem runęłam na ziemię, Monika zaczęła wrzeszczeć. Tak, Bosiu upolował moją nogę.

Odruchowo zaczęłam wierzgać, ale to tylko go zachęcało, więc unieruchomiłam ciało, ale i to nie poskutkowało. Po sekundach, minutach, nie wiem, zbiegło się kilku psiarzy w tym właściciel. Część zaczęło wydzierać się na właściciela, że ma odwołać psa, ale Bosiu miał głęboko gdzieś wołanie swojego Pana. Czułam się coraz słabiej, bo rana dość głęboka, a pies dalej nie puszczał, choć przestał szarpać. W końcu dwóch Panów podeszło i jakimś cudem udało im się oderwać psa. Właściciel zapiął go na smycz i chyba miał zamiar ulotnić się póki wszyscy są zajęci moją nogą, ale moi zbawcy powstrzymali go.

Pozostali psiarze poinformowali mnie, że karetka już jedzie i ktoś nawet zawiązał swoją bluzkę na mojej nodze. Karetka przyjechała i w momencie gdy chcieli mnie do niej zapakować, straciłam przytomność. Obudziłam się w szpitali, gdzie lekarz powiedział, że mam niesamowite szczęście, bo taka rana mogłaby się skończyć amputacją, gdyby piesek mnie jeszcze trochę poszarpał albo gdybym była szczuplejsza (znam tego lekarza od dziecka, a że wyglądam dość okrągło, to mógł pozwolić sobie na taki komentarz). Udałam focha i stwierdziłam, że skoro moja waga uratowała mi nogę to nie będę się odchudzać.

Po chwili wpadła Monia i zaczęła opowiadać, co wydarzyło się od momentu w którym odpłynęłam. Gdy leżałam w karetce, przyjechała policja i zaczęła przepytywać, co, kogo, jak i dlaczego. Ponoć najlepszy był właściciel, który kłócił się z policją, że to ja sprowokowałam jego piesia do ataku, że on tylko bronił swojego pana, że to wybieg dla psów i nie powinno nas tam być. Policja dość dobitnie mu wytłumaczyła, że to jednak jest las i jest wszystkich, a psa trzeba umieć kontrolować, bo za nieuzasadnione pogryzienie człowieka trzeba będzie go uśpić. I wtedy właściciel się zamknął.

Ze szpitala wyszłam po dwóch dniach, kiedy stwierdzono, że pies szczepiony i nic mi nie jest (pozszywana noga się nie liczy).

A co do pogryzienia, to ostatecznie sprawa została rozwiązana polubownie, czyli Pan wypłacił mi 10 tysięcy zadośćuczynienia i został zmuszony do wizyty u behawiorysty i kursu w zakresie posłuszeństwa.

polanka

Skomentuj (81) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 681 (725)

#18076

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka lat temu przyszło mi odbyć praktyki zawodowe, czyli 3 tygodnie wyjęte ze studenckich wakacji. Bardzo dobry znajomy mojego taty jest Nadleśniczym, a że studiowałam Ochronę Środowiska, to w dziekanacie zgodzili się abym tam odbyła praktyki. Dodam, że do tego znajomego zwracam się wujku, bo znam go od dziecka i jakoś tak wyszło, że jest wujek i kropka.
Pierwszego dnia ze wszystkimi uczelnianymi papierami, poszłam do wujka, ale zwracałam się do niego jak do nieznajomego, gdyż uznałam, że tak będzie lepiej.
Wuja przyjął papiery coś tam odnotował i zawołał kogoś kto będzie nadzorował moje praktyki i będzie odpowiedzialny za wszystko co zrobię. Tym kimś okazała się Kaśka.

Z uśmiechem na twarzy kazała mówić do siebie na "ty" i zaraz zabrała mnie na obchód całego budynku, żebym zobaczyła co gdzie jest i kto za co odpowiada. Ogólnie wszyscy byli dla mnie bardzo mili, cieszyli się, że młoda krew przyszła, itd.
Następnie udałyśmy się do jej pokoju, gdzie czekało już na mnie małe biurko, na nim zeszyt, długopis i kubek z logiem Nadleśnictwa. Kaśka powiedziała, że jak chcę to na początek mogę poukładać bibliotekę, bo niestety w teren nie może mnie zabrać, ponieważ nie studiuję leśnictwa (ponoć taki przepis). No trudno, myślę sobie, że jakoś przetrzymam te 3 tygodnie za biurkiem.
Układanie biblioteki zajęło mi ze 4 godziny (sporo miała tych książek, a jeszcze musiały być poukładane zgodnie z kluczem i wpisane do komputera) i byłam wolna. Do domu wracałam cała w skowronkach, że tak miło odbędę te praktyki.

Drugiego dnia wujka miało nie być (miał badanie), ale po co mi wujek, w końcu moje praktyki. Nie chciałam się spóźnić więc byłam już przed 7 (czynne mieli od 7 - 15). Wchodzę do Kaśki do pokoju, uśmiecham się, mówię "cześć", a ona na to "o już jesteś, siadaj" i sobie poszła. Czekam, czekam, czekam w końcu przed 8 przyszła i mówi:

[K]aśka: Będziesz dzisiaj pracować w sekretariacie, bo Pani Maria poszła na urlop.
[J]a: Yyyy, ale wiesz ja w ogóle nic nie wiem, jak wy tu działacie, itd.
[K]: Nie marudź dasz radę, to tylko parzenie kawy, przyjmowanie poczty i odbieranie telefonów, dziecko by sobie poradziło.
[J]: No dobra.

Po mniej więcej 20 minutach przyszła Kaśka z kartką formatu A4, a na niej imiona, nazwiska, numery pokoi i kto co chce do picia. Zdębiałam. Do tej pory byłam przekonana, że sekretarka robi kawę szefowi, jego zastępcy i gościom, ale całemu budynkowi? Ale ona oświadczyła, że owszem wszystkim, bo takie są u nich zasady i tyle. Myślę, no dobra jestem tu drugi dzień, nie znam się, więc jak takie zasady to ok. I tak latałam po piętrach nosząc kawy, herbatki i inne soczki.

Następnie do godziny 13 odbierałam albo telefony, albo pocztę. Telefony były przeróżne: od organizatorów półkolonii, żeby leśniczy oprowadził dzieciaki i trochę poopowiadał, od ludzi, którzy chcieli kupić drewno, od ludzi, którzy poznajdywali zrzuty w lesie, od kogoś komu drzewa na posesji chorują i pytał co ma zrobić, od kogoś kto chciał kupić kawałek lasu dla siebie itd. Tak siedziałam z tą słuchawką przy uchu i czułam się coraz bardziej beznadziejna, bo po prostu nie wiedziałam co mam tym ludziom odpowiedzieć, nie zostawiono mi nic czym mogłabym się kierować.

Poczta, z resztą to samo, a to od operatora sieci, w której są wszyscy pracownicy, a to z RDLP (Regionalna Dyrekcja Lasów Państwowych), a to od jakiegoś inwestora, a to od całego co mnóstwa ludzi, którzy czegoś chcieli.

Znowu przyszła Kaśka.
[K]: Była jakaś poczta?
[J]: I to cała masa.
[K]: A zaksięgowałaś?
[J]: A miałam?
[K]: Ehh, ty nic nie wiesz.
[J]: No raczej, jestem tu drugi dzień.
[K]: Nie pyskuj!

Stwierdziłam, że nie będę się kłócić, bo i tak nic nie wygram, a tylko pogorszę swoją sytuację. Kaśka porozdzielała ten stos listów na 5 stosików i oznajmiła
[K]: Tą pierwszą stertę masz zaksięgować (wpisać w taki specjalny zeszyt) i zostawić dla szefa, tą drugą skserować i poroznosić po wszystkich pokojach, trzecią skserować i do tego segregatora (raczyła mi go wyjąć, czwartą skserować, zaksięgować i zanieść do księgowości, a piątą tylko poroznosić po odpowiednich pokojach.

Uśmiechnęła się do mnie jadowicie i wymaszerowała z pokoju. Zaksięgowałam te listy z pierwszej kupki i poroznosiłam te z 5, ale przejechałam się na pozostałych trzech. Okazało się, że w Nadleśnictwie, poza drukarko-skanerem wujka, jest tylko jeden drukarko-kopiarko-skaner. Jak go zobaczyłam to mi się słabo zrobiło. W życiu takiego sprzętu nie widziałam, wyglądał jak te normalne kopiarki, ale miał pełno guzików, jakieś pokrętła plus dotykowy ekranik na którym widniało: podaj nazwę użytkownika i hasło.

Wolałam niczego nie dotykać, żeby nie zepsuć i poleciałam do Kaśki zapytać jak to działa:
[J]: Kasia, bo ja nie wiem jak to mam skserować.
[K]: No jak, jak? Wpisujesz nazwę i hasło, potem poprowadzi cię dalej.
[J]: Ale ja nie mam żadnej nazwy użytkownika i hasła.
Spojrzała na mnie jak na kosmitkę i:
[K]: No TY (powiedziała to z takim obrzydzeniem) faktycznie nie masz.

Gdy już wszystko zrobiłam, spojrzałam na zegarek, a tam 14:30, ucieszyłam, że jeszcze tylko 30 minut i uciekam.
Wtem patrzę i widzę jak wujek wchodzi po schodach.

Jako, że jestem dość mściwą osobą postanowiłam się na Kasiuni trochę odegrać. Wyszłam przed sekretariat, i z całej siły wrzasnęłam:
[J]: WUJEK WRÓCIŁEŚ!!!
[W]ujek (baaardzo zaskoczony): Słoneczko, a co ty robisz w sekretariacie?
[J]: No jak co? Kaśka mi kazała dzisiaj tu być.
[W]: Tobie? Przecież ty nie masz pojęcia co tutaj z czym się je.
[J]: No wiem, mi powiedziała, że to tylko odbieranie telefonów, poczty i parzenie kawy.
[W]: KASIA, ZAPRASZAM DO SEKRETARIATU (cały budynek go słyszał i co ciekawsi wyściubili łby na korytarz, żeby lepiej słyszeć).

Przyszła, a wujek do mnie
[W]: Słoneczko, opowiedz mi co jeszcze dzisiaj robiłaś.

I zaczęłam opowiadać, w miarę jak historia się rozwijała wujek robił się coraz bardziej czerwony na twarzy, Kasia dla odmiany była coraz bledsza. Gdy skończyłam zaprosił ją tylko do siebie do gabinetu i tam tak objechał, że jak wychodziła to ze łzami w oczach. Okazało się, że to nie pierwszy raz kiedy kompletnie zieloną osobę wrzucała do sekretariatu i potem wujek miał przez to masę kłopotów.

A jeśli chodzi o mnie, to do końca praktyk siedziałam sobie w biurze u wujka, jeździłam z nim w teren (jednak mogłam) i sporo dowiedziałam się o lasach.

P.S
Ja doskonale rozumiem, że jak sekretarka idzie na urlop to ktoś musi ją zastąpić i, że nikt tego nie chce, ale żeby wsadzić tam kogoś, kto nie ma o ich funkcjonowaniu bladego pojęcia, to moim zdaniem czysta głupota. Przecież niechcący mogłam im tam tak w papierach namieszać, że długo by z tego nie wyszli.

Nadleśnictwo

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 771 (871)

#17715

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mój brat Maciek razem ze swoim kumplem Rafałem, postanowił wyjechać na studia do innego miasta. Razem z nimi pojechała siostra Rafała - Daria. Znaleźli sobie fajne, 2-pokojowe mieszkanko z kuchnią i łazienką tak więc pełen luksus.
W październiku wszystko jeszcze grało, ustalili, że razem co piątek sprzątają część wspólną, razem też zrzucali się na takie artykuły jak papier toaletowy czy środki czyszczące. I tak sobie zgodnie żyli cały miesiąc. W listopadzie Darii coś odbiło, bo postanowiła, że ona nie będzie sprzątała tego "chlewu", że jak chłopaki są takie pedanciki to niech sami czyszczą sobie kibel i wszystko inne.

Najpierw ją olali, bo pomyśleli, że jakieś kobiece sprawy, PMS czy inne cudo, ale nie, księżniczka nie tylko przestała sprzątać część wspólną, ale sprzątać w ogóle. Brudne naczynia po jej jedzeniu leżały sobie grzecznie w zlewie, czekając, aż chłopaki pomyją, drzwi do jej pokoju nie szło otworzyć bo był taki smród potu, starych ubrań i nie wiadomo czego jeszcze.
Maciek z Rafałem opierdzielali ją niemal codziennie, że albo się weźmie do sprzątania, albo ma się wyprowadzać. Daria oczywiście była głucha na ich krzyki, albo odkrzykiwała, że jest siostrą Rafała i nic nie mogą jej zrobić.

Jakoś tak w marcu Maciek zadzwonił, żebym do nich wpadła ne weekend, bo się z Rafałem stęsknili. No i pojechałam. Młody razem z Rafim odebrali mnie z dworca i od razu zaczęli uprzedzać, że jak chcę skorzystać z toalety to lepiej teraz na dworcu, że jak będziemy przekręcać drzwi wejściowe kluczem to mam zatkać nos i biec za Maćkiem do pokoju, żeby się umyć trzeba wejść piętro wyżej do znajomych z roku, żeby zrobić coś więcej do jedzenia niż tosty, też trzeba wejść piętro wyżej. Tak słuchałam ich i myślałam, że może trochę przesadzają, rany jaka ja byłam głupia.
Nawet przez zatkany nos, nie dało się nie czuć tego fetoru. Ten smród ogarniał mnie z każdej strony i gdyby nie chłopaki to pewnie bym się udusiła. W życiu czegoś tak okropnego nie czułam, a miałam okazję być w oczyszczalni ścieków i na wysypisku śmieci.

W ich pokoju, odkryłam chyba z 5 odświeżaczy powietrza, a do tego małą lodóweczkę, toster i jakieś herbaty, makarony i inne rzeczy, które powinny być w kuchni, ale, jak mnie oświecono do kuchni nie idzie wejść, bo jest obok pokoju Dariozaura, jak ją pieszczotliwie nazwali, a bez odświeżaczy nie idzie żyć.
Chłopaki przyznali się, że jakoś tak od lutego nie sprzątają mieszkania (poza swoim pokojem), bo mają dość robienia wszystkiego i po cichu liczą, że może się wyprowadzi. Obmyślili też jak sobie pomóc w przegonieniu jej i to był prawdziwy powód mojego zaproszenia, gdyż byłam im potrzebna.

W sobotę rano Dariozaur poszedł sobie gdzieś, a my uzbrojeni w gumowe rękawice i maseczki na twarzach, wparowaliśmy najpierw do toalety, a tam: na muszli zaschnięta krew, resztki kału, nie spuszczona woda po sikaniu, a do tego ze śmietniczki obok, wysypywały się zużyte tampony i podpaski. Słabo mi się zrobiło, jak to zobaczyłam, ale chłopaki błagali, żebym wzięła te podpaski bo oni się tego brzydzą, a ja powinnam być przyzwyczajona. W końcu dałam się namówić, wsypałam to wszystko do worka i wyniosłam pod drzwi Darii. Dobrą godzinę doprowadzaliśmy samą toaletę do stanu używalności. Następnym krokiem była łazienka, a tam dokładnie ten sam syf, czyli krew w wannie, odpływ zatkany włosami łonowymi, zlew zapaskudzony jakimiś kosmetykami, pralka też czymś uświniona. W łazience spędziliśmy ponad 2 godziny, bo to jeszcze kafle trzeba było doczyszczać. Ostatni etap - kuchnia. Blaty zaczęły zarastać grzybem, naczynia w zlewie praktycznie się ruszały, piekarnik na zewnątrz czymś zachlapany, w środku, jakieś stare zapuszczone jedzenie, które utworzyło dwie kolonie zmierzające do walki o terytorium, lodówka to samo po prostu pleśń na pleśni.

Byliśmy niesamowicie dzielni bo ogarnęliśmy ten syf, potem odkurzyliśmy i zmyliśmy podłogi. Dodam, że całe to zapuszczone jedzenie, cały brud z naczyń, z łazienki ze stołu, kolekcjonowane były w workach. I na koniec najlepsze, wnieśliśmy te worki do jej pokoju i tam wszystko wysypaliśmy na podłogę, na łóżko, osobiście jej podpaski wrzucałam do szafy z ubraniami. Ale na tym jeszcze nie koniec, okazało się, że Rafi zaprosił swoich rodziców, którzy mieli być gdzieś koło 20, a my samo sprzątanie skończyliśmy po 18, gdzie zaczęliśmy o 10. Dodam jeszcze, że księżniczki cały czas nie było w mieszkaniu. Po 20 dzwonek do drzwi, przyjechali, na początku zwymyślali Rafiego, że co im głowę zawraca przecież jest ładnie i czysto i w ogóle i wtedy Maciek pokazał zdjęcia jak wyglądało przed wielkim sprzątaniem, oraz zaprowadził do pokoju Dariozaura. Szok, obrzydzenie, niedowierzanie, a następnie wściekłość malowała się na ich twarzach. Ojciec zadzwonił do córeczki i kazał natychmiast przyjść do mieszkania. Ta od progu zaczęła, że to nie ona, że to chłopaki nie chcą sprzątać, że ona sama nie będzie, a poza tym dlaczego kobieta ma harować, niech faceci coś robią itd. Jak zobaczyła w jakim stanie zostawiliśmy jej pokój (zapomniałam dodać, że zanim żeśmy wszystko tam wysypali, to też zastaliśmy niezły sajgon) to się rozbeczała i zaczęła krzyczeć, że ma depresję, że nie zdała pierwszego semestru i ją wyrzucili, że nic jej nie wychodzi i że się zabije.
Ostatecznie sama musiała posprzątać swój syf pod czujnym okiem rodziców, następnie musiała się spakować i zabrali ją do domu. Po całym zdarzeniu imprezowaliśmy aż do rana (ojciec zostawił nam 500zł zadośćuczynienia), a chłopaki szybko znaleźli sobie nowego współlokatora, który też jest z nimi na roku i nie miga się od sprzątania:)
A co do Dariozaura, to jej ojciec w nagrodę załatwił jej pracę sprzątaczki:)

urocza współlokatorka

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1093 (1171)

#17490

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na początku roku, na nasze osiedle sprowadziła się pewna Pani w typie barbie. Wraz z ową Barbie sprowadziły się 2 pieski, a dokładniej Yorki, a jeszcze dokładniej piesek - Olivier przez V (tak go przedstawia) i suczka - Isztar.

Piekielnie zrobiło się na wiosnę, kiedy to uznała, że park jest niemal własnością jej piesków i na smyczy prowadziła je tylko przez ulicę. Jak tylko je spuszczała, ze smyczy to w te psiaki jakiś demon wstępował, latały po całym parku jak dzikie, obszczekując wszystko co się rusza, podgryzały lub próbowały podgryzać, wszystkie psy i dzieciaki. Barbie oczywiście nic sobie z tego nie robiła, twierdziła, że one są małe i się boją dlatego tak biegają i szczekają żeby ostrzec, że one tam są (wtf?).

Którego kwietniowego dnia, wyszłam sobie z moim ONkiem i 3-letnim siostrzeńcem (Dominikiem) na spacer i natrafiłam na te dwa biegające diabły. Jak zwykle latały po parku jazgocząc na całe gardło, ale przyzwyczaiłam się i nie zwracałam na nie uwagi, zwłaszcza, że mój psiak zostawił mi niespodziankę do posprzątania. Już zawiązywałam pełen woreczek, gdy nagle słyszę krzyk i płacz (a raczej darcie się) Domina. Odwracam się, a te dwa cholerniki ugryzły go w łydkę (jeden w jedną, drugi w drugą). Zanim do mnie dotarło do końca co się stało zdążyłam tylko do mojego ONka wymamrotać "pilnuj", na co ten odgrodził Domina od yorków, najeżył się i zaczął okazywać gotowość do ataku. Na szczęście te małe pieski okazały się na tyle rozumne, że po pierwszym pokazaniu zębów zwiały. Ja w między czasie zaczęłam oglądać te łydki młodego (jak na tak małe psy to te rany były naprawdę głębokie) i telefon na policję.

Zanim policja przyjechała, podbiegła do nas [B]arbie, myślałam, że zacznie przepraszać czy coś, a ta na mnie z mordą
[B] Poje*ało cie!? Ten twój (tak specjalnie z małej litery bo tak to brzmiało) KUNDEL mógł zabić moje ANIOŁKI!
[J]a: COOO!?
[B] No co głucha jesteś. To zwierze chciało się rzucić na moje SŁONECZKA!
W tym momencie puściły mi wszelkie hamulce, kazałam młodemu zatkać uszy.
[J]Ty pier*olona blond ku*wo, czy Ty do ciężkiego ch*ja się słyszysz!? Te Twoje dwa szczury w peruce ugryzły mi DZIECKO, więc się ciesz, że nie dałam komendy do ataku, bo by je rozpier*olił na krwawą miazgę.

Barbie zatkało, chyba pierwszy raz ktoś się jej odgryzł i do przyjazdu policji się nie odzywała. W sumie dopiero wtedy zauważyłam, że kilku sąsiadów nas otoczyło i zajęli się młodym, uspokajając go i dając mu jakieś tam cukierki czy coś.
Mundurowi przyjechali i Barbie jeszcze się fafluniła, ale rany młodego mówiły same za siebie. Poza tym wszyscy sąsiedzi naskoczyli na nią, że to nie pierwsze pogryzienie dziecka, że te psy są niebezpieczne itd. Ja, żeby ją dobić, rzuciłam tylko do policjantów, że za bezpodstawny atak na człowieka to psy powinno się uśpić i ta się rozbeczała. Zaczęła błagać, żeby nie zabijać, że ona już nigdy ich nie puści, że weźmie na szkolenie itd.

Resztę już wiem od sąsiadów, bo małego zabrałam do szpitala, gdzie założono mu szwy. Barbie dostała tysiąc złotych kary i ostrzeżenie, że jeśli będzie jeszcze jedno zgłoszenie to...(groźba zawisła w powietrzu).

P.S
Z tym uśpieniem to tak tylko z nerwów, kocham wszystkie psiaki i uważam, że trzeba je szkolić żeby nauczyć się z nimi koegzystować, nawet jeśli to są małe niby niewinne yorki, bo to nadal są psy i mają psie potrzeby, psi instynkt, a nie jak je niektórzy traktują - żywe zabawki.

Barbie i Yorki

Skomentuj (55) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 718 (788)

#17255

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wyobraźcie sobie taki typowy park: w kształcie litery L, trochę trawy, drzew, krzaków, a do tego ławki, śmietniki, brak latarni, jedna ścieżka główna i równoległa wydeptana.

Park latem zajmowany jest przez bawiące się dzieciaki i ich mamusie, opalającą się młodzież, zakochane pary, starszych ludzi, rowerzystów, biegaczy, psiarzy i - co jest zmorą chyba wszystkich polskich parków - pijaczków.

Parkowych pijaczków można podzielić na dwie grupy:
1) Nasi - z naszego osiedla, także znani i oswojeni, piją od świtu, aż do zmierzchu - serio spotykam ich nawet o 6 rano.
2) Inni - są z innych osiedli i spotyka się ich rzadziej niż tych pierwszych, a rzadziej znaczy 4-5 razy w tygodniu.

O ile z pierwszą grupą nie mamy problemu, ot starsi panowie pijący głównie piwo i (co ważne), sprzątający po sobie, to drugiej grupie wypowiedzieliśmy wojnę. Z parku zrobili sobie ubikację. Już nie mówię o obsikiwaniu drzew, ale potrafili, za przeproszeniem, nasrać na środku ścieżki, a oprócz tego pozostawiali po sobie pełno porozbijanego szkła.

Do wojny doszło w połowie lipca, kiedy dzieciaki w wieku 2-5 lat ganiając się po parku, przewróciły się i porozcinały sobie głowy, ręce i nogi, właśnie o to szkło, a także nasze psiaki miały porozcinane łapy.
No i ten nieprzeciętny smród, rozkładających się na słońcu ludzkich odchodów. Ohyda...
Dodam jeszcze, że na moim osiedlu praktycznie wszyscy się znamy od dobrych kilkunastu lat, tak więc zmówić się i omówić jak się ich pozbyć nie było trudno.

Najpierw zagadaliśmy z "naszymi" pijaczkami, żeby może zagadali do tamtych, żeby się wynieśli, ale okazało się, że ci "nasi" nie lubią się z tamtymi, więc wpadliśmy na inny pomysł. Postanowiliśmy dzwonić na straż miejską i policję, no skutek był taki, że dostawali jakieś tam mandaty, ale to za bardzo nie skutkowało, a szkła o dziwo przybywało.

No więc zwołaliśmy zebranie osiedla i dyskusja co z nimi zrobić. Sąsiad (były wojskowy) wpadł na genialny pomysł.
Plan był taki, aby w niedzielę (zebranie było w sobotę), o 13, kiedy pijaczki na 100% będą chlały w parku, zebrać się i otoczyć ich z "bronią". A bronią było wszystko, my psiarze mieliśmy nasze psy, z czego większość jest wielkości owczarka niemieckiego, młodzież wykombinowała skądś kije baseball′owe i pistolety na kulki, a reszta miała być tłumem. Nasz wojskowy, jako głównodowodzący całą akcją, miał ze sobą wiatrówkę, nie nabitą oczywiście.

I teraz wyobraźcie sobie, miny pijaczków, jak otoczyła ich grupa około 100 osób, z psami, kijami, pistoletami, wykrzykująca do nich mniej lub bardziej wulgarnym językiem, że mają się wynieść, bo jak nie to pożałują.

Uciekali gonieni naszymi krzykami tak szybko, że się powywracali, na swoje szkło i swoje odchody.

Obecnie mamy wrzesień, z pijaczków są tylko "nasi", a my do końca wakacji mieliśmy święty spokój, zero szkła i ludzkich ekskrementów:)

P.S
Dla obrońców wszelkich praw ludzkich itd. wiem, że pewnie złamaliśmy tą akcją kilka jak nie kilkanaście praw, ale szczerze mówiąc nie żałuję, skoro dzwonienie na policję i straż nie przynosiło żadnego skutku.

pijaczki

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 782 (880)