Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#18830

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W Warszawie działało (nie wiem, może jeszcze działa) wydawnictwo, które zajmowało się wydawaniem i dystrybucją „poradników”. Może te poradniki były nawet dobre, tyle że w małej, kilkuosobowej firmie, która płaciła innej firmie za obsługę księgowo-kadrową i nie miała na etacie żadnych pracowników administracyjnych - naprawdę nie były potrzebne.

Ale przecież nie chodzi o to, żeby zapewnić odbiorcy to czego potrzebuje, tylko żeby sprzedać towar. I otóż pewnego pięknego dnia owo wydawnictwo przysłało nam sporą paczuszkę, w której była cała masa mądrych rzeczy. Nie przeczytałam tego dokładnie, wrzuciłam do szafy i spokój.

Po pewnym czasie dostajemy fakturę z owego wydawnictwa (naprawdę nie pamiętam, jak ono się nazywa, bo chętnie bym podała) opiewającą na dość wysoką kwotę. Dzwonię więc do nich, żeby się dowiedzieć o co chodzi. Okazało się, że błędem było nieprzeczytanie wszystkiego - malutką czcionką napisali tam, że jeżeli nie odeślemy im paczki w określonym terminie, to znaczy, że akceptujemy przesłane materiały, zapłacimy za nie i czekamy na następne. Nie pomogły żadne tłumaczenia, że to niezgodne z prawem itp. - oni tak mają, więc musimy zapłacić. Po kilku dniach przyszła kolejna paczka, tym razem już z fakturą. I z ponagleniem - straszyli sądem za niezapłacenie pierwszej faktury.

Po krótkiej naradzie z dyrektorem doszliśmy do wniosku, że ich olewamy. Niech nas podają do sądu - zobaczymy, kto wygra.

Do sądu nie podali, wydzwaniali tylko i bombardowali pismami. Koniecznie chcieli rozmawiać z dyrektorem, a ten się zaparł, że nie będzie z nimi gadał, więc wszystko spadło na mnie. W końcu ustaliłam, że przyjadą i odbiorą sobie paczkę (nie zamierzałam im tego odsyłać na nasz koszt), a co do zapłaty, to ich problem - mają się zastanowić, co zrobią.

Paczka przeleżała w szafie chyba ze dwa lata, nikt się po nią nie zgłosił, w końcu jakaś litościwa ręka wywaliła ją na makulaturę.

Myślicie, że to koniec historii? Otóż wcale nie.

Mój szef przeszedł na emeryturę, ale przychodził do firmy, trochę nam pomagał. Pewnego dnia znowu dostaliśmy paczkę z tego przesławnego wydawnictwa. No i znowu dzwonię do nich. Przypomniałam im poprzednią historię, poradziłam, żeby sobie zapisywali, kogo nie udało się naciągnąć i nie próbowali po raz drugi.

No i tu panienka z wyraźną satysfakcją w głosie oznajmiła mi, że przecież zamawialiśmy u nich ten poradnik i dlatego wysłali. Pytam, kto zamawiał, panienka na to, że pan N. Teraz ja byłam górą, powiedziałam:
- Pan N. nie jest pracownikiem naszej firmy, nie ma prawa niczego dla nas zamawiać.
Panienka jeszcze usiłowała coś negocjować, ale ją wyśmiałam.

Pan N., czyli mój szef-emeryt, stał koło mnie i ryczał ze śmiechu. Opowiedział mi, jak wyglądało to „zamawianie”. Siedział sobie właśnie zapracowany, kiedy zadzwonił telefon. Odebrał, jakaś panienka zaczęła mu tłumaczyć, jak to ich poradniki ułatwiają pracę. Zapytała w końcu, czy chce taki poradnik, słuchał jednym uchem, więc odruchowo odpowiedział „dobrze”. Panienka zapytała o nazwisko, więc się przedstawił. Skorzystali więc z okazji i wysłali. W poszukiwaniu frajerów naprawdę nie mieli sobie równych.

Ciekawa jestem, ile firm udało im się nabrać.

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 472 (554)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…