Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#18841

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia będzie o piekielnych siostrzyczkach zakonnych.

Dobra, wstęp będzie nieco przydługi i trochę jak z horroru, ale takie miejsce istnieje naprawdę, tuż pod Warszawą i mimo, że zmienił nieco nazwę, kto wie, może po latach i metody wychowawcze, to pozwólcie, że opiszę, jak tam było, kiedy sama tam trafiłam.

Parę lat temu trafiłam do szkoły z internatem - przeżywałam wtedy okres "wszyscy są głupi i nieczuli, świat jest do bani i nikt mnie nie rozumie" i uważając się za nie wiadomo kogo zrywałam się regularnie ze szkoły, uważając, że mam lepsze zajęcia. Rodzice postanowili mnie usadzić na miejscu, wrzucając na ostatni rok gimnazjum do internatu. Wszystko byłoby w porządku (nawet wtedy rozumiałam ich decyzję), gdyby szkoły i przylegającego do niej internatu nie prowadziły piekielne siostrzyczki niehabitowe, które niestety uważały się za bardziej święte od samego Boga i absolutnie niekaralne (co niestety było prawdą, dyrektorki miały "chody" na pobliskiej komendzie). Gwoździem do trumny okazał się fakt, że do tego samego kompleksu trafiały zwykle dziewczyny z rodzin patologicznych, uciekające z domu by pić i ćpać (a ja tam trafiłam za wagary!

Nawet nie wiecie, jak się wszystkich z początku bałam!), ale generalnie (jak się z czasem okazało) miłe i o dobrych sercach. Niespecjalnie rozgarnięte, ale nie można było niczego też się specjalnego po nich spodziewać - takie środowisko.

Generalnie traktowano nas jak śmieci i dopust boży. Przeterminowane jedzenie na stołówce było normą (siostry dostawały z pobliskich sklepów odrzuty, to, czego sklep i tak by już nie sprzedał...), tak samo jak praktycznie brak ogrzewania w zimie (oszczędności), zabieranie nam rzeczy, które mogły się wiązać z obcą wiarą (w ten sposób na cały rok straciłam srebrny pierścionek ze smokiem ("toć to diabeł!"), który w czerwcu moja mama odzyskała dopiero po ciężkiej awanturze), czy zastraszanie nas ("jak nie zrobisz tego, co każę, to załatwię ci przeniesienie do ośrodka zamkniętego!" - z takich ośrodków wychodzi się tylko na święta, a my naprawdę chciałyśmy się jak najczęściej widywać z rodziną...), więc wszystkie byłyśmy raczej ciche, zamknięte w sobie i markotne. Żyłyśmy nadzieją, że w czerwcu rok się skończy i będziemy mogły ze spokojem wyjść z tego przeklętego miejsca i nigdy do niego nie wrócić.

Raz, na jakieś dwie lekcje przed sprawdzianem, jedna dziewczyna zaczęła narzekać na ból brzucha. Próbowałyśmy ją uspokoić, że to pewnie nerwy, może "choroba księżycowa", wreszcie któraś dała jej apap i powiedziała, że pewnie po sprawdzianie jej przejdzie. Niestety, tuż przed samym sprawdzianem ból stał się nie do zniesienia, dziewczyna płakała i zwijała się w korytarzu.
Jestem najstarsza z mojego rodzeństwa (mam naprawdę mocno wyrobioną opiekuńczość) i mam sporo charyzmy, więc kazałam się wszystkim odsunąć, przykucnęłam przy dziewczynie i zaczęłam ją wypytywać, co ją konkretnie boli. Jak kątem oka zobaczyłam zbliżającego się nauczyciela, to rzuciłam głosem nie znoszącym sprzeciwu:
- Zajmijcie go czymś.
- Będziemy miały kłopoty... - zlękła się któraś.
- Biorę to na siebie - machnęłam ręką.
Spojrzały na mnie niepewnie, ale w końcu podleciały do nauczyciela.
Mnie w końcu coś tknęło, że ostatnio mnie podobnie bolało i domyślając się, co jej jest, zaczęłam konkretnie wypytywać.
- Co tu się dzieje?! - usłyszałam nad sobą wściekły głos.
Serce mi zabiło z przerażenia, ale do dziewczyny mówię stanowcze "Leż, nie podnoś się" i wstałam, żeby porozmawiać z siostrą.
- Ona jest chora, proszę pani. Trzeba ją w tej chwili zaprowadzić do lekarza.
- O to tyle zamieszania zrobiłaś?! Przecież widać od razu, że tylko symuluje! Takie jak ona - dodała z pogardą - zawsze tak robią przed sprawdzianem. Co jest? - zapytała dziewczyny. - Uczyć się nie chciało?
- PROSZĘ PANI! - huknęłam na nią. - Ona ma zapalenie pęcherza, wiem, bo miałam je tego lata. Te same symptomy.
- Ona tylko symuluje!
- Kaśka! - krzyknęłam, nie spuszczając oka z siostry zakonnej. - Dzwoń po karetkę.
- Ale... - zająknęła jedna z dziewczyn przy nauczycielu.
- JUŻ! A pani - dodałam, zwracając się do siostry - rozliczy się ze mną później, jak okaże się, że nie miałam racji. Zgoda?
- Stawiać mi się będziesz?! Ty Boga w sercu nie masz!
- PANI TEŻ NIE, skoro pozwala jej pani tak cierpieć! - zawyłam ze złością, myśląc "no pięknie - jeśli się mylę, to właśnie załatwiłam sobie pobyt w zakładzie zamkniętym. Przecież ta zołza wymyśli teraz cokolwiek, żeby mnie uziemić na dobre..."

Karetka przyjechała dość szybko i zabrała dziewczynę. Z jej relacji usłyszałam potem, że właściwie w ostatnich chwili, bo jej pęcherz ledwie wytrzymywał napór.
Czy usłyszałam "przepraszam" od siostry? A skąd. Po prostu nigdy nie wróciła do tego tematu, a od czasu tej historii traktowała mnie jeszcze gorzej od reszty.

Właśnie dzięki tym "siostrzyczkom" patrzę na Kościół Katolicki i ludzi zakonnych z pewną pogardą i politowaniem. Od czasu opuszczenia ich murów ze wszystkimi papierami nawet nie zbliżam się do miejscowości, w której stoi ta szkoła. Wciąż po cichu, w głębi serca, mam nadzieję, że ktoś ten ośrodek wreszcie puści z dymem. W kościele od tego czasu tylko z okazji chrztu i komunii moich młodszych sióstr. Od apostazji mama odciągnęła mnie niemal siłą, "bo może kiedyś trauma przejdzie i się jeszcze namyślę".
Minęło siedem lat. Wciąż mnie trzęsie, jak sobie przypomnę ten jeden rok, który tam spędziłam...

OSW w Piasecznie

Skomentuj (64) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 523 (697)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…