Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#19070

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
KOSZMARNY DZIADZIO
Chciałbym sie podzielić doświadczeniami w długoletnim obcowaniu z Koszmarnym Dziaduniem, w dodatku moim (czyli jedna czwarta genów jest zawarta w mojej osobie).
Zanim przejdę do detali, czyli historii właściwej, nakreślę tzw bekgrałnd, czyli przybliżę postać i psychologię Koszmarnego Dziadzia (występujacego dalej jako KD).
Otóż KD to osoba, która w perfekcyjny sposób łaczy w sobie mix takich cech jak: hipokryzja, hipochondria, oportunizm, obskurantyzm, oraz ogólna wredność. Znam wiele osób, które są lepsze od Dziadzia w poszczególnych kategoriach, ale nikt nie dorasta mu do pięt w wieloboju. Oprócz tych już nieco irytujących cech KD uwielbiał awantury, konflikty, podszczuwanie i intrygi. Oczywiście najlepiej cudzymi rękoma (najczęściej moimi) - tekst pt. "idź i powiedz sasiadowi, że jak nie przestanie pukać to - to tylko słaba próbka możliwości, dość powiedzieć, że prawie każda impreza rodzinna konczyła się mniejszą lub większą awanturą wygenerowaną oczywiście przez KD, bo reszta rodziny w sumie jakoś bardzo od normy nie odbiega.
Inną determinującą zachowania KD właściwością było to, że należał do typu osobowościowego, który na swój użytek nazywam Mistrzem wszechrzeczy. Osoba taka w swoim mniemaniu na wszystkim zna się najlepiej, jest najlepszym lekarzem wśrod lekarzy, najlepszym kierowcą wśród kierowców, najlepszym architektem wśród architektów. Każdą osobę, która ośmieli się mieć inne zdanie na jakikolwiek temat traktuje jako osobistego wroga, ze wszystkimi konsekwencjami. Cecha ta na pierszy rzut oka wydaje się smieszna i nieszkodliwa, ale tylko na pozór. Spróbujcie z takim człowiekiem pod jednym dachem (i mającym mnóstwo wolnego czasu) przeprowadzć tak proste przedsięwzięcie jak np. remont łazienki. Nie da się. Każda ekipa po jednym dniu rezygnuje z pracy, zarzekając się, że nie wróci, dopóki ON TAM JEST. Spróbujcie zatrudnić opiekunkę do dziecka. Nie da się. Każda rezygnuje po jednym dniu poddana egzaminowi z podlądów politycznych (o tym zaraz) i metod wychowawczych (te KD miał potworne - ich sens da się sprowadzić do jednego słowa - lanie).
Poglądy polityczne - KD był pasjonatem polityki, co wiecej uważał, że inni też są, a przynajmniej powinni być. W związku z tym zamęczał wszystkich dookoła dyskusjami na te tematy, a zlewany dostawał furii. Trudno było go zresztą nie zlewać, gdyż KD był zatwardziałym komunistą i miłośnikiem osoby Jaruzela. Stał się nim 13 grudnia roku pamiętnego, poprzednio był równie zatwardziałym solidarnościowcem i miłośnikiem wałęsy. Kiedy jednak Solidarność poszła siedzieć, KD przeskoczył zgrabnym piruetem do obozu silniejszego. Dodatkowo uznał za misję przekonanie do tego innych, co wobec braku współpracy ze strony rzeczonych napawało go wieczną frustracją. Najśmieszniesze było to, że KD w skutek demencji nie brał do bani, że komunizm uległ rozp...niu, i dalej był przekonany, że rządzi nieboszczka PZPR.
Inne ciekawe aspekty - immanentną cechą KD było to, że był pracowity. Niestety z wiekiem sił ubyło, toteż przeniósł swoje ambicje na osoby dostępne. Niestety - najczęściej byłem to ja. Niewinna propozycja "choć skopiemy ogródek" kryła za sobą straszliwą pułapkę - bo w istocie "skopiemy" (podlejemy, skosimy, posadzimy, przywieziemy, sprzątniemy itp) nie oznaczało, że bedziemy tą czynność wykonywać razem. O nie. Kopał będę ja, zaś KD bedzie krążył dookoła krytykując sposób w jaki to wykonuję, udzielając życiowych rad i ogólnie mędząc straszliwie. Przy czym dobrze wykonana praca w mniemaniu KD charakteryzowała sie tym, że wykonujący ją człowiek umęczył się straszliwie i stracił mnóstwo czasu. Wszelkie próby mechanizacji, racjonalizacji czy jakiegokolwiek usprawnienia KD traktował jako objaw lenistwa i ogólnie oszustwo. Nauki KD nie traktował jako pracy (generalnie każdy kto w wieku powyżej 16 lat kamieniami w szkołę nie rzucał był podejrzeny jako leń unikający prawdziwej pracy).
Ciekawym i zabawnym przeżyciem były wizyty u lekarza oraz w banku. Generalnie KD jako Mistrz Wszechrzeczy na leczeniu znał się najlepiej, niemniej jako człowiek delikatnego i wymagającego ciągłej troski zdrowia czasami miał ochotę zasięgnąć konsultacji mniej kompetentnych kolegów i udawał się na wizytę. wizyta taka polegała na tym, że KD zaczynał prezentować swoje teorie medyczne (w trosce o swoje zdrowie psychiczne nie będę ich przytaczał, dość powiedzieć, że delikatnie mówiąc stały w sprzeczności z oficjalną medycyną). I tu następowały dwie możliwości: a)lekarz pobłażliwie przytakiwał zyskując opinię kompetentnego specjalisty i możliwość dalszego leczenia, b)naiwnie próbował się nie zgodzić i wytłumaczyć jak jest naprawdę - natychmiast i nieodwołalnie zyskując w opinii KD opinię nieuka i idioty.
Wizyta w banku - to było coś! KD posiadał oszczędności, które trzymał na lokatach. Co jakiś czas udawał się do banku, w celu skontrolowania, ile mu przybyło na koncie. Niestety - najczęściej z różnych powodów musiałem mu towarzyszyć. Wizyta taka, oprócz tego, że najczęściej oznaczała, że cały dzień jak psu w d..ę, zostawiała trwałe ślady w psychice wielu osób, ode mnie poczynając, na załodze banku koncząc. Otóż KD zawsze uważał, że został oszukany i pieniędzy ma za mało. Kolejne osoby od zwykłego obsługanta po kierownika oddziału tłumaczące mu skąd co się bierze i z czego wynika odpadały z obłędem w oczach trafione argumentem "a mnie wychodzi inaczej". Oczywiście nic nie wychodziło, bo cały problem opierał się na subiektywnym mniemaniu, że kasy jest za mało. Cała akcja odbywała sie w nerwowej atmosferze wygenerowanej przez KD, który z tryumfem w oczach oznajmiał wszem i wobec, że wykrył AFERĘ!!! Ukoronowaniem złodziejskiego procederu banków było przejście na rozliczenie elektroniczne i likwidacja książeczek oszczędnościowych - co było dalej świadomie olałem, stanowczo odmawiając wizyt w banku - głównie w trosce o swoje zdrowie psychiczne, bo po każdej takiej wizycie odczuwałem chęć zamordowania kogoś w sposób krwawy i brutalny. Zakończenie współpracy na tym polu wiązało się z zanikiem tejże w dziedzinie logistyki - o tym poniżej.

I tu przechodze do jednej z wielu przyjemnych płaszczyzn współpracy, czyli JAZDY SAMOCHODEM. JAZDA SAMOCHODEM bywała wstępem do innych wstrząsających przeżyć opisanych pokrótce wcześniej, czyli WIZYTY U LEKARZA, albo WIZYTY W BANKU, ale na razie zatrzymajmy się na niej.
Lajkonikowi wydawałoby się, że taka stosunkowo prosta czynność jak przemieszczenie się z punktu A do punktu B przy pomocy mechanicznego środka transportu, czyli samochodu, nie powinna przysparzać w dzisiejszych czasach powodów do stresów, ale tak oczywiście jest jedynie w wypadku, kiedy nie występuje czynnik w postaci KD.
Tytułem wstepu - KD miał nt. samochodów swoją teorię (jak zresztą na każdy temat). Teoria ta mówiła, że samochody nie służą bynajmniej do jeżdżenia, ale do demonstrowania zamożności. W tym celu należy je jedynie w niedzielę parkować przed domem, tak aby ludzie wracajacy z kościoła widzieli, że sroce spod ogona nie wypadliśmy. Pozostały czas samochód powinien spędzać w garażu, za wyjątkiem tych momentów, kiedy KD pragnie się udać do punktu B w celu załatwienia swoich spraw. Używanie samochodu na co dzień miało według KD powodować wiele różnorakich klęsk życiowych, do przedwczesnej śmierci w męczarniach włącznie. Zrozumiałe więc, że jako osoba postępujaca wbrew teorii (nie tylko tej....) byłem uznawany za egzemplarz kierujacy się ku samozagładzie i ogólnie stracony. Pech KD polegał na tym, że jako ewentualny kierowca i posiadacz środka transportu byłem jedynym dostępnym, ponieważ pozostali potencjalni wykazali się większą czujnością i w stosownym momencie wyemigrowali na odległości wykluczajace udział w logistycznych przedsięwzięciach KD.
Tym którzy myślą, że JAZDA SAMOCHODEM z KD ograniczała się do samego aktu, czyli JAZDY WŁAŚCIWEJ, śpieszę donieść, że są w błędzie. JAZDA zaczynała się dużo wcześniej, etapem zwanym przeze mnie GRĄ WSTĘPNĄ.
GRA WSTĘPNA polegała na tym, że już od rana KD wypytywał o stan techniczny pojazdu, odbyte przeglądy, stan zatankowania (każdy inny niż pod korek uniemożliwiał wyprawę) oraz z lubością informował mnie o wszystkich co bardziej krwawych i tragicznych wypadkach, o jakich udało mu się słyszeć w ciągu ostatniego roku. Po kilkugodzinnej GRZE WSTĘPNEJ następował etap JAZDY WŁAŚCIWEJ, poprzedzony małymi perełkami w postaci widowisk pt. Ubieranie i Wsiadanie.
JAZDA WŁAŚCIWA - kto nie przeżył, ten nie zrozumie. Zasadniczo polegała na monologu ze strony KD, który choć nigdy nie posiadał samochodu ani prawa jazdy, to bedąc przecież Mistrzem Wszechrzeczy, uznał za oczywiste, że zna się na temacie lepiej ode mnie, kierowcy wówczas z dziesięcioletnim stażem, setkami tysięcy przejechanych na całym świecie kilometrów i prawami jazdy w dwu krajach. Komentował więc na bieżąco prędkość (niewłaściwa), trasę (również niewłaściwa), manewry (bardzo niedobre) i inne aspekty sytuacji. W wolnych chwilach raczył mnie swoimi teoriami i projektami praw, które wprowadziłby, gdyby mógł (całkowity zakaz słuchania radia to tylko najłagodniejszy pomysł, innych by się Feliks Dzierżyński nie powstydził). W tej atmosferze niewymuszonej i przyjaznej konwersacji docieraliśmy do celu. I myliłby się ten, kto by pomyśłał, że to koniec. O nie, później następowała DOGRYWKA.
DOGRYWKA w zależności od humoru trwała od kilku godzin do kilku dni. Polegała na skrupulatnym wyliczeniu przez KD wszystkich koszmarnych błędów które popełniłem wioząc go z A do B i z powrotem, udzieleniu mi nauk, jak powinienem to zrobić, oraz na zapewnieniu, że nigdy więcej nie wsiądzie do samochodu z osobą tak beztrosko narażająco jego cenne życie. Tego ostatniego obaj nie braliśmy poważnie, gdyż było jasne, że nie wsiądzie, aż do momentu, kiedy bedzie potrzebował udać się do punktu B - i wtedy oczywiście wsiądzie.
Jak widać z powyższego opisu jazdy z KD należały do wyjątkowych przyjemności, tym bardziej, że wiązała się z innymi, opisanymi wcześniej. Tylko wrodzona dobroć i lęk przed długoletnim więzieniem nie pozwalały mi zamordować KD i uwolnić się od traumatycznych podróży.
Przyszedł jednak taki dzień, kiedy przyszła kryska na Matyska. A stało sie to tak: KD miał udać się na drugi koniec miasta na jakiś rodzinny spęd, było więc oczywiste, że cała procedura odbędzie się jak zwykle. I jak zwykle się odbyła, aż do momentu, kiedy KD zamarudziwszy podczas Ceremonii Wyjscia z Domu oświadczył mi, że przeze mnie (????) na pewno się spóźnimy (a on taki zawsze punktualny...). Tu wstąpił we mnie diabeł, i oświadczywszy, że na pewno nie, ruszyłem z piskiem opon. Dalsza jazda przez całą Warszawę to była jedno wielkie wykroczenie drogowe, jazda z prędkością bardzo grubo powyżej dozwolonej, wyprzedzanie na granicy ryzyka, slalom na Wisłostradzie, zakręty z piskiem opon na ręcznym itp. KD o dziwo siedział cicho, jedną ręką kurczowo trzymając się uchwytu, drugą przytrzymując spadajace okulary. Kiedy przyjechaliśmy na miejsce (o czasie hehehe...) KD, blady na twarzy okrutnie, opuścił bez słowa mój samochód. Do domu wrócił taksówką. Inne wyprawy też potem załatwiał taksówkami. Do mojego samochodu nie wsiadł już nigdy...
Miodzio.....

rodzina

Skomentuj (58) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 342 (464)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…