Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#19176

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie wiem, czy historia zabawna czy piekielna... otóż działo się to około 7 lat temu. Zima. Wizyta duszpasterska.

Pochodzę ze wsi – część mieszkańców wychodzi tu po księdza przed bramę, część nie. My nie wychodzimy: styczeń, zimno, ciemno. Zapalone światła wszędzie, brama otwarta, czekamy.

Nagle... ktoś puka do drzwi balkonowych. Patrzymy – ksiądz! A zaznaczyć trzeba, że do domu prowadzi duża brama, otwarta i oświetlona. Ksiądz natomiast wszedł w zaspy, przedostał się do ogródka, stamtąd na zaśnieżone schody, a potem pukał do drzwi... Kiedy mu otworzyliśmy, nagle okazało się, czemu aż tak zbłądził. Samym oddechem można było się upić.

Ksiądz nie szczędził duszpasterskich pouczeń... Dowiedzieliśmy się, że jak tak można, po osobę duchowną nie wyjść (jasne, przecież to nic takiego sterczeć na mrozie przez na przykład trzy godziny...), że ciężko obrażamy Boga, nie chodząc do kościoła... perorując, próbował usiąść na kanapie, omal nie spadł, bo stracił równowagę, co skomentował potokiem przekleństw (!), wciąż gadając do siebie, a może do nas, sięgnął po kopertę, z potoku wymowy wyłowiliśmy żal, że nie został poczęstowany obiadem ani „niczym na rozgrzewkę”, pokropił mieszkanie przygotowaną wodą święconą (a raczej tak mu się zdawało, bo nie umoczył palemki w misie, tylko dotknął nią stołu) i wytoczył się z domu...

Przez cały czas tej wizyty siedzieliśmy jak zaczarowani. Naprawdę. Wszystkim zabrakło słów. A ja do dziś pamiętam czerwoną, zapitą twarz księdza.

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 586 (704)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…