Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#19267

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie o tym, że powiedzenie "umrzeć ze wstydu" miewa czasem odzwierciedlenie w rzeczywistości...

Pracuję w Punkcie Obsługi Klienta. Obok POK-u stacjonuje ochroniarz, który ma za zadanie między innymi reagować, gdy wychodzący klient lub pracownik uruchomi nasze magiczne brameczki antykradzieżowe. Musi on również skontrolować wychodzącego do domu pracownika, coby uniknąć sytuacji, że nasze kobiece przepastne torby lub męskie kieszenie są wypchane wszelakim darmowym dobrem, które należy do BOSSÓW naszej firmy. Ważne dla historii jest również to, że wychodząc z naszego sklepu przez wyjście dla klientów bez towaru, które znajduje się przy POK-u, po lewej stronie mamy bazę POK-emonów, po prawej brameczkę ANTY-ANTY.

Któregoś pięknego dnia, około godziny 14, w czasie najazdu babć z antenkami oraz dziadków bez antenek, pracę zakończyła nasza szanowna Pierwsza Zmiana. Wylewali się tłumnie przez kasy ci z Naszych, którzy solidarnie wydają złocisze w naszej kochanej firmie, a obok POK-u przeciskali się ci, którzy jednak wolą Biedronkę. Wystawiam właśnie jedną ręką fakturki, drugą robię zwrot, a trzecią tworzę raporty na komputerze, gdy mój stan skupienia przerywa ostre piiiip-piiiip. I szlag trafił spokój. Wytężam swe przekrwione oczka (no co, czerwony ładny kolor) by dojrzeć źródło zamieszania i co widzę? A raczej kogo? Stasię! A kim jest Stasia? Stasia jest naszym pracownikiem. A co robi Stasia? No jak to co, Stasia robi piiiip-piiiip na bramce. I robi też oczka jak dwa denka od nalewek, bo nie wie za bardzo co się dzieje. My też nie wiemy. My - w sensie ja i cały tłum gapiów, którzy zbiegli się jak zombie przyciągnięci zapachem krwi zdechłej myszy, która popełniła rytualne harakiri.

Stasia przechodzi przez bramkę jeszcze raz. Piszczy. Stasia blednie. Przechodzi przez bramkę po raz kolejny. Piszczy. Ochroniarz Wacek robi marsową minę. Każe jej otworzyć torebkę. Stasia blednie jeszcze bardziej. Rączki zaczynają się jej lekko telepać, tłum widząc to szepcze i zaciera ręce z uciechy. Ochroniarz zerka do wnętrza tej studni bez dna, głębokiej aż echo niesie i mruczy coś do siebie. Stasia chcąc pomóc wysypuje wszystko na blat. Naszym oczom ukazuje się imponujący burdel, jak to skomentował pod nosem Wacek "tylko dziwek brak". Stasia pąsowieje ze wstydu, bo owszem wszystko można wybaczyć, ale zaszczany pampers na szczycie stosu kosmetyków, to już chyba lekka przesada. I to dawno zapomniany pampers, z którego jakieś żyjątko macha do nas gałązkami. Nie ma litości. Ląduje w śmieciach. Stasia trzyma się dzielnie i przechodzi obok bramki już bez torebki. Piszczy. Pytam Stasię, czy nie woli, by to wszystko odbyło się w pokoju przesłuchań, lecz ta nie zgadza się. Nie ma nic do ukrycia.

Rozgoniliśmy zombie, odchodząc rzucali potępiające spojrzenia na Stasię. Ta na przemian bladła i się czerwieniła. Nerwowo przeszukiwała kieszenie spodni i kurtki w poszukiwaniu tej okropnej rzeczy, która swym istnieniem doprowadziła ją na skraj załamania. Zero rezultatów. Nic nie znaleziono, a Stasia dalej piszczy. Wszystkie kamery skierowane na nas, staram się jakoś pocieszyć kobietę i podnieść ją na duchu. Jeśli myślicie, że szukaliśmy tego co ukradła, to się mylicie. Szukaliśmy zbłąkanego zabezpieczenia antykradzieżowego, które jakimś cudem się aktywowało, mimo dezaktywacji podczas zakupu kiedyśtam, lub które jakimś cudem wlazło na Stasię, czy schowało się w jej kieszeni, gdy np. zabezpieczała wystawiany na półki towar. To się czasem zdarza.
No ale dla innych ludzi Stasia była potencjalną złodziejką. I ona o tym wiedziała. Nasza mieścina nie jest duża, wszyscy się znamy choćby z widzenia, więc wśród gapiów była też i jakaś sąsiadka i może znajoma. Wiecie jak to bywa. A twarz każdy ma tylko jedną. O łatkę nie trudno.

Z racji ogromnego napięcia jej mózg nagle odmówił posłuszeństwa i się... wyłączył, a Stasia padła jak długa. Tłum gapiów się potroił, szum, zamieszanie, 10 osób naraz dzwoni na pogotowie. Wacek próbuje cucić kobietę. Podbiegam do niej (od strony nóg) i co widzę? Na podeszwie buta miała przyklejone miękkie, czarne zabezpieczenie w kształcie paska! I TO tak piszczało. Poinformowałam ochronę o moim przełomowym odkryciu stulecia, zdarłam paskudztwo i już do szpitala pojechała bez magnetycznych zabaweczek ANTY-ANTY. Stasia TYLKO zemdlała, ale mogła być o krok od stanu przedzawałowego. A wszystko przez wstyd...

Od tamtej pory nasze torebki damskie świecą ładem i składem a te nasze magiczne naklejeczki ANTY-ANTY nazywają się Wstydziochy. Ku przestrodze dla nowych pracowników, nie dla śmiechu...

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 541 (687)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…