Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#19834

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jak już o psach...

Dawno, dawno temu (choć wcale nie "za górami za lasami"), kiedy byłem jeszcze płochym nastolatkiem i mieszkałem z mamą, mieliśmy dwa psy - a konkretnie dwie suki - dalmatyńczyki. Matkę i córkę zresztą.

Matka była "nietypowa" (jak na dalmatyńczyka) - spokojna, przyjacielska, po prostu duży biały pluszak czarne łaty. Za to jej córeczka... Nadrabiało cholerstwo charakterem za matkę i jeszcze kilkanaście sztuk.

Tu wyjaśnienie: ludzie mają obraz dalmatyńczyków wyrobiony na podstawie znanego filmu Disneya. Prawda jest niestety nieco inna: dalmatyny są charakterne jak mało jaka rasa, czasami kompletnie "walnięte", mają humory, tresura niespecjalnie na nie działa (jak mają ochotę - wykonają każde, nawet najbardziej skomplikowane polecenie, ale jak akurat nie maja ochoty... Zapomnij. Możesz gardło zedrzeć i nic). A w dodatku bywają ostre...

No i nasza młodsza suka taka właśnie była. Złe toto było jak jasna, nagła, niespodziewana cholera. Każdy pies to wróg, każdy obcy człowiek takoż, zęby ostre, siły dużo... Oczywiście domowników kochała pełną psią miłością, ale nikt inny się do niej nie zbliżał. Miało to swoje zalety, rzecz prosta: kiedyś jakiś podpity osiłek z mojego osiedla - dziś nazwalibyśmy go "dresiarzem" - chciał mi udowodnić, że jego pies jest silniejszy. Więc... mnie tym psem poszczuł. Pies był suką doga niemieckiego. DUŻĄ suką. I ta DUŻA suka się na mnie, niedużego czternastolatka, rzuciła na komendę "bierz go!". Nawet ją odratowali, ale ucha nie udało się uratować i pies był potem lekko niesymetryczny, a jak widział z daleka COKOLWIEK co było biało-czarne, to brał ogon pod siebie i czmychał... Ale nie o tym miało być.

Z uwagi na "charakterek" biedne bydlę całe życie chodziło na smyczy (wtedy jeszcze były nieco inne przepisy, które mówiły że pies ma być na smyczy LUB w kagańcu). Czasami zdarzali się ludzie, którzy chcieli "pieska pogłaskać", ale mówiłem wtedy że lepiej nie, bo pies jest agresywny - każdemu z grubsza myślącemu człowiekowi to wystarczało. Gorzej z tą resztą...

Idę sobie z suką na spacer. Z przeciwka idzie [B]abcia, lat - na oko - koło siedemdziesięciu. Ot, taka zwykła starsza pani, z jakąś siatką. Widzę, że na widok naszej potwory oczy jej się śmieją - i nie dziwię się, bo psica była naprawdę śliczna. Podchodzi zatem (a ja, już nawet odruchowo, skracam smycz, owijając ją sobie wokół ręki i łapiąc drugą ręką bliżej obroży, bo wiem że jak psica wystartuje z długiej smyczy, to jej po prostu nie utrzymam.

[B] O, dalmatyńczyk! To są takie kochane pieski!

...i rusza w stronę psicy, najwyraźniej w celu pogłaskania. Ja skracam smycz jeszcze bardziej i mówię (grzecznie, zawsze mnie uczono szacunku do starszych ludzi...):

[J] Niech jej pani nie głaszcze, ona jest niestety dość agresywna. ("dość" agresywna, uroczy eufemizm...)

[B] Proszę się nie bać, mnie nie ugryzie, mnie wszystkie psy lubią!

...i kontynuuje nalot. Jest już o metr czy półtora ode mnie. A ja widzę, jak psicy jeży się sierść na karku, wszystkie mięśnie się napinają, uszy unoszą a pysk wyraża nadzieję: "Tak, tak, zrób jeszcze kroczek! Zjem cię, zagryzę, zamorduję, wypatroszę! TAK TAK TAK!"

Wiecie, to jest taka psia mina i postawa, przy których każdy kto ma JAKIEKOLWIEK pojęcie o psach reflektuje się i nie podchodzi bliżej. Ale babcia widać pojęcia nie miała.

[J] (niemal błagalnie) Proszę pani, ona gryzie, naprawdę, proszę jej nie ruszać...

[B] Ależ na pewno mnie nie ugryzie, skądże, przecież to taki miły piesek...

...nie dokończyła, bo właśnie w tym momencie "miły piesek" uznał, że dystans "fight or flight" został przekroczony, a w tym konkretnym przypadku psa opcja "flight" (ucieczka) była po prostu fabrycznie dezaktywowana. Więc uruchomiona została opcja "fight" (walka).

"Miły piesek" wystartował do przodu jak lamborghini, już w locie prezentując miłej babci caaaały garnitur najwyższej jakości uzębienia. A muszę powiedzieć, że był to widok budzący respekt.

Byłem na to przygotowany, ściągnąłem smycz "do zera" i w dół, tak że Potworna Paszcza kłapnęła tylko jakieś ...naście centymetrów od nosa babci, bez kontaktu. Na szczęście. Pies ściągnięty, złapany za obrożę, unieruchomiony.

Ale babcia przestraszyła się na tyle, że... usiłując się odruchowo cofnąć klapnęła na ziemię.

Kiedy się z niej zerwała, myślałem że mnie zabije. Zaczęła się drzeć jak opętana, że wezwie milicję (tak, to były jeszcze czasy milicji), że trzeba uśpić "takiego potwora", że to pies-morderca (no patrz pan, a jeszcze przed chwilą był miły piesek...). Krzyczała chyba kwadrans, i tylko fakt że "potwór" dalej był na smyczy przy mojej nodze uchronił mnie przed śmiercią z rąk uroczej babci...

Tak, mój pies BYŁ piekielny. Ale babcia też...

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 233 (261)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…