Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

janhalb

Zamieszcza historie od: 4 lutego 2011 - 17:48
Ostatnio: 14 stycznia 2025 - 16:06
  • Historii na głównej: 73 z 81
  • Punktów za historie: 23462
  • Komentarzy: 1384
  • Punktów za komentarze: 10945
 

#91838

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Paczkomat umieszczony na placyku za niewielkim sklepem. Wjeżdża się podjazdem obok sklepu, za budynkiem równolegle do podjazdu stoi paczkomat, a "na wprost" jest miejsce parkingowe dla trzech samochodów (równolegle do podjazdu, niejako na jego przedłużeniu).

Wjeżdżam, żeby nadać paczkę - ale nie mogę zaparkować, ba jakaś pani stanęła długim volvo kombi w poprzek PRZED miejscami parkingowymi, ale tak, że zablokowała wszystkie trzy. Pani siedzi w swoim aucie, więc myślę sobie, że pewnie właśnie wyjeżdża… Ale nie: volvo twardo stoi, miejsca parkingowe zablokowane, pani coś dłubie w telefonie. Błysnąłem jej światłami - popatrzyła na mnie wzrokiem wyrażającym mieszaninę zdziwienia i oburzenia.

Cóż, nie będę się z nią przecież kłócił - pojechałem na placyk za tylnym wejściem do sklepu (na szczęście była sobota, późne popołudnie, sklep już zamknięty - gdyby nie to, nie mógłbym tam stanąć).

Idę do paczkomatu, a pani, która tymczasem już wysiadła z volvo, dalej dłubie w telefonie, usiłując (zapewne) odebrać paczkę. Na mój widok pani przybrała minę z kategorii "o co ci chodzi, człowieku" i pyta, dlaczego na nią błyskałem światłami.

Mówię jej (grzecznie, spokojnie): – Proszę pani, tam są trzy miejsca parkingowe, a pani stanęła tak, że blokuje pani dostęp do wszystkich trzech...

- ALE JA TU TYLKO NA CHWILĘ!

Nie, no jasne, bo ja na cały weekend… Wzruszyłem tylko ramionami, bo uznałem, że dyskusja nie ma większego sensu. Stoję zatem z moją paczką i czekam, a pani dalej dłubie w telefonie, coś stuka na panelu paczkomatu, znowu dłubie, znowu stuka… Volvo dalej blokuje wszystkie trzy miejsca parkingowe… Minęły ponad trzy minuty (nie przesadzam, zegarek miałem na ręce), kiedy Pani - po dłuższej chwili wpatrywania się w komunikat na panelu - zawołała zdziwiona:

- A, bo to nie ten paczkomat? A pan wie, gdzie jest ulica Piekielna?

…po czym nie czekając na odpowiedź (!) wsiadła do swojego volvo i odjechała.

Surrealistyczne doświadczenie…

paczkomaty

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 132 (138)

#91746

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tytułem nakreślenia tła:

Mieszkamy w małym miasteczku 30 km od stolicy. Wtorek po południu. Muszę pojechać do Warszawy załatwić parę spraw. Mój młodszy syn (16 lat) musi podjechać do sąsiedniego miasteczka (w tę samą stronę). Wsiadamy razem do pociągu. On jedzie jedną stację (4 minuty), ja do Warszawy (+/- 35 minut).

Ja kupiłem wcześniej bilet. Syn powiedział, że kupi sobie przez telefon (zwykle tak robi). Wsiadamy do pociągu. Planowy odjazd 15:37. Jest 15:36, minuta do odjazdu - ale strona www kolei mazowieckich informuje mojego syna, że nie może kupić biletu na ten pociąg, bo "jest już po godzinie odjazdu" (czy jakoś tak). Cóż - widocznie strona stoi na serwerze w innej strefie czasowej (różniącej się o minutę czy dwie). PKP, nie przeskoczysz.

Oczywiście jest już za późno, żeby biec do kasy (pociąg rusza), ale proszę, właśnie idzie pan konduktor. Podchodzimy zatem od razu do niego (widać, że nie czekamy, tylko aktywnie idziemy w jego stronę), żeby kupić bilet. Mówię, o co chodzi - a pan konduktor (PK) z oburzeniem, że "teraz to będzie kosztowało 150 złotych!"

Że słucham? A z jakiej niby racji?

[PK] Bo nie masz biletu!

Syna nieco zatkało. Mnie rzadko zatyka, więc powtarzam panu spokojnie, że syn chciał właśnie kupić bilet (syn na dowód pokazuje na telefonie wciąż otwartą stronę Kolei Mazowieckich), ale z powodów OD NAS NIEZALEŻNYCH nie było to możliwe. A przecież w takiej sytuacji MOŻNA kupić bilet u konduktora.

Ale PK - bardzo nieprzyjemnym tonem mówi, że TO SIĘ ROBI INACZEJ - i pokazuje karteczkę nad drzwiami, że jak się nie ma biletu, to trzeba iść na przód pociągu etc.

– Proszę pana - mówię, jeszcze dość spokojnie. – Przecież widzi pan, że ten brak biletu nie jest naszą winą, a mój syn oczywiście może, jeśli pan sobie życzy, udać się na przód składu i tam na pana poczekać. Tyle, że jesteśmy prawie na końcu pociągu, więc zanim tam dojdzie, będziemy już na następnej stacji, w M., gdzie wysiada. Więc może przestanie pan robić problemy pasażerowi, który mógłby spokojnie zgodnie z przepisami "iść na przód składu" i w efekcie wysiąść bez płacenia za bilet, ale jest uczciwym człowiekiem i chce ten bilet kupić?!

Pan chyba załapał, że mu się to nie upiecze, więc z miną męczennika wyciągnął bloczek i wypisał bilet, cały czas narzekając, że ma przez nas więcej roboty. Syn zapłacił, wziął od niego bilet i wysiadł.

Ech.

PKP

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 160 (180)

#91663

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Temat przewijający się przez "Piekielnych" nie raz i nie dwa, sam już coś na ten temat pisałem, ale za każdym razem wkurza mnie tak samo. Przepraszam.

Miałem w wakacje wypadek, dość poważny. Na szczęście ani mnie, ani młodzieży, którą wiozłem na obóz (syn i 4 jego kolegów) nic się nie stało, ale samochód do kasacji.

Po skasowanym aucie zostały mi w garażu zimowe opony. Komplet. Kupione jesienią ubiegłego roku, polskie "Kormorany", jeżdżone jeden (dość łagodny) sezon, czyli prawie nie zużyte. Nowe jeździło ma inne koła, więc tych zimówek do niego nie założę. Co robimy?

Sprzedajemy.

Wystawiam na OLX, piszę cenę 450 zł (nowe kosztowały dobrze ponad 800), zaznaczam, że "do negocjacji" zakładając, że sprzedam za 400 - i będę miał wkład w nowe zimówki, które muszę kupić do nowego auta.

Wystawiam w czwartek (tydzień temu). Już tego samego dnia dzwoni gość, że zainteresowany, że kupi, że przyjedzie, czy da się za 400.

Da się.

No to on będzie jutro (w piątek). Koło 12:00. OK, powiadam, nie ma problemu - pracuję w domu, więc może być. Tylko żebym mu "zarezerwował", bo on jedzie z X (20 km), żeby się nie okazało, że na darmo.

Piątek. Jest 12:00, gościa nie ma. O 13:00 też. I o 14:00. "W międzyczasie" dzwonią trzy kolejne osoby, ale mówię, że na razie rezerwacja…

Po 15:00 klient dzwoni, że coś mu wypadło i jednak będzie koło 18:00. OK, myślę sobie, i tak siedzę w domu, ale już jestem trochę wkurzony, bo jak się umawiasz na 12:00, człowieku, i coś ci wypadło, to zadzwoń (alb napisz) o tej 12:00 czy wcześniej.

Ale gościa o 18:00 nie ma. Dzwoni o 19:00, że on jednak nie zdążył, że będzie w poniedziałek koło 18:00.

Jestem wkurzony, ale OK.

Poniedziałek. 18:00 - gościa nie ma. I godzinę później też. I dwie. I cisza.

We wtorek rano piszę do gościa SMSa - że jeśli dziś do 15:00 się nie zjawi, to sprzedają "następnemu w kolejce".

Cisza. Zero reakcji. Ani be, ani me, ani pocałuj mnie w de.

Więc punkt 15:00 dzwonię do gościa, który odzywał się jako drugi, czy jest zainteresowany. Był. Umówiliśmy się na środę. Przyjechał o porze, zapłacił, podziękował, pojechał.

Da się? Da się.

NIE JESTEM W STANIE ZROZUMIEĆ takiego zachowania. Gość się umawia, spóźnia, o tym, że "coś mu wypadło" informuje trzy godziny po czasie, znowu się umawia, nie przyjeżdża - i nie odpowiada na wiadomości.

No do licha… Rozmyśliłeś się? Znalazłeś taniej? Napisz choćby tego głupiego SMSa: "Jednak rezygnuję". O "Przepraszam" już nawet nie wspominam.

Ech.

Niesolidność

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 165 (173)

#91411

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Szerszenie mi się zalęgły - codziennie latają koło domu, wlatują do domu, trzeba tłuc (i uważać). Po dłuższych poszukiwaniach okazało się, że dranie zrobiły sobie gniazdo w ścianie domu - a w zasadzie między ociepleniem (styropianem) a murem.

Szerszeń niebezpieczne bydlę, zwłaszcza w kupie. W przypadku budynków użyteczności publicznej w takich sytuacjach interweniują strażacy, ale w prywatnych domach nie.

Szukam w sieci - firm zajmujących się takimi rzeczami jest w mojej okolicy sporo. W ubiegły poniedziałek (24 czerwca) dzwonię do jednego gościa. Brzmi profesjonalnie, tłumaczy, co trzeba zrobić i ile to będzie kosztowało. Zgadzam się. Umawiamy się na czwartek, między 12:00 a 15:00, on wcześniej zadzwoni. W porządku, pracuję w domu, takie ramy czasowe mi nie przeszkadzają.

Przychodzi czwartek. Południe… Pierwsza… Druga… Trzecia… Nie ma go, nie dzwoni. Wpół do czwartej ja dzwonię do niego. Nie odbiera. No OK, myślę, może właśnie ma jakąś trudną akcję gdzieś indziej. Poczekam.

Dzwonię ponownie koło 17:00. Nie odbiera.

Później jeszcze dwa telefony, ostatni koło 19:00. Nie odbiera.

Piszę SMS (grzecznie), z pytaniem co się stało, że byliśmy umówieni i jak się możemy umówić inaczej. Zero odzewu.

Czekam do piątkowego południa. Zero odzewu. Skreślam gościa w myślach, znajduję inną firmę. Umawiam się - cena wyższa o 50 zł, ale OK. Będą w sobotę koło południa. Wysyłam SMSem dokładny adres, dołączając grzeczną prośbę, żeby W RAZIE CZEGO dali znać, że nie przyjadą albo się spóźnią.

Sobota (dziś). Południe. Pierwsza. Druga. Po drugiej dzwonię. Gość odbiera po chyba ósmym sygnale. – Gdzie, w G.? - pyta znudzonym głosem. – W G. to my już dziś byliśmy, wcześniej.

No ale przecież byliśmy umówieni? Koło południa? – Aaa, ale ja do pana dzwoniłem i pan nie odbierał - kłamie w żywe oczy (siedzę w domu, telefon mam przy sobie, na pocztę też się nikt nie nagrał).

OK, dziękuję, do widzenia, poszukam kogoś innego, z niepoważnymi ludźmi interesów nie będę robił, bo jeśli ich kompetencje są równie wysokie, jak ich etyka zawodowa, to ja sobie odpuszczę.

Trzecia firma. Cena ciut niższa niż w pierwszej. Mają przyjechać koło 17:00. Trzymajcie kciuki…

Nie jestem w stanie tego zrozumieć. Pierwszy - nie odbiera telefonów, nie oddzwania, serio? Co to za dziecinada? Nawet jak z jakichś powodów nie można przyjechać, to minimum profesjonalizmu wymagałoby jednak klienta o tym uprzedzić, prawda?

Drugi - olewa, nie zjawia się, a jak dzwonię, to zamiast powiedzieć uczciwie "Przepraszam, coś nam wypadło / nie zdążyliśmy / zapomnieliśmy, na kiedy możemy się umówić" - kłamie w żywe oczy (czy raczej w żywe uszy).

I nie jest tak, że w okolicy jest jedna firma, nie ma konkurencji i można traktować klientów "per noga".

Poczułem się jak w czasach PRL…

EDIT - trzy godziny później:

Trzeci pan od szerszeni - młody gość - przyjechał punktualnie, swoje zrobił szybko i fachowo, powiedział, na co uważać etc. Zapłaciłem i pojechał. Gdybym jeszcze kiedyś miał podobny problem: zgadnijcie, do której z trzech firm zadzwonię…?

usuwanie owadów usługi nieodpowiedzialność

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 175 (185)

#91017

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Różnych historyjek o Poczcie Polskiej już tu wrzucałem kilka. Instytucja to piekielna w ogóle, a w moim mieście (powiatowe miasteczko, 30 tys. mieszkańców, 30 km od stolicy…) musi być jakaś Czarna Dziura Piekielności, bo to, co się tu pod tym względem dzieje, przechodzi ludzkie pojęcie i idzie kawałek dalej...

"Zagubione" paczki z sąsiedniego miasteczka (5 km)? Norma. List polecony z urzędu gminy idący MIESIĄC (przy odległości między rzeczonym urzędem a moim domem rzędu 2 km)? Zero zdziwienia. Sześć tygodni bez dostarczania poczty do domu, bo listonosz zachorował, a nie mają nikogo na zastępstwo? Dlaczego nie.

Każda wyprawa na pocztę to minimum pół godziny stania w kolejce. Na sześć okienek czynne dwa, przede mną pięć osób, ale każda ma w ręku awizo - a jak pani w okienku bierze awizo, to znika na zapleczu i nie ma jej co najmniej (!) pięć minut, bo szuka awizowanej przesyłki. Doszło do tego, że jak muszę wysłać podpisaną umowę do wydawnictwa (łącznie 4 kartki A4), to wolę pójść do punktu przesyłek kurierskich i zapłacić 20 zł, bo na Poczcie za polecony zapłacę 12, ale stracę trzy kwadranse. Ostatnio jak wystawiam coś na Allegro, to już w opisie zaznaczam, że może być kurier, paczkomat, odbiór osobisty, ale absolutnie ODMAWIAM wysyłki Pocztą Polską.

No i kolejny kwiatek, jego mać.

Miesiąc temu złożyłem wniosek w sądzie w pewnej ważnej dla mnie sprawie. Czekam na odpowiedź. Sprawa jest dość pilna, wiąże się z konkretnym wymiarem finansowym (każdy kolejny miesiąc to kolejne kilkaset złotych "do tyłu"). Sąd powiadamia listownie. Poleconym.

W czwartek poszedłem do sądu i w punkcie obsługi interesantów mówię, że czekam na informację, ale że nasza poczta działa jak działa, to chciałem się dowiedzieć, czy może sąd już jakieś decyzje podjął. Urzędniczka sprawdza w systemie - tak, decyzja jest, została do mnie wysłana. Uprzejma pani podała mi nawet numer przesyłki, żebym mógł ją "śledzić".

Sprawdzam zatem on-line: okazuje się, że przesyłka od środy jest już w "moim" urzędzie pocztowym. No to super, myślę, dziś jest czwartek, więc dziś albo jutro listonosz mi ją przyniesie, prawda?

Bynajmniej. W czwartek listonosza nie ma, w piątek taż nie. W sobotę (dziś) wkurzony idę na pocztę (akurat do 14:00 była czynna). Odstałem swoje, mówię o co chodzi, podaje pani w okienku numer przesyłki. Pani sprawdza - no jest. Ale...

- Ale ja nie mogę panu wydać, bo to przesyłka z sądu.

Zgłupiałem. No tak, z sądu. DO MNIE. To ja. Proszę, dowód osobisty, zdjęcie się zgadza, przesyłka leży na poczcie, o co chodzi?!

- Ale przesyłka z sądu MUSI "przejść przez tablet listonosza", inaczej nie ma jej w systemie i mnie nie wolno panu jej wydać. Proszę czekać, listonosz przyniesie.

Wkurzony tłumaczę Pani, że zgodnie z informacjami on-line przesyłka leży u nich w urzędzie OD ŚRODY (przypominam - mamy sobotę). Więc dlaczego, do jasnej karbidówki, listonosz jeszcze mi jej nie przyniósł?!

- O to już pan musi pytać kierowniczkę. Albo pan poczeka, albo proszę przyjść w poniedziałek, tylko po południu, wtedy będzie listonosz, to będę mogła panu wydać.

Tłumaczę, że w poniedziałek wyjeżdżam, wracam dopiero w środę. Nie i już. Takie przepisy.

Więc pewnie listonosz przyjdzie w poniedziałek (albo we wtorek, albo w środę). A mnie nie będzie, więc zostawi awizo. Z którym będę musiał przyjść na pocztę w czwartek. I po raz kolejny odstać pół godziny w kolejce. I w ten sposób cała sprawa przeciągnie się o kolejny tydzień - choć kluczowe dla mnie pismo z sądu leży OD ŚRODY w urzędzie i czeka, aż ktoś je łaskawie dostarczy.

Ech.

Poczta Polska

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 173 (179)

#90899

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Idę na umówioną wizytę do okulisty (kontrolną). Zgłaszam się na recepcji - i zonk: "…w systemie widnieje Pan jako nieubezpieczony".

Że co proszę? Mam działalność gospodarczą, składki na ZUS płacę regularnie, w tym miesiącu też zapłaciłem (już prawie dwa tygodnie temu). O co chodzi?

Dzwonię do NFZ - każą dzwonić do ZUS. Dzwonię do ZUS. Po dwudziestu minutach czekania na połączenie i odsłuchaniu pięciuset fascynujących informacji o tym, że od stycznia 500+ będzie już 800+ - mam wreszcie połączenie. Pani najpierw zadaje mi sto głupich pytań, potem sprawdza moje konto - okazuje się, że za ostatnie dwa miesiące (czyli za wrzesień i październik) nie mam złożonego DRA - takiego papierka (w formie elektronicznej), który trzeba co miesiąc składać. Więc to nieistotne, że zapłaciłem w tym miesiącu ponad 1700 zł składek - nie ma papierka, nie jestem ubezpieczony.

Wkurzony dzwonię do mojej pani księgowej, która się składaniem tych papierków zajmuje. Pani księgowa (solidna, dokładna i zaufana, nigdy nie miałem z nią żadnych problemów) sprawdza i mówi zdziwiona, że papierki jak najbardziej do ZUS poszły, w stosownych terminach, bez opóźnień, tak jak zwykle.

No ale ZUS ich nie widzi. A jak ZUS ich nie widzi, to ich nie ma i nikt im nie wmówi, że białe jest białe.

Pani księgowa nie ma możliwości wysłania tych papierków jeszcze raz (to się robi jakimś systemem elektronicznym, jak się raz wysłało, to drugi raz się nie da). Teraz ja będę musiał iść do ZUS z wydrukowanymi papierkami i tracić czas. A potem ZUS musi jeszcze przesłać te informacje do NFZ - mają na to 15 dni.

Czyli - nieważne, że zapłaciłem tylko w tym miesiącu ponad 1700 zł, nieważne, że papiery zostały wysłane - przez bajzel w ZUS nie będę ubezpieczony przez co najmniej najbliższe dwa tygodnie.

Szlag mnie trafi :-(

Edit - półtorej godziny i 12 (słownie: dwanaście) telefonów później.

Okazuje się, że ZUS jednak - po odpowiednio głębokim poszperaniu - WIDZI moje DRA. Są. Przyszły. Zostały przyjęte.

Więc o co chodzi? No nie wiadomo, ale "ze strony ZUS wszystko jest OK". Co dalej zatem - czy ZUS może w tej sprawie poinformować NFZ?

Otóż nie. Ja mam wziąć stosowny papierek z ZUS i udać się do wojewódzkiej siedziby NFZ, żeby go tam złożyć z wnioskiem (!) o weryfikację statusu ubezpieczenia.

No OK, mogę przesłać to pismo przez ePUAP. Co też zrobiłem (zajęło mi to kolejne dwadzieścia minut, bo ePUAP jest skonstruowany tak, jakby jego głównym celem było utrudnianie petentowi życia). I teraz łaskawcy mają 15 dni na rozpatrzenie mojego wniosku.

Aha - 15 dni ROBOCZYCH. Czyli nie dwa tygodnie, a trzy.

Trzymajcie kciuki, żebym w tym czasie poważniej nie zachorował.

P..przone państwo z kartonu.

ZUS jego mać…

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 227 (261)

#90725

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka kolejnych historii o wpychaniu się w nie swoje życie i "dobrych radach" dotyczących posiadania lub nieposiadania dzieci.

Tak, ludzie kochają wtykać nos w nie swoje sprawy i komentować rzeczy, których zdecydowanie komentować nie powinni. I nie dotyczy to tylko dzieci.

Od ponad ośmiu lat jestem wdowcem. Mam troje dzieci. Już pół roku po śmierci mojej Żony po raz pierwszy usłyszałem pytanie, czy planuję (!) się drugi raz ożenić. Pytający (facet) nie był moim przyjacielem, nie był nawet bliskim znajomym - ot, gość którego widuję i z którym w całym życiu gadałem łącznie może pół godziny. Abstrahuję już od kretyńskiej formy (co to znaczy "planuję" w tym kontekście?) - ale do licha, serio? Minęło pół roku, byłem w żałobie, na poziomie "otwartych ran", w dodatku z trójką stosunkowo niedużych wówczas dzieci - szukanie nowej miłości było ostatnim, o czym wtedy myślałem… Odpowiedziałem krótko i po męsku, że to chyba nie jego sprawa. Obraził się i dobrze.

Od tego czasu słyszałem to pytanie już chyba sto razy. Co ciekawe - nigdy od bliskich (moja rodzina to jednak generalnie ludzie na poziomie) ani od prawdziwych przyjaciół (którzy, poza wszystkim, znali moją Żonę i wiedzą, co nas łączyło). Jacyś obcy ludzie, z którymi mam kontakt przy okazji spraw zawodowych albo załatwiania czegoś, którzy znają mnie "z widzenia", bez chwili zastanowienia zadają mi tego typu pytania. Dziś - po ponad ośmiu latach - nie wywołuje to już aż takich emocji, ale w dalszym ciągu traktuję takich ciekawskich ostro, w sposób wykraczający poza pojęcie "asertywności" - po prostu złośliwie.

No ale przecież POWINIENEM. Dlaczego? Najczęstsze argumenty:

- Bo to "normalne" (cokolwiek by to miało znaczyć).

- Bo dzieci potrzebują matki (aha, czyli mam wchodzić w trwały związek z kobietą po to, żeby zajęła się moimi dziećmi, tak? Czyli mam traktować potencjalną partnerkę jako opiekunkę do dzieci? O tym, że dzieci obecnie mają 21 / 19 / 15 lat już nawet nie wspominam).

- Bo czas leci i będzie coraz trudniej znaleźć chętną (to chyba taki odpowiednik tego "tykającego zegara biologicznego" w rozmowach o dzieciach).

- Bo warto mieć kogoś, kto posprząta, ugotuje i zajmie się domem (aha, czyli teraz już nie szukamy opiekunki do dzieci, tylko po prostu gosposi? Tu odpowiadam zimno coś w stylu "naprawdę nie każdy facet jest taką pierdołą jak ty, żeby nie umieć samemu gotować i sprzątać". Zwykle to kończy dyskusję).

Ja akurat mam taki charakter, że ludzie wchodzący w takie dyskusje BARDZO SZYBKO łapią, że lepiej tego nie robić, ale naprawdę trudno mi zrozumieć poziom braku elementarnej kultury i wyczucia.

Nachalni "dobre rady"

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 205 (217)

#90695

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wróciłem z kilkudniowej wyprawy - po drodze były Czechy ("tranzyt"), Austria i Włochy. I po raz kolejny po powrocie chodzi mnie smutna refleksja nad mentalnością panującą na polskich drogach. Zachowania, które ani w grzecznej i ułożonej Austrii, ani w nieco szalonych Włoszech w zasadzie się nie zdarzają - u nas są nagminne. No chyba, że to ja mam tak wyjątkowego pecha / szczęście…

1. Włączam się do ruchu na autostradzie - wjeżdżam na "pas rozbiegowy". Kierowcy jadący prawym pasem autostrady, jeśli tylko mogą, NATYCHMIAST odbijają na lewy pas, żeby umożliwić "nowemu" włączenie się do ruchu. Jak nie ma miejsca na lewym pasie, starają się albo zwolnić, żeby pozwolić "nowemu" wjechać, albo przeciwnie, lekko przyspieszyć - żeby szybciej zrobić mu miejsce. U nas podobnie reaguje +/- co piąty.

2. Jadę autostradą / ekspresówką. Na liczniku 120 km/h. Doganiam tira, który jedzie trochę powyżej 90. Patrzę w lusterko - z tyłu lewy pas wolny, dopiero dość daleko w tyle widzę jakiś samochód - na tyle daleko, że powinienem spokojnie zdążyć wyprzedzić tira. Więc wyprzedzam. Okazuje się jednak, że ten samochód, co to był daleko z tyłu, jedzie znacznie szybciej, niż ja - i powyżej dozwolonej - więc w czasie mojego wyprzedania zaczyna mnie doganiać. Niestety, nie jeżdżę ferrari - nie mam takiej możliwości, żeby jadąc 120 "depnąć" i w dwie sekundy mieć na liczniku 160. Muszę to wyprzedzanie skończyć. Co robi kierowca za mną? No właśnie:

W Austrii czy we Włoszech (ale to samo widziałem w innych krajach Europy Zachodniej) w 9 przypadkach na 10 ZWALANIA. Zdejmuje nogę z gazu, żeby zachować za mną bezpieczny dystans. Niewykluczone, że myśli o mnie niezbyt przyjemnie - ale zwalnia.

A w Polsce? Też zwalnia… Jak już znajdzie się dwa metry za moim tylnym zderzakiem. I jedzie tak dwa metry za mną do końca wyprzedzania. A w bonusie często jeszcze mruga mi długimi, żebym mu ustąpił (…i zjechał pod wyprzedzanego tira, czy może nad niego? Nie wiem). I jest oburzony, bo na całe 10 sekund musiał zdjąć nogę z gazu.

Zaznaczam: nie chodzi mi o sytuację, w której ktoś snuje się lewym pasem, blokując go i uniemożliwiając innym szybszą jazdę. Nie chodzi mi także o sytuację, kiedy ktoś zaczyna wyprzedzanie nie patrząc w lusterka, zajeżdżając drogę komuś, kto sam właśnie lewym pasem wyprzedza (…choć nawet wtedy minimum zdrowego rozsądku nakazywałoby jednak zwolnić i zachować dystans - nawet, gdyby wiązało się to z puszczeniem pod nosem wiąchy). Mówię o sytuacji normalnego wyprzedzania - jak tylko skończę wyprzedzać tira, grzecznie wracam na prawy pas.

Czy ludzie nie zdają sobie sprawy, jak CHOLERNIE NIEBEZPIECZNE jest jechanie w odległości 1,5 - 2 m za innym pojazdem przy prędkości rzędu 120 km/h? Czy zdjęcie nogi z gazu na te kilka sekund aż tak boli?

To samo zresztą dotyczy w ogóle trzymania dystansu za innymi pojazdami. Przepisy przepisami, a i tak co drugi matołek jedzie "na zderzaku" tego przed nim. A spróbuj, człowieku, utrzymać zgodny z przepisami dystans do tego, kto jedzie przed tobą! Natychmiast jakiś "miszcz kieroffnicy" przeskoczy przed ciebie - bo przecież jak jadąc 120 km/h zostawiłeś przed sobą te 50 czy 60 metrów wolnego, to NA PEWNO właśnie po to, żeby on się tam zmieścił. Dwa tygodnie temu byłem świadkiem, jak kobieta musiała ostrzej przyhamować, bo na drogę wybiegła jej sarna - a matołek jadący za nią nie zachował odpowiedniego dystansu, więc "wjechał jej w bagażnik". Prędkość była na szczęście znacznie mniejsza, nic się nikomu nie stało, ale dwa auta do warsztatu…

Po Austrii i Włoszech jeździłem tym razem przez 8 dni - i tego typu sytuacja nie zdarzyła mi się ANI RAZU. Ale jak tylko przekroczyłem granicę RP, zaczęło się od nowa… Smutne.

drogi kultura jazdy dystans autostrady

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 112 (130)

#90574

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Chciałem skomentować historię #90572, ale chyba prościej będzie napisać nową.

Poczta Polska forever. Idę, stoję w kolejce, żeby odebrać przesyłkę (Pocztex, czyli teoretycznie powinna dotrzeć do domu, ale skończyło się na SMSie, że "przesyłka czeka na odbiór").

Dwadzieścia minut. Pół godziny. Uff, jestem przy okienku. Pokazuję SMSa z numerem. Pani znika na zapleczu, nie ma jej kwadrans (nie, nie przesadzam, zegarek na ręku). Wreszcie przychodzi - jest, odebrałem przesyłkę.

Dwa dni później dostaję kolejnego SMSa, że "przesyłka czeka na odbiór". Idę na pocztę. Stoję. W zasadzie pierwszy akapit można tu przytoczyć prawie w całości. Ale po kwadransie na zapleczu i kolejnych kilku minutach klikania w komputer pani z okienka informuje mnie, że przecież ODEBRAŁEM TĘ PRZESYŁKĘ DWA DNI TEMU. Na pytanie (lekko wkurzone, nie ukrywam) dlaczego w takim razie dostaję drugi raz SMS o odbiorze - pani odpowiada wzruszając ramionami, że widocznie "błąd w systemie".

Przez "błąd w systemie" jestem (licząc z dojazdem) godzinę do tyłu.

I drugi obrazek: dostaję list z urzędu miasta, informujący mnie o podwyżce opłat za śmieci. O tym, że list został wysłany prawie miesiąc po tym, jak ta podwyżka nastąpiła, już nie wspominam, bo to oddzielna piekielność ze strony urzędu. Ale:

- na liście widnieje data 21 marca.

- na stemplu pocztowym TAKŻE widnieje data 21 marca (czyli list trafił na pocztę tego samego dnia, kiedy został wydrukowany i włożony do koperty).

- list do mojej skrzynki pocztowej trafił 20 kwietnia.

Mieszkam w małym miasteczku. Z urzędu miasta do mojego domu jest w prostej linii dwa kilometry, ulicami może trzy i pół. Pokonanie tej odległości zajęło poczcie polskiej MIESIĄC. Średnia szybkość na trasie - ok. 0,005 km/h. Czyli pięć metrów na godzinę.

poczta

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 151 (159)

#90515

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wiele się mówi o kolejkach do lekarzy specjalistów i o tym, że się czeka na wizytę miesiącami. Wiele się także przy okazji tego tematu mówi o tym, ze przynajmniej część problemu wynika z faktu, że ludzie zapisują się na wizyty, po czym się nie zjawiają bez uprzedzenia, zabierając tym samym innym możliwość dostania się do specjalisty i powiększając kolejki.

I słusznie, że się o tym mówi, bo to niewątpliwie piekielne. Ale równie piekielna jest druga strona tego problemu.

Zawsze pilnuję tego, aby w takich sytuacjach w porę odwoływać wizyty. Mój piętnastoletni syn był ostatnio zapisany do dwóch lekarzy specjalistów - obie wizyty w tym samym tygodniu. Z różnych powodów, o których nie będę tu pisać, okazało się, że nie możemy się na tych wizytach pojawić. Warto zaznaczyć: mieszkamy w niewielkim miasteczku, ok. 30 kilometrów od stolicy.

Wizyta pierwsza miała być w miejscowym szpitalu. Nie mogłem się dodzwonić, żeby ją odwołać - więc po prostu podjechałem do szpitala (5 minut), poszedłem do rejestracji i odwołałem, od razu zaklepując inny termin. No i OK, mam blisko, nie było problemu - ale co ma zrobić np. ktoś, kto mieszka dalej i nie ma samochodu? Dlaczego w żaden sposób nie można się dodzwonić?

Wizyta druga miała być w Warszawie, w dużym, znanym ośrodku. Dzwoniłem przez TYDZIEŃ. Albo było zajęte, albo nikt nie odbierał, albo - jak już się dodzwoniłem - automat informował mnie, że jest kolejka, jestem (dajmy na to) czwarty w kolejce i mam czekać. Więc czekałem, automat informował że jestem już trzeci… drugi… pierwszy… - i najdalej na tym etapie (czyli po kilku minutach) rozmowa była rozłączana. Tak było niezależnie od godziny i dnia tygodnia.

No nie - nie będę jechał do Warszawy i tracił pół dnia (co najmniej) tylko po to, żeby poinformować, że nie możemy się pojawić u lekarza. Ostatecznie napisałem maila na adres rejestracji podany na stronie internetowej - ale czy ktokolwiek tego maila przeczytał i odnotował, że pacjent się nie zjawi? Nie mam pojęcia, bo rzecz prosta żadnej odpowiedzi nie dostałem.

XXI wiek

słuzba_zdrowia organizacja kontakt

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 161 (167)