Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#20518

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ostrzegam, że będzie długo.
Szkoła też potrafi być piekielna... A raczej nauczyciele w niej uczący. Miałam taka nieprzyjemność chodzić do pewnej szkoły średniej w moim mieście, z której oczywiście się przeniosłam do innej. Rzeczy opowiadane o tej szkole są jak najbardziej prawdziwe.


Moja rodzinka zna tam dyrekcję i miałam zapowiedziane, że jeśli się dostanę to nie ze względu na znajomości i stwierdziłam, że bardzo dobrze, bo nie chcę iść do szkoły z czyjejś łaski.
Tak mijały miesiące mojej nauki. Szło mi szczerze mówiąc kiepsko jak na technikum. Z moich opowiadań starszej kuzynce o szkole, pokazywaniu jej zeszytów potwierdziła to co myślałam o szkole, że poziom jest tam równy liceum z dodatkowym przedmiotem zawodowym. Nie wyrabiałam, po nocach robiłam zadania przy tym wpadając w nerwicę i płacząc, nie mogłam wstać do szkoły po zerwanych nockach - koszmar. Dodatkowo starsza piekielna z matematyki się na mnie uwzięła - no fajnie. Nie dość, że mój "ulubiony" przedmiot, to jeszcze mam stracha podejść do tablicy, żeby nie być zbluzganą przez nią za niezrozumienie zadania. W tamtym czasie miała być już od 4 lat na emeryturze. Piekielna matematyczka była kimś podobnym do rzecznika praw ucznia, co mnie zdziwiło, bo pedagog była dostępna w szkole codziennie i ona powinna się zajmować takimi sprawami. Ale dobra... Pani ta chlała wódę w swoim własnym gabinecie szkolnym i przychodziła tak nawiana i śmierdząca na lekcje.
Jednak wolałam już tą kobietę. Wiem, bardzo dziwne było moje myślenie, ale jak przyszła nowa kobieta od matematyki to miałam ochotę chodzić na wszystkie lekcje oprócz matematyki.

Wychowawczyni? Uczyła też nas przedmiotu zawodowego. Pewnego razu podarła koleżance pracę, nad którą męczyła się 3 godziny na praktykach, wydarła się na nią ostro i zwyzywała od najgorszych. Dziwię się, że koleżanka się nie rozpłakała, bo żal mi jej było strasznie. Wyzywała wszystkich, mówiła, że nic nie umiemy zrobić dobrze tylko spieprzyć, że jesteśmy nieudolni we wszystkim, a do rodziców słodziła, mówiła, że jesteśmy jej drugimi dziećmi... porażka.
Co do moich spraw z wychowawczynią: byłam u niej kilka razy, moja mama chodziła, a wszystko w sprawie matematyki. Czasem żeby matematyczka dała chociaż 3 dni na zrobienie zestawu działań (5 stron, a gdzie reszta przedmiotów...), jeszcze innym razem, żeby dała szansę na poprawienie sprawdzianu. Co na to wychowawczyni? "No nie wiem, zastanowię się czy z nią porozmawiać", "Ja się postaram, ale nie wiem czy coś z tego wyjdzie" itd. Już pominę to, że jak mama przyszła na rozmowę z matematyczką, żeby popytać się co to ze mną będzie i czy trzeba mi zmienić już drugiego korepetytora, to pani matematyczka weszła bez słowa do klasy, zaczęła się drzeć i że tak się wyrażę jeb*ęła moimi sprawdzianami prosto w moją mamę. Pomimo 5 zagrożeń na półrocze, w tym z matematyki i zmianie korepetytora zdałam. :)

Teraz czas na piekielną panią dyrektor. Pani ta uczyła mnie przez rok. Miała dziwne zasady pytania uczniów, ale ich nie opisze, bo byłoby wiadomo o kim mowa. Chciała, żeby każdy w naszej klasie jechał na samych 5, jednak jak się okazało na półrocze w drugiej klasie, tylko jedna osoba miała piątkę, a reszta jedyneczki - w tym też i ja. Trzeba było się całą klasą umówić z panią dyrektor na zaliczenie półrocza. Ok, termin wyznaczony. Za pierwszym razem zdały 22 osoby, na drugi termin pojawiłam się ja i 9 osób. Pani dyrektor wcześniej dała nam kilka materiałów do nauczenia się. Oczywiście pierwsze co zrobiłam gdy wróciłam ze szkoły to kierunek - zeszyt i książki. Cały tydzień się uczyłam, mama mnie przepytywała, ściany oblepione nowymi kartkami z datami i wydarzeniami historycznymi zmawianymi przed snem jak modlitwę. Przez drogę do szkoły tego sądnego dnia przepytywała mnie mama. jej wynik - 2 na koniec z łatwością. Wchodzę do pani dyrektor, ta przepytuje mnie z bitw. opisuję wszystko, pani dyrektor chce zadawać nowe pytanie i tu ją zaskakuję, bo jeszcze opisuje ile było wojsk i broni. Ok popytała odpowiedziałam na wszystko dobrze i zdałam.

Jednak wszystko się kończy. Gdy przybyła wcześniej wymieniona nowa nauczycielka od matematyki było okropnie. Raz mnie tak upokorzyła przed całą klasą, że gdy wracałam z mamą i zapytała się jak mi miną dzień to rozpłakałam się i nie mogłam uspokoić. Płakałam tak przez całą drogę do domu... mamie było tak strasznie mnie żal, że w końcu wydusiła ze mnie wszystko, czego jej nie opowiadałam, żeby nie dodawać jej zmartwień. Spytała się, czy będzie mi lżej gdybym zmieniła szkołę i profil. Oczywiście się zgodziłam, chociaż miałam żal. Poszłam do szkoły po dokumenty i pożegnać się z nielicznymi już wtedy koleżankami. Te, które były miłe pożegnały się i pożyczyły mi wszystkiego dobrego, mówiły, że będą tęsknić. Jednak te, które nie darzyły mnie sympatią żegnały mnie z mordem w oczach i miną, która mówiła, że zdradzę je później z inną szkołą. No trudno - klasy się nie wybiera. Spotkałam po rodzę dyrektorkę. Spytała się mnie dlaczego wybieram papiery. Chyba miałam wtedy ogromnego doła, bo się rozpłakałam. Zaprosiła mnie i ojca do niej do gabinetu. Tam pogadała o tym jak mi będzie lepiej, o swoim życiu, rodzinie. Powiedziała coś też, po czym nie mogłam się długo pozbierać i wtedy mi szczena opadła: "Wiesz, ja wtedy na półrocze to przepuściłam cię tylko ze względu na to, że znam twoją rodzinę". Dosłownie jak by mi ktoś w pysk strzelił... Ojciec się nie odezwał, bo też był zszokowany i kobiety nie znał akurat. Wybrałam dokumenty i odjechałam.

Kiedyś moja mama po ostatnim spotkaniu z wychowawczynią przyszła zapłakana jak małe dziecko i nic nie mówiła. W końcu po skończeniu mojej szkoły średniej z dobrymi już ocenami wydusiła z siebie to, co powiedziała jej wtedy wychowawczyni. jej słowa to: "Pani córka jest nie wyuczalna. Ona nic w życiu nie osiągnie i nie zdobędzie zawodu, będzie nieudolna". Pozdrawiam teraz serdecznie panią pseudo wychowawczynię. Mam się dobrze. jednak jestem wyuczalna, bo zdobyłam w nowej szkole wspaniały zawód i miałam cudownych nauczycieli, którzy mimo tego, że byli strasznie wymagający, to nie zachowywali się w ten sposób i nauczyli mnie bardzo wielu rzeczy. I chciałabym się kiedyś zapytać: jak można takie słowa skierować do drugiej nauczycielki o jej dziecku? sumienie pozwoliło na takie słowa?

W piekielnej szkole miałam papierek mówiący o mojej dysleksji i próbowałam go choć trochę wykorzystać, bo tej przypadłości nie wybierałam - to ona wybrała mnie, a w nowej nauczyłam się wiele, miałam dobre oceny i nie próbowałam nawet odnowić tego zaświadczenia. Poradziłam sobie we wszystkim, a maturę i egzamin zawodowy zdałam z dobrymi wynikami.

Strzeż się nauczyciela - szkoła

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -3 (47)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…