Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

kaczka90

Zamieszcza historie od: 26 stycznia 2011 - 5:17
Ostatnio: 26 września 2014 - 1:28
  • Historii na głównej: 0 z 26
  • Punktów za historie: 1536
  • Komentarzy: 95
  • Punktów za komentarze: 355
 
zarchiwizowany

#24838

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historię dodaję jako ostrzeżenie. Jeśli macie bardzo uparte i łatwowierne babcie czy też dziadków tak jak ja, to trzeba raczej uważać.
Wczoraj moja mama poszła odwiedzić babcie po pracy. Wchodzi do niej do mieszkania i widzi młodego chłopaka, który jak zobaczył moją mamę to zmył się z mieszkania jak poparzony. Okazało się, że był on "niby" z Cyfrowej telewizji i wmawiał babci, że musi, koniecznie MUSI założyć sobie cyfrowy polsat, bo wchodzą nowe przepisy od nowego roku (babcia ma tylko 5 podstawowych kanałów). Wcześniej opowiadając babci o różnych oszustach mówiłam, żeby niczego nie podpisywała, a jeśli już będzie chciała jakąś telewizję to przejdziemy się do salonu i tam podpiszemy co trzeba. Gdyby wtedy mama nie przyszła, babcia podpisałaby umowę od naciągacza (bo taką chciał też zaproponować do podpisu) i miałaby kłopoty. Oczywiście chłopak wmówił mojej babci, która przekonywała później mamę, że ona musi to mieć i koniec. Niestety przekonywanie jej, że nie wszyscy są uczciwi i ktoś kiedyś ją oszuka są na nic...

mieszkanie babci

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 147 (161)
zarchiwizowany

#24362

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zaradność pewnej babuni z opowieści kuzynki ;)

Kilka długich lat wstecz, pewnego letniego dnia moja babcia wyciągnęła moją kuzynkę na bazar. Zatrzymując się przy jednym ze straganów babcia kupowała fasolę. Kuzynka z nudów rozglądała się bo ludziach. W pewnym momencie jej uwagę przykuła babunia, która trzymając w ręce ogórka pytała się sprzedawcy o jego cenę. Sprzedawca zajmował się w tym czasie innymi klientami, którym doradzał zakup lepszych owoców. Babunia widząc, że sprzedawca nie zwraca na nią uwagi rozglądnęła się dookoła i hyc! Babunia schowała ogórka do swojej siatki, wzięła następnego i dalej pytała się sprzedawcy o cenę. :)

bazarek

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 83 (173)
zarchiwizowany

#21849

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia o tym, jak rowerzyści jeżdżą, a raczej proszą się o wypadek.

Robiłam sobię prawko w tym roku. Mam dla was dwie historie, które przydarzyły mi się podczas pierwszych godzin mojej jazdy, krótkie, ale jak dla osoby, która przed robieniem prawka tylko przechodziła koło samochodu jest to piekielne.


Historia pierwsza

Podczas początkowej jazdy, gdy wyjechałam pierwszy raz na miasto jechałam sobię uliczką. Nagle mój instruktor zahamował prawie równo ze mną. Okazało się, że kobieta +/- 50 wjechała mi z prawej z chodnika prawie pod koła, brakowało pół metra, a wjechałabym jej Elką w zadek. Jak na rowerzystkę przystało zasygnalizowała ręką wjazd na jezdnię, ale dopiero jak już na niej była. Już wtedy odechciało mi się jazdy, musiałam zrobić sobie choć krótką przerwę.

Historia druga

Jadę sobie również po mieście i znów wyskoczył mi rowerzysta, tym razem dziadek +/- 70, który chciał przejechać na drugą stronę. jechał strasznie wolniutko, ale jednak przyspieszyłam. Gdybym jechała wtedy swoim tempem to albo byłoby gwałtowne hamowanie, albo pyknęłabym w dziadka. Co najlepsze, dziadzio przejeżdżał w niedozwolonym miejscu, a przejście dla pieszych było z 10 metrów koło niego.

Nie wiem co jest z tymi rowerzystami tym bardziej w podeszłym wieku... sami pchają się pod auta. Ja rozumiem - weszły nowe przepisy, rowerzyści mają większe prawa na ulicach, ale też chociaż odrobinkę powinni uważać. tak dużo się od nich wymaga?

miasto na L.

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 0 (28)
zarchiwizowany

#20834

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Opowiem wam coś o mojej sąsiadce. Tak samo jak sąsiadka opisywana w historii JoannaMotylek moja jest równie piekielna.

Zawsze gdy robimy wszelkie remonty typu malowanie ścian - sąsiadka musi mieć ren sam kolor. Marzył mi się zielono - fioletowy kolor ścian z ciemno różowymi dodatkami - sąsiadka tak samo pomalowała w pokoju syna (!) w moim wieku. Gdy moja mama zasadzi kwiaty - ona też ma takie same łącznie z kolorem i ilością nasadzonych kwiatów (lornetka jej się przydaje, nie powiem...). Wszystko robi tak samo.
Wiele osób też mówiło, że był z niej niemiłosierny brudas, błoto miała za uszami, brudne ubrania, woda po praniu nie raz stała u niej przez tydzień w słynnej "frani". Jednak to się zmieniło, gdy wprowadziłam się wraz z rodziną do nowego domu sąsiadującego z nią. Od razu cały syf z podwórka zniknął, a sąsiadka zaczęła ubierać się na biało pokazując jaka to ona teraz jest czysta (sądząc po tym, co słyszałam od sąsiadów).

Ale przejdźmy do historii, która zdarzyła się jakiś miesiąc temu. Moja piekielna sąsiadka jest skłócona ze swoją koleżanką, która także jest moją sąsiadką, mieszkającą po drugiej stronie - nazwijmy ją Krysia.
Sąsiadkę z naprzeciwka zaatakował jej duży, niebezpiecznej rasy pies, a działo się to mniej więcej koło późnego popołudnia. Oczywiście sąsiadce na szczęście nic tak groźnego się nie stało, miała założonych kilka szwów. Jednak piekielna potrafiła zrobić z tego aferę. Poszła do pogryzionej przez psa sąsiadki i naopowiadała jej, że Pani Krysia najpierw usłyszała jej krzyki, zobaczyła, że pies rzucił się na nią i uciekła do domu. Plotka dostała skrzydeł i pofrunęła dalej. Wszyscy w okolicy krzywo patrzyli się na Panią Krysię, która pechowego dnia siedziała w domu i sprzątała dom, oczywiście nawet nie słysząc krzyków sąsiadki zaatakowanej przez psa. Biedna kobiecina chodziła po ludziach tłumaczyć się, że na prawdę nic nie słyszała, ale do tej pory nikt jej nie wierzy. Wszyscy opierają się na plotce i zapowiedzieli, że nie wybaczą jej takiego zachowania.

Piekielna uwielbia mącić w życiu sąsiadów także i moim. Kiedy usłyszałam plotkę o mojej niby cukrzycy od mojej mamy, wkurzyłam się nieźle. Natrafiłam na okazję, kiedy sąsiedzi wyszli w domów pospacerować i porozmawiać ze sobą o nowinkach. Mama szła do sklepu i specjalnie krzyknęłam do niej, żeby wzięła czekoladę i dwa batony, bo mam znowu ochotę na słodycze. Może to marna zemsta, ale przynajmniej plotki o mnie ucichły. Za to zaczęły się o moim tacie...
Chodził po domu strasznie wpieniony. Usłyszał od kierownika, że dwie osoby z dwóch różnych numerów, których nie może mu niestety podać, bo by go wtedy bardziej poniosło, dzwonią do szefa taty mówiąc, że jeździ do pracy pijany, spowodował wypadek i znęca się nad rodziną. Na szczęście to także się wyjaśniło i ucichło. Ojciec jest trochę nerwowy, ale nigdy na nikogo nie podniósł ręki. Na wszystkie te plotki mamy potwierdzenie od przyjaznych nam osób, że to właśnie piekielna tak mąci. Kiedyś się tak zastanawiałam, dlaczego tak robi i znalazłam odpowiedź: pewnie jej się za bardzo w domu nudzi i nie ma swoich problemów jak większość piekielnych...


Mam jeszcze kilka historyjek z piekielną w roli głównej, jak ktoś będzie chciał to dodam.

ziemia pełna piekielnych

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 0 (28)
zarchiwizowany

#20518

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ostrzegam, że będzie długo.
Szkoła też potrafi być piekielna... A raczej nauczyciele w niej uczący. Miałam taka nieprzyjemność chodzić do pewnej szkoły średniej w moim mieście, z której oczywiście się przeniosłam do innej. Rzeczy opowiadane o tej szkole są jak najbardziej prawdziwe.


Moja rodzinka zna tam dyrekcję i miałam zapowiedziane, że jeśli się dostanę to nie ze względu na znajomości i stwierdziłam, że bardzo dobrze, bo nie chcę iść do szkoły z czyjejś łaski.
Tak mijały miesiące mojej nauki. Szło mi szczerze mówiąc kiepsko jak na technikum. Z moich opowiadań starszej kuzynce o szkole, pokazywaniu jej zeszytów potwierdziła to co myślałam o szkole, że poziom jest tam równy liceum z dodatkowym przedmiotem zawodowym. Nie wyrabiałam, po nocach robiłam zadania przy tym wpadając w nerwicę i płacząc, nie mogłam wstać do szkoły po zerwanych nockach - koszmar. Dodatkowo starsza piekielna z matematyki się na mnie uwzięła - no fajnie. Nie dość, że mój "ulubiony" przedmiot, to jeszcze mam stracha podejść do tablicy, żeby nie być zbluzganą przez nią za niezrozumienie zadania. W tamtym czasie miała być już od 4 lat na emeryturze. Piekielna matematyczka była kimś podobnym do rzecznika praw ucznia, co mnie zdziwiło, bo pedagog była dostępna w szkole codziennie i ona powinna się zajmować takimi sprawami. Ale dobra... Pani ta chlała wódę w swoim własnym gabinecie szkolnym i przychodziła tak nawiana i śmierdząca na lekcje.
Jednak wolałam już tą kobietę. Wiem, bardzo dziwne było moje myślenie, ale jak przyszła nowa kobieta od matematyki to miałam ochotę chodzić na wszystkie lekcje oprócz matematyki.

Wychowawczyni? Uczyła też nas przedmiotu zawodowego. Pewnego razu podarła koleżance pracę, nad którą męczyła się 3 godziny na praktykach, wydarła się na nią ostro i zwyzywała od najgorszych. Dziwię się, że koleżanka się nie rozpłakała, bo żal mi jej było strasznie. Wyzywała wszystkich, mówiła, że nic nie umiemy zrobić dobrze tylko spieprzyć, że jesteśmy nieudolni we wszystkim, a do rodziców słodziła, mówiła, że jesteśmy jej drugimi dziećmi... porażka.
Co do moich spraw z wychowawczynią: byłam u niej kilka razy, moja mama chodziła, a wszystko w sprawie matematyki. Czasem żeby matematyczka dała chociaż 3 dni na zrobienie zestawu działań (5 stron, a gdzie reszta przedmiotów...), jeszcze innym razem, żeby dała szansę na poprawienie sprawdzianu. Co na to wychowawczyni? "No nie wiem, zastanowię się czy z nią porozmawiać", "Ja się postaram, ale nie wiem czy coś z tego wyjdzie" itd. Już pominę to, że jak mama przyszła na rozmowę z matematyczką, żeby popytać się co to ze mną będzie i czy trzeba mi zmienić już drugiego korepetytora, to pani matematyczka weszła bez słowa do klasy, zaczęła się drzeć i że tak się wyrażę jeb*ęła moimi sprawdzianami prosto w moją mamę. Pomimo 5 zagrożeń na półrocze, w tym z matematyki i zmianie korepetytora zdałam. :)

Teraz czas na piekielną panią dyrektor. Pani ta uczyła mnie przez rok. Miała dziwne zasady pytania uczniów, ale ich nie opisze, bo byłoby wiadomo o kim mowa. Chciała, żeby każdy w naszej klasie jechał na samych 5, jednak jak się okazało na półrocze w drugiej klasie, tylko jedna osoba miała piątkę, a reszta jedyneczki - w tym też i ja. Trzeba było się całą klasą umówić z panią dyrektor na zaliczenie półrocza. Ok, termin wyznaczony. Za pierwszym razem zdały 22 osoby, na drugi termin pojawiłam się ja i 9 osób. Pani dyrektor wcześniej dała nam kilka materiałów do nauczenia się. Oczywiście pierwsze co zrobiłam gdy wróciłam ze szkoły to kierunek - zeszyt i książki. Cały tydzień się uczyłam, mama mnie przepytywała, ściany oblepione nowymi kartkami z datami i wydarzeniami historycznymi zmawianymi przed snem jak modlitwę. Przez drogę do szkoły tego sądnego dnia przepytywała mnie mama. jej wynik - 2 na koniec z łatwością. Wchodzę do pani dyrektor, ta przepytuje mnie z bitw. opisuję wszystko, pani dyrektor chce zadawać nowe pytanie i tu ją zaskakuję, bo jeszcze opisuje ile było wojsk i broni. Ok popytała odpowiedziałam na wszystko dobrze i zdałam.

Jednak wszystko się kończy. Gdy przybyła wcześniej wymieniona nowa nauczycielka od matematyki było okropnie. Raz mnie tak upokorzyła przed całą klasą, że gdy wracałam z mamą i zapytała się jak mi miną dzień to rozpłakałam się i nie mogłam uspokoić. Płakałam tak przez całą drogę do domu... mamie było tak strasznie mnie żal, że w końcu wydusiła ze mnie wszystko, czego jej nie opowiadałam, żeby nie dodawać jej zmartwień. Spytała się, czy będzie mi lżej gdybym zmieniła szkołę i profil. Oczywiście się zgodziłam, chociaż miałam żal. Poszłam do szkoły po dokumenty i pożegnać się z nielicznymi już wtedy koleżankami. Te, które były miłe pożegnały się i pożyczyły mi wszystkiego dobrego, mówiły, że będą tęsknić. Jednak te, które nie darzyły mnie sympatią żegnały mnie z mordem w oczach i miną, która mówiła, że zdradzę je później z inną szkołą. No trudno - klasy się nie wybiera. Spotkałam po rodzę dyrektorkę. Spytała się mnie dlaczego wybieram papiery. Chyba miałam wtedy ogromnego doła, bo się rozpłakałam. Zaprosiła mnie i ojca do niej do gabinetu. Tam pogadała o tym jak mi będzie lepiej, o swoim życiu, rodzinie. Powiedziała coś też, po czym nie mogłam się długo pozbierać i wtedy mi szczena opadła: "Wiesz, ja wtedy na półrocze to przepuściłam cię tylko ze względu na to, że znam twoją rodzinę". Dosłownie jak by mi ktoś w pysk strzelił... Ojciec się nie odezwał, bo też był zszokowany i kobiety nie znał akurat. Wybrałam dokumenty i odjechałam.

Kiedyś moja mama po ostatnim spotkaniu z wychowawczynią przyszła zapłakana jak małe dziecko i nic nie mówiła. W końcu po skończeniu mojej szkoły średniej z dobrymi już ocenami wydusiła z siebie to, co powiedziała jej wtedy wychowawczyni. jej słowa to: "Pani córka jest nie wyuczalna. Ona nic w życiu nie osiągnie i nie zdobędzie zawodu, będzie nieudolna". Pozdrawiam teraz serdecznie panią pseudo wychowawczynię. Mam się dobrze. jednak jestem wyuczalna, bo zdobyłam w nowej szkole wspaniały zawód i miałam cudownych nauczycieli, którzy mimo tego, że byli strasznie wymagający, to nie zachowywali się w ten sposób i nauczyli mnie bardzo wielu rzeczy. I chciałabym się kiedyś zapytać: jak można takie słowa skierować do drugiej nauczycielki o jej dziecku? sumienie pozwoliło na takie słowa?

W piekielnej szkole miałam papierek mówiący o mojej dysleksji i próbowałam go choć trochę wykorzystać, bo tej przypadłości nie wybierałam - to ona wybrała mnie, a w nowej nauczyłam się wiele, miałam dobre oceny i nie próbowałam nawet odnowić tego zaświadczenia. Poradziłam sobie we wszystkim, a maturę i egzamin zawodowy zdałam z dobrymi wynikami.

Strzeż się nauczyciela - szkoła

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -3 (47)
zarchiwizowany

#20251

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Opowieść o piekielnym chirurgu - przynajmniej moim zdaniem.
Było to około 6 lat temu. Od pewnego czasu zaczęło mnie boleć kolano. Mama obawiała się, że to może być woda w kolanie i że potrzebny będzie zabieg, oczywiście byłam wystraszona. Pominę już to 5 godzinne stanie w niekończącej kolejce. Wchodzimy razem z mamą do gabinetu piekielnego starszego chirurga, mama nawija w czym problem. Lekarz się wściekł nie wiedząc czemu, bez zbadania mojego kolana zaczął mówić coś o poważnym zabiegu, że trzeba będzie pewnie za kilka dni przyjść i dać się pokroić (!) Oczywiście zrobiłam się blada jak ściana, łzy w oczach, bo nigdy nie leżałam w szpitalu i nie miałam żadnych operacji. Piekielny - zdenerwowany zaczął coś mówić o odszkodowaniu. Moja mama powiedziała, że ona chce tylko, żebym była zdrowa, że nie trzeba nam żadnego odszkodowania. I tu nastąpiła zmiana chirurga z piekielnego na "anielskiego". Gdy tylko usłyszał słowa mamy zaczął mnie badać, był taki potulny jak baranek. Jednym słowem słodkość wychodziła mu uszami. Po zbadaniu i prześwietleniu kolana okazało się, że jest jedynie lekko ubite...

Szpital w J.

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -12 (26)
zarchiwizowany

#19698

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia przydarzyła mi się w popularnej drogerii. Poszłam z koleżankami do galerii. Trzy moje koleżanki zostały w barze i czekały na zamówienia, a jedna towarzyszyła mi w Rossmannie. Postanowiłam obejrzeć sobie tusze do rzęs i zaczęłam rozkręcać testery i oglądać jakie mają szczoteczki. Co ważne brałam te, na których widniał napis tester lub były w miejscu gdzie można było je sobie pooglądać. W pewnej chwili zauważył to wszystko młody [O]chroniarz:
[O] Tego nie można ruszać, bo to nie są testery.
[J] Dobrze, ale ja właśnie oglądam sobie testery, proszę zobaczyć skąd brałam.
[O] Chyba się jasno wyraziłem, nie wolno i już!
[J] Dobrze, to w takim razie przepraszam.
Odeszłyśmy kawałeczek od stoiska z kosmetykami, żeby kupić jeszcze kilka rzeczy, dalej chodziłyśmy po drogerii i wybierałyśmy rzeczy do zakupu. W pewnej chwili poczułam na sobie wzrok. Tak, to był pan ochroniarz wychylający się zza półki jak ninja. Czułam się strasznie głupio, jak jakaś złodziejka kiedy ochroniarz chodził za nami krok w krok zachowując 2 metrową odległość. W końcu udałyśmy się do kas. Oczywiście szanowny Pan kręcił się niedaleko tuż przy wyjściu. Specjalnie zrobiłam pewną rzecz, po której ochroniarz zauważył, że nie ma potrzeby sprawdzenia mnie czy nic nie wynoszę w kieszeniach. Miałam parę drobnych wyliczonych na zakupy, ale wyjęłam duży banknot i dałam go kasjerce. Pan ochroniarz miał nie zaciekawą minę. Myślał, że nawinęła mu się złodziejka, nie będzie miała czym zapłacić i ją ′capnie′ przy wyjściu. Jednak pan strasznie się przeliczył, bo nigdy niczego ze sklepu nie zwinęłam, nawet o tym nigdy nie pomyślałam.
Z drugiej strony nawet mu się nie dziwię, bo wiele jest teraz kradzieży. Jednak czułam się okropnie wiedząc, że bacznie obserwuje mnie ochrona sklepu.

drogeria Rossmann

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -8 (38)
zarchiwizowany

#19532

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia zaczęła się tego roku (około ), gdy plakaty wyborcze zasłaniały pól miasta jak nie więcej. Wszystko zaczyna się kiedy w gazecie, wychodzącej w moim mieście co tydzień napisał pewien Pan. Opisał tam całą sytuację placu zabaw, który ogólnie mówiąc jest w stanie okropnym (rozpada się całkowicie) i dzieciaki których jest u mnie na przedmieściu bardzo dużo nie mają się gdzie huśtać, pograć w piłkę (trawa rośnie tam po pas, plac jest duży i ludzie koszą dla dzieciaków od rana do wieczora nie raz przez 2 dni) czy pokręcić się na karuzeli. Plac zabaw podlega pod miasto. Pisał też, że zawsze w trakcie wyborów albo chwilę przed ruszają wszelkie budowy aby ludzie startujący w wyborach mogli się zareklamować czego to oni nie zrobili dla miasta.

Reakcja była natychmiastowa. Tydzień później czytam w gazecie tekst, który Pani z ratusza zarzuciła do gazetki. Pisze, że bardzo jest jej przykro, że Pan tak o nich wszystkich myśli, że robią to wszystko bezinteresownie (!) i przebudowa placu zabaw ruszy "na pewno i z dokładnością" za dwa tygodnie.

Pracujący w urzędzie stwierdzili pewnie, że ludzie w moim mieście są bardzo naiwni. A biedne dzieciaki, które mogły się jeszcze w tym roku pobawić na placu lub pograć w piłkę czekają nadal. Jak nie grając na komputerze to spędzając dnie z rówieśnikami na przystanku koło placu...

moje miasto L..

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 7 (135)
zarchiwizowany

#19458

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia Astarte25 przypomniała mi moją wycieczkę do Pienin razem z klasą, dwójką nauczycieli i kilkoma rodzicami pod koniec podstawówki. Klasa miała około 3 godzin na pochodzenie sobie po sklepikach niedaleko naszych domków z noclegami. Każda grupka miała przydzielonego opiekuna na czas "zwiedzania", nam przypadła mama koleżanki. Razem z koleżankami postanowiłyśmy wpaść do knajpki, ponieważ skusiła nas pizza. Po wejściu każda z nas zamówiła po średniej pizzy za około 18 zł. To co zobaczyłyśmy było tragiczne:

- pizza miała być prosto z pieca, jak się okazało pani właścicielka wyciągnęła kilka zamrożonych pizz przy wszystkich klientach i włożyła do mikrofali
- właścicielka była strasznie opryskliwa, darła się na każdego, pyskowała nawet do mamy koleżanki, która mogła by być jej matką (mama koleżanki bardzo późno ją urodziła i między nią, a właścicielką była spora różnica wieku)
- kobieta była strasznie pijana, przy nas sączyła sobie napój bogów - rozumiem, wszystko dla ludzi, ale w czasie pracy, przy klientach i jeszcze być aż tak wstawionym, żeby ledwo się lady trzymać?
- w knajpie był wielki syf, zauważyłam grzybki, które wyrastały na ziemi przy barku (wszystko było tam z drewna, więc były bardzo dobre warunki dla roślin)

Koleżanki mama zwołała nas i podziękowała właścicielce knajpy. Pani wielce oburzona, bo wyciągnęła już mrożonki zwyzywała nas od k*rw i innych najróżniejszych.

Bardzo ładna okolica, domki miłe, ale obsługa w sklepach czy przeróżnych barach, knajpach była wtedy fatalna.

Knajpka w Pieninach

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1 (41)
zarchiwizowany

#19256

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wstęp:
Historia troszkę śmieszna, która przytrafiła się mojej mamie. Mama postanowiła zrobić małe zakupy, a że mieszkamy na przedmieściach i nie ma jej kto podrzucić do miasta, to od około 4 lat jeździ sobie na skuterze (w moim mieście jest to niespotykane, żeby ktoś jeździł na skuterku, tym bardziej 45 letnia kobieta ;) i ludzie wpatrują się w nią jak w Ufo.



Cała akcja:
Zajechała więc pod Stonkę, zaparkowała i szła do wejścia, gdy zaczepił ją Pan żulek prosząc o coś do jedzenia. Moja mama udała, że nie zwraca na niego uwagi, bo od zaparkowania widziała Pana żulka i kilka metrów dalej jego wspierających kolegów, którzy mieli za pazuchą winko i wódkę. [M]ama zrobiła w końcu zakupy i gdy tylko wyszła znów zaczepił ją [P]an żulek:
[P] Szanowna Pani, bardzo przepraszam. Ja nie chcę pieniędzy, bo wiadomo, że nie wydam na alkohol ale ma Pani może jakieś bułki, albo jakąś kiełbaskę?
[M](Wiedząc już, że chcą coś na zagrychę) Panie... ja nie mam tyle pieniędzy. Widzi Pan czym ja przyjechałam?
[P] (Widząc jak mama wskazuje na skuter) Aaa to przepraszam bardzo szanowną Panią za zajęcie czasu... - po czym szanowny Pan żulik oddalił się ;)

Uprzedzając komentarze, że mama nie jest pomocna, to napiszę, że bardzo stara się pomagać tym, którzy tej pomocy na prawdę potrzebują i tym, którzy nie wydadzą pieniążków na alkohol czy zagrychę do trunków procentowych. Swoją drogą to Pan żulek niezłą miał minę gdy zobaczył skuter. ;)

sklep Stonka :)

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -8 (26)