Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#21348

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zaszłam w ciążę. Radość mieszała się z paniką, bo z Miłym (o którym pisałam we wcześniejszych historiach) pobrać się mieliśmy aż w sierpniu. Ale co tam, będziemy rodzicami – ślub udało się przyspieszyć, wszystko pięknie, czas wybrać lekarza. Zupełnie nie miałam doświadczenia, wcześniej leczyłam się prywatnie, ale że nie miałam też pracy i utrzymywaliśmy się tylko z pensji Miłego, zdecydowałam się dać państwowej służbie zdrowia drugą szansę.

Idę. Objawy koszmarne: bóle brzucha, zwłaszcza po tym, jak się zmęczyłam, niepokoiły mnie najbardziej – były po prostu nie do wytrzymania, zdarzało mi się całymi dniami leżeć i płakać. Badania krwi zrobione, tak, jest dzidziuś, informuję o dolegliwościach – nawet nie skończyłam zdania, kiedy lekarz przerwał mi, pytając, czy chcę coś przeciwbólowego
- Ale... nie, bo może dziecku zaszkodzi – zaoponowałam, prosząc o jakieś badania, nie wiem, może usg, może to ciąża pozamaciczna.
- Proszę pani, ja mam więcej lat praktyki niż pani sobie liczy, nic się nie dzieje, pani się nie denerwuje, nie pije, nie pali...
Ok, być może panikuję.
Wracam do domu, razem z obolałym i dziwnie jak na pierwszy trymestr powiększonym brzuchem. Boli tak wściekle, że nie mogę funkcjonować. Wysłuchuję rad koleżanek o swojej nadmiernej panice i przejmowaniu się głupotami.

Dzisiejszy ranek. Ból nie do wytrzymania – w planach całodzienne leżenie. Nagle zauważyłam, że krwawię. Miły w pracy, na służbie, nie może wyjść, w panice zadzwoniłam po taxi, nie chciałam czekać na karetkę, wypłakałam w słuchawkę, że szybko, bo krew, bo ciąża, dyspozytor zadzwonił po pogotowie, oddzwoniono do mnie, wysłuchano objawów, kazano się nie ruszać, leżeć. Miły w międzyczasie cudem wyrwał się z pracy, w pełnym umundurowaniu, przyjeżdża karetka, zabierają mnie (trzy piętra pieszo w dół po schodach i parę metrów do bramy), izba przyjęć, usg.
- Kiedy miała pani robione usg? – Pyta lekarz
- W ogóle... - odpowiadam.
- Aha. No tak, ja w macicy ciąży nie widzę, jajniki też czyste, poroniła pani.
- Ale... ale jak to? – zaczęłam płakać. Po prostu nie mogłam tego opanować, jak to poronienie? Byłam wczoraj u lekarza, miało być wszystko ok...
- Kotek, ile ma pani lat? 23? To nigdy nie słyszała pani tego słowa? Po –ro – nie – nie. Ciąży nie ma, no. Poronienia się zdarzają, kobiety palą, piją, dzieci bywają chore, dobrze, że teraz pani poroniła, nie później. Nie ma co płakać, ubierać się, jutro do przychodni.

Nie mam pojęcia, jak stamtąd wyszłam. Usiałam na schodach i zaczęłam płakać, po prostu nieopanowanie. Bo czułam, że coś jest nie tak! Bo czemu zlekceważono te bóle! Czemu! Jakim prawem! Przecież mówiłam!
Dojechał Miły, zabrał mnie rozdygotaną do domu. Sprawdzam – bielizna we krwi. Dzwonię z kolei do swojego prywatnego lekarza, czort z pieniędzmi, już zaoszczędziłam na swoim zdrowiu. Informuję o sytuacji.
- I co? Poroniła pani i nawet nie wzięli panią na fotel? Nie obejrzeli natychmiast? Do przychodni kazali iść? – pytał mój doktor. Wypłakałam tylko, że tak. Westchnął
- Pani przyjedzie do mnie... może trzeba jeszcze macicę wyłyżeczkować, bo istnieje prawdopodobieństwo, że tam zostały resztki, które należy usunąć operacyjnie.

Tak. Właśnie straciłam chciane, kochane dziecko, które miało już imię, na które czekaliśmy – nie wiem, czy by dało się je uratować, czy miało umrzeć, ale wiem, że prosiłam o interwencję, bo bolało, bo źle się czułam... a potem, po wszystkim, nawet nie trafiłam na fotel, żeby sprawdzić, czy nie potrzebuję zabiegu. To jest po prostu straszne.

Skomentuj (90) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1040 (1226)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…