Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#21637

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym, jak zostałem bestią.

Moja roczna bytność w katolickim gimnazjum obfitowała w spore ilości codziennej piekielności (pod sutan... tfu, latarnią najciemniej), jednak chyba najgorsze były epizody z udziałem klasowych dręczycieli. Ponieważ gimnazjum prywatne, żaden z nich nie był koleżką z blokowiska, którego wychowało podwórko i ulica - stali po drugiej stronie szali, wszyscy z "dobrych domów", synkowie bogatych i wpływowych rodziców, od małego wychowywani w poczuciu własnej bezkarności.

Złośliwości były różnego kalibru - od wyrzucania plecaka i książek przez okno, spuszczania przyborów w toaletach, czy wlewania coli przez otwory wentylacyjne do szafek, po zwykłe bicie. Oczywiście grupowe, bo nawet rzekomo honorowe "solówy" były obstawiane przez kilku rządnych draki kumpli.

Pewnego dnia, po kolejnym "dowcipie", podniosłem rękawicę. I wygrałem. Nim sparingpartner się podniósł, rzucili się na mnie kupą jego kumple. Co prawda nie spodziewali się, że potrafię stracić nad sobą panowanie (nie było po mnie widać, bo starałem się zawsze trzymać nerwy na wodzy) i kilku oberwało, ale i tak się nie wyrwałem, póki oni nie skończyli.

Od czasu tego incydentu miałem parę tygodni spokoju. Uznałem, że docenili mnie jako przeciwnika i dali spokój. Straciłem czujność.

Wychodziłem z WC, gdy trzech cisnęło mnie na podłogę. Po jednym na obciążenie każdej nogi, jeden blokował ręce. Jeden trzymał głowę, przyciśniętą do kafelków. Ostatni zaczął mnie okładać po głowie i plecach. Byłem unieruchomiony i miałem tylko jedną broń, którą mogłem zaatakować, by uwolnić się na chwilę od ciosów. Gdy pięść po raz kolejny zbliżyła się do twarzy, chwyciłem ją zębami i zacisnąłem szczęki.

Wszyscy momentalnie uciekli. Ja kilka minut poleżałem na ziemi, łapiąc oddech, stwierdziłem brak poważniejszych obrażeń, widocznych na ciele, umyłem twarz zimną wodą i poszedłem na lekcję. Już w drodze do sali wezwano mnie przez radiowęzeł do dyrektora.

W gabinecie siedziała zapłakana ofiara mojego, jak się dowiedziałem ze słów księdza dyrektora, "zwierzęcego ataku". Ba ręce nie było śladów krwi - owszem, była czerwona i z odciskiem zgryzu, ale nic poza tym. Mimo tego, ksiądz dobrodziej wezwał pielęgniarkę, aby zdezynfekowała i opatrzyła "ranę".

Tak dowiedziałem się, że jestem bestią. Że zastosowałem technikę obrony niegodną istoty ludzkiej, że powinienem spróbować innego sposobu, np. rozmowy. Najlepsze jest to, że chłopaki niczego nie ukryli - nie skłamali, że to np. ja ich zaatakowałem. Nie - zrelacjonowali wszystko, że leżałem na ziemi, że oni mnie trzymali i bili. Dyrektor dowiedział się dokładnie, w jakiej byłem sytuacji. Moje pytanie: "Miałem więc poczekać, aż stracę przytomność i liczyć na to, że im się wtedy znudzi bicie?" zbył milczeniem, po czym poważnie zwrócił się do już spokojnego, ale wciąż prezentującego swoją ranę i komentującego możliwe medyczne skutki takiego ugryzienia chłopaka:
-Czy jesteś w stanie mu wybaczyć?

Tak właśnie wyglądało wymierzenie sprawiedliwości. Nie przyjąłem wybaczenia. Opuściłem szkołę niedługo później.

Katolickie Gimnazjum Humanistyczne

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 806 (864)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…