zarchiwizowany
Skomentuj
(41)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Moja koleżanka Joanna (imię niezmienione, bo i po co?) ma synka. Chłopaczek chodzi do podstawówki, tak gdzieś w połowie tego przedziału edukacji. O takich jak on mówią "żywe srebro" :) Wszędzie go pełno, jak coś się dzieje on jest w centrum wydarzeń, nie ma kataklizmu w domu i szkole bez jego czynnego udziału.
Joanna przerabiała już złamania, stłuczenia i szwy, drobne pożary i zaginięcie, więc jest dość zahartowana w boju.
To czego byłam świadkiem dziś, omal jej jednak nie dobiło.
Przekładamy papierzyska.
Dzwoni telefon.
- Pani Joanna Piekielna?
- Tak to ja, słucham.
- Dzwonię z zakładu pogrzebowego (długa pauza)... Pani syn miał wypadek... I cisza!
Nogi się pod nią ugięły, zapowietrzyła się, bo nie mam lepszego określenia na to, że wciągnęła gwałtownie powietrze i nie mogła go wypuścić. Poderwałam się od biurka, ona zatoczyła na ścianę, telefon szurnął o podłogę, z głośnika: HALO HALO PROSZĘ PANI!!!
Nie wiedziałam czy podnieść telefon, czy łapać Joasię. Ta zaczęła kaszleć i ciężko usiadła, więc klęknęłam przed nią, podnosząc wrzeszczące urządzenie...
- Co jest? Co się stało?! - rzuciłam w telefon.
- Nie, nic takiego. - Odpowiada spokojnie, z lekkim zniecierpliwieniem, kobieta po tamtej stronie. - Adrianek wpadł pod auto, ale ma tylko siniaka. Zrobił fikołka przez maskę i zaraz się pozbierał. Siedzi u mnie na kanapie. Dzwonię, żeby go mama zabrała, może by mimo wszystko do lekarza podejść...
- A gdzie pani jest?
- W zakładzie pogrzebowym, w tym biurze na skrzyżowaniu ulic X i Y.
- Zaraz tam będziemy.
W trakcie, rozmowę dałam na głośnik, Joasia już przytomniała i zaczęła się uspokajać.
A można było zadzwonić i powiedzieć to wszystko w zupełnie inny sposób!
Przez bezmyślność tej pani, mało mi się koleżanka nie przekręciła.
Ps. Mały podobno wykonał iście cyrkowe salto, odbił się od maski auta, pod które wleciał z rozpędu i lekko stłukł sobie kolano. Kierowca też dobrą chwilę dochodził do siebie. Co dziwne, nikt nie wezwał policji.
Joanna przerabiała już złamania, stłuczenia i szwy, drobne pożary i zaginięcie, więc jest dość zahartowana w boju.
To czego byłam świadkiem dziś, omal jej jednak nie dobiło.
Przekładamy papierzyska.
Dzwoni telefon.
- Pani Joanna Piekielna?
- Tak to ja, słucham.
- Dzwonię z zakładu pogrzebowego (długa pauza)... Pani syn miał wypadek... I cisza!
Nogi się pod nią ugięły, zapowietrzyła się, bo nie mam lepszego określenia na to, że wciągnęła gwałtownie powietrze i nie mogła go wypuścić. Poderwałam się od biurka, ona zatoczyła na ścianę, telefon szurnął o podłogę, z głośnika: HALO HALO PROSZĘ PANI!!!
Nie wiedziałam czy podnieść telefon, czy łapać Joasię. Ta zaczęła kaszleć i ciężko usiadła, więc klęknęłam przed nią, podnosząc wrzeszczące urządzenie...
- Co jest? Co się stało?! - rzuciłam w telefon.
- Nie, nic takiego. - Odpowiada spokojnie, z lekkim zniecierpliwieniem, kobieta po tamtej stronie. - Adrianek wpadł pod auto, ale ma tylko siniaka. Zrobił fikołka przez maskę i zaraz się pozbierał. Siedzi u mnie na kanapie. Dzwonię, żeby go mama zabrała, może by mimo wszystko do lekarza podejść...
- A gdzie pani jest?
- W zakładzie pogrzebowym, w tym biurze na skrzyżowaniu ulic X i Y.
- Zaraz tam będziemy.
W trakcie, rozmowę dałam na głośnik, Joasia już przytomniała i zaczęła się uspokajać.
A można było zadzwonić i powiedzieć to wszystko w zupełnie inny sposób!
Przez bezmyślność tej pani, mało mi się koleżanka nie przekręciła.
Ps. Mały podobno wykonał iście cyrkowe salto, odbił się od maski auta, pod które wleciał z rozpędu i lekko stłukł sobie kolano. Kierowca też dobrą chwilę dochodził do siebie. Co dziwne, nikt nie wezwał policji.
grunt to wyczucie
Ocena:
682
(776)
Komentarze