Mamy w PSP takie dyżury "na telefon". Polega to na tym, że w dany dzień nie pracujesz, ale musisz być w mieście albo pobliżu i nie powinieneś pić. Jeżeli dzieje się coś poważnego, to ściągają najpierw tych z dyżuru, a dopiero po tym dopiero tych całkowicie "wolnych".
Pewnego dnia wraz z kolegą mieliśmy wpaść do podstawówki (pokazać dzieciom gaśnice, opowiedzieć o swojej pracy, itd). Kolega ów miał tego dnia właśnie taki dyżur. Ubraliśmy się w mundury idziemy opowiadamy, odpowiadamy na pytania i ogólnie w ten deseń. Niestety po około 10 minutach kolega dostał wezwanie. Musiał iść, a ja sam zostałem na placu boju z dziećmi. Tak minęła mi dosyć szybko godzinka (może 1,5 nie pamiętam) wróciłem do domu i mnie również ściągnęli. Sytuacja naprawdę była kiepska, nie będę wdawał się w szczegóły. Do straży (adres remizy, nazwisko kolegi) przyszedł wczoraj bardzo nieprzyjemny list w którym było napisane cytuje: "jak można zostawić SAME biedne dzieci i jechać BAWIĆ SIĘ W POŻARY?"
Pewnego dnia wraz z kolegą mieliśmy wpaść do podstawówki (pokazać dzieciom gaśnice, opowiedzieć o swojej pracy, itd). Kolega ów miał tego dnia właśnie taki dyżur. Ubraliśmy się w mundury idziemy opowiadamy, odpowiadamy na pytania i ogólnie w ten deseń. Niestety po około 10 minutach kolega dostał wezwanie. Musiał iść, a ja sam zostałem na placu boju z dziećmi. Tak minęła mi dosyć szybko godzinka (może 1,5 nie pamiętam) wróciłem do domu i mnie również ściągnęli. Sytuacja naprawdę była kiepska, nie będę wdawał się w szczegóły. Do straży (adres remizy, nazwisko kolegi) przyszedł wczoraj bardzo nieprzyjemny list w którym było napisane cytuje: "jak można zostawić SAME biedne dzieci i jechać BAWIĆ SIĘ W POŻARY?"
szkoła
Ocena:
897
(947)
Komentarze