Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#22700

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mañana. Słowo - klucz latynosów.
Uczelnia wysłała mnie i jeszcze kilka osób na praktyki w Ekwadorze. Następnego dnia po przylocie nasi miejscowi "opiekunowie" postanowili zabrać nas na wycieczkę na Cotopaxi (wulkan, ~6000 m n.p.m.). Nic to, że byliśmy wykończeni po 27 godzinach podróży przez Atlantyk i nieprzystosowani do strefy czasowej (-7 h). Cotopaxi - piękna góra, warto się poświęcić (naprawdę!).

Pytamy się opiekuna:
- Carlos, ile czasu się tam jedzie
- 2 godziny, spokojnie.
- Na jaką wysokość wyjdziemy?
- Na 3,5 tys metrów, spokojnie.
- Ile kosztuje wejście do parku narodowego?
- 10 $.

No to jedziemy. 1,5 godziny później opuściliśmy granice Quito (stolica). Chwilę potem zawracamy... Pytamy przydrożnego sprzedawcę bananów o drogę (tzn. Carlos pyta). Ok, wszystko jasne, jedziemy inną drogą. Czyżby? Znów pytamy się o drogę. Aha, przegapiliśmy zjazd z "autostrady" 200 metrów wcześniej. Co robi Carlos? COFA do rzeczonego zjazdu (na czymś a′la autostrada, tuż przed zakrętem)! Dobra, są już znaki pokazujące jak dojechać pod Cotopaxi. Żeby nadrobić opóźnienie Carlos znęca się nad pedałem gazu. Pies wbiega na drogę - lekki wstrząs i nie ma psa... Próg zwalniający - a co tam, bierzemy go 80 na godzinę, pasażerowie fruwają w powietrzu między fotelami. Po 6 godzinach dojechaliśmy.
Na miejscu miłe zaskoczenie - wstęp do parku kosztuje jednak tylko 2 dolary... Dojeżdżamy do parkingu i rozpoczynamy wspinaczkę do schroniska. Ale coś jest nie tak. Mieliśmy być na 3,5 tys. metrów, a tymczasem nie ma czym oddychać, zrobienie jednego kroku naprzód to tytaniczny wysiłek, po 10 minutach marszu niektórzy (dosłownie) rzygają z wyczerpania. Chodzę trochę po Alpach i nawet na 4 tys. metrów nie było aż tak ciężko... W końcu ta bardziej wytrwała część grupy, która nie zawróciła do autobusu, dotarła do schroniska. A tam tabliczka - 4900 m n.p.m. Wyciągamy dokładnego, kartograficznego GPSa - wskazanie: niespełna 5000m - chyba bardziej wierzę satelitom niż Ekwadorskim pomiarom...

Koniec atrakcji na 1 dzień, było ciężko, ale na prawdę warto. Tylko czemu nasi opiekunowie, wykładowcy uniwersytetu w Quito, tak nam ściemniali? Czemu nie wiedząc czegoś, zamiast sprawdzić, wciskali nam kit? I czy nie mogli chociaż sprawdzić drogi dojazdu? Cóż. Mañana. Tam się ludzie nie przejmują.

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 119 (197)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…