Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#22774

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka lat temu, moi dwaj bracia i dwaj kumple mieli wypadek samochodowy. Jeden z kumpli - G. nie przeżył - on był kierowcą. Drugi J. był połamany, miał też uszkodzony kręgosłup. Mój starszy brat był poobijany, miał wstrząśnienie mózgu, niewielkie problemy z kręgosłupem. Drugiemu bratu nic się nie stało.

Co w tym piekielnego, zapytacie?
Ano wiele:
1. Zachowanie policji - młodzi ludzie rozbili się w sobotę skoro świt (około 5 rano)? Na pewno pijaki, więc nie ma co się spieszyć do wypadku. Przejechanie około 5 kilometrów zajęło im 40 minut. Jak wzywali pogotowie też nadali "pijaki się rozwalili".
Dopiero jak podjechali tam moi rodzice ze znajomym policjantem, wszystko się zmieniło. D. - znajomy rodziców - powiedział tamtym że G. pracował w policji (był kierowcą).
Nagle zachowanie policjantów - zwrot o 180 stopni. Ponaglanie karetki, koniec szarpania chłopaka ze wstrząśnieniem mózgu i krzyczenia do niego o dokumenty. Nawet znalazł się twardziel, który w końcu przekręcił kluczyki w aucie - do tej pory były cały czas w pozycji "start".

Dodam, że chłopaki nie wracali z dyskoteki, a jechali do pracy. Złapali jakąś fuchę przy jakimś dużym remoncie czy budowie.

2. Zachowanie ludzi -
Mieszkaliśmy wtedy w małym miasteczku, więc wiadomo, plotki rozchodziły się w błyskawicznym tempie. Jeszcze tego samego dnia usłyszałam:
- że mój młodszy brat latał, biegał, skakał po miejscu wypadku, krzycząc "gdzie ja jestem, co się stało?" - powiedział jeden gość. Dodał "sam widziałem". Na pytanie - czemu więc nie pomógł przy wypadku, nie potrafił udzielić odpowiedzi.
Jak było naprawdę? Młody, jako jedyny był przytomny. To on wezwał policję, karetkę. Przez większość czasu był też w kontakcie telefonicznym z rodzicami - mama nie chciała, żeby został z tym wszystkim sam, więc trzymała go na linii. Młody miał przeszkolenie z udzielania pierwszej pomocy - zajmował się jak umiał resztą. To on zobaczył, że G. nie żyje. Wszystko robił spokojnie, bez krzyków, jakby w lekkim osłupieniu. Nie biegał i nie krzyczał. A policja nie zanotowała, żadnych świadków wypadku, poza jego uczestnikami.

- oczywiście wszyscy czterej byli pijani jak bele i wracali z dyskoteki. Ludzie "sami widzieli". Nic to, że chłopaki nie jechali w stronę miasteczka, tylko się od niego oddalali.

Niewątpliwym sprawcą wypadku był G. Jechał zdecydowanie za szybko. Przy robotach drogowych wjechał w ciężarówkę, która chciała ominąć roboty. Sąd uznał winę obustronną - twierdząc, że kierowca ciężarówki nie zachował należytej ostrożności i źle ocenił prędkość zbliżającego się G. i zajechał mu drogę. Jednak mama G. nie pogodziła się z tym. Próbowała walczyć o uznanie G. niewinnym. I ok - matce ciężko pogodzić się ze śmiercią syna. Tym bardziej, że G. osierocił maleńkie dziecko. Ale ta trochę przegięła gdy do mojej mamy wypowiedziała słowa: "A.(mój starszy brat) powinien zginąć razem z G. - to niesprawiedliwe, że przeżył". Ja rozumiem ból po stracie, ale to nie A. prowadził, to nie A. jechał za szybko.

droga i małe miasteczko

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 620 (688)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…