Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#22871

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Oto historia o tym, jak pozbyłam się kolczyków, które dostałam od nieżyjącej od 6 lat babci, a współlokatorka 70 zł i połowy ubrań...
Ostrzegam bardzo długo, bo sama sprawa trochę się ciągnęła.

Ci, którzy mieszkają/mieszkali w internacie lub tym podobnym wiedzą, że czasem można trafić na różnych ludzi w pokoju. Przez mój, w zeszłym roku przewinęło się w sumie pięć nie mieszkających już tam dziewczyn. Dwie z nich wspominam bardzo miło, pozostałe już niekoniecznie. Jedną z nich była Karina.

Karina wprowadziła się mniej więcej pod koniec września zeszłego roku, niedługo po wyprowadzce dwóch innych piekielnych. Na początku wszystko było w porządku, dogadywałyśmy się w miarę dobrze, każda z nas starała się zachować po sobie porządek (mieszkałyśmy w trójkę, prócz Kariny mieszkała z nami jeszcze Julia), jednym słowem okej. Do czasu...

Po kilku tygodniach zaczęłam zauważać ginięcie z mojego portfela drobnych pieniędzy (2, 5 zł), jednak nie zwracałam na to większej uwagi, wiadomo, zawsze można było je gdzieś wydać, lub po prostu mogły wypaść. W każdym bądź razie nie przejęłam się tym.

Niedługo po tym Julia powiedziała, że prawdopodobnie jej portfel schudł o 20zł, ale nie jest pewna, co mogło się stać z tymi pieniędzmi, wydała, zgubiła, czy zostawiła w domu, postanowiła się tym, jednak specjalnie nie martwić. Był to mniej więcej koniec października.

Jakieś trzy tygodnie później Julia powiedziała mi, że tym razem straciła 50zł. Na pewno ich przypadkiem nie wydała, bo nie jest to specjalnie drobna suma, żeby nie zauważyć wydatku. Mówiła również, że na pewno nie zostawiła ich w domu, bo zginęły tydzień wcześniej i sprawdzała czy nie leżą na jej biurku. Zaczęła podejrzewać kradzież. Zupełnym "przypadkiem" Karina pojawiała się wtedy w coraz to nowych ciuchach, dodatkach, butach lub chwaliła się na jakich to zakupach z koleżanką nie była.

Na początku stycznia Julia trafiła do szpitala. Jej szafa z ubraniami w internacie nie była zamykana na klucz, gdyż został on w niej złamany na początku września. Po powrocie stamtąd nie mogła znaleźć spodni, paska i dwóch bluzek, które niezwykle podobały się Karinie. J. była niemal pewna kto ją okrada, jednak nie miała na to żadnych dowodów, więc nie mogła nic zrobić.

W któryś poniedziałek, kiedy jeszcze nie przyjechałam z domu do internatu zadzwoniła do mnie Julia:
- Little Pretty, zginęła mi stówa.
- Jak to zginęła ci stówa?
- No miałam 400zł w portfelu, z czego 300 miało iść na białą szkołę i 100 na przeżycie w tym tygodniu i nie mam jej.
- Jesteś pewna, że tyle miałaś? Nie zostawiłaś gdzieś?
- Nie. Było tak, że w pokoju byłam ja i Karina. Szłam umyć zęby (łazienki mamy poza pokojami, żeby tam dotrzeć, trzba przejść ok 10m korytarza) i chwilę przed tym sprawdzałam ile mam. były 4 stówy. W pokoju została sama Karina, wróciłam i brakuje 100zł. Zrobiłam jej małą awanturę, bo nikogo innego w pokoju nie było, wyparła się. Ona musiała to zabrać, tym bardziej, że mówiła, że rodzice obcięli jej kieszonkowe do 50 zł, a ona chciała iść za to kupić sobie bluzkę i prezent koleżance. Nie wiem co robić, bo za białą muszę zapłacić.
- Dobra, ja już jadę, pogadamy popołudniu.
Gdy weszłam do pokoju torba Julii stała na środku pokoju. Przesunęłam ją, a moim oczom ukazało się zmięte 100 zł. Dzwonię.
- Znalazłam twoją kasę, leżała zmięta na podłodze pod torbą.
- Niemożliwe. Te pieniądze były wyjęte prosto z bankomatu, nie mogły się pozginać. Widocznie się wystraszyła i oddała.

O tej sprawie nie wspominałyśmy do czasu, kiedy zauważyłam zaginięcie moich złotych kolczyków i łańcuszka. Powiedziałam o tym Julii. Stwierdziła, żebym spytała Kariny, może nic z nimi nie zrobiła i znajdą się magicznie jak jej 100 zł. Tak też zrobiłam. Jedyną odpowiedzią K. było "zobacz za łóżkiem". Okazało się, że tam powędrował mój łańcuszek, znajdujący się uprzednio w kuferku z biżuterią.

Przelało to czarę goryczy. Tego samego dnia zrobiłyśmy Karinie awanturę, stawiając ją pod ścianą. Przez kilka błędów, które popełniła, została zmuszona do przyznania się do kradzieży 100zł, reszty z barku dowodów nie.

Jakieś dwa dni później Karina weszła do pokoju zapłakana, rzuciła mi się na szyję przepraszając. Na moje pytanie o co chodzi, odpowiedziała, że to ona ukradła kolczyki i sprzedała je. Chciała je odkupić, ale nigdzie już ich nie było. Jej mama po nią jedzie i się wyprowadza, a pieniądze za kolczyki zostaną mi zwrócone. Tak też się stało. Nie zmienia to jednak faktu, że kolczyki miały większą wartość sentymentalną, niż materialną, której nikt mi nie zwróci. Do kradzieży całej reszty K. się nie przyznała, a my nie mogłyśmy jej tego udowodnić.

A teraz na sam koniec. Kiedy po Karinę przyjechała jej matka, wychowawczyni internatu wspomniała o tamtych 100zł. Jedynym komentarzem matki było "To po co jej tyle pieniędzy w portfelu? Miała by mniej to Karinka by nie ukradła."

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 381 (391)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…