Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

LittlePretty

Zamieszcza historie od: 25 grudnia 2011 - 16:55
Ostatnio: 12 marca 2019 - 12:01
  • Historii na głównej: 2 z 6
  • Punktów za historie: 1562
  • Komentarzy: 161
  • Punktów za komentarze: 1323
 

#73088

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O mojej pierwszej w życiu pracy.

Kilka lat temu między maturą a studiami postanowiłam dorobić sobie w barze z koktajlami i świeżo wyciskanymi sokami. Przez te kilka tygodni piekielnych smaczków nie brakowało.

1. Stosunki z menadżerką.

Moja menadżerka [K] była kilka lat starsza ode mnie. Nasze pierwsze spotkanie (nie licząc rozmowy o pracę) miało miejsce mojego drugiego dnia pracy, kiedy obie pracowałyśmy na stoisku. Zostałam wysłana do obierania owoców i warzyw, siedziałam na zapleczu, więc siłą rzeczy nie widziałam co dzieje się na stoisku. Po jakimś czasie K przyszła do mnie z pretensjami, że ona i druga dziewczyna mają ruch, a ja obieram tylko warzywka, zamiast np. myć maszyny. No cóż, sama mnie tam wysłała, a ja przez ściany nie widzę.

2. Grafik i godziny pracy.

W moim mieście znajdują się 3 stoiska w różnych galeriach handlowych. Przy podejmowaniu pracy zaznaczyłam, że w 2 z nich bez problemu mogę pracować, trzecia niestety odpada ze względu na bardzo utrudniony dojazd z mojego mieszkania. Jakieś 80% mojej pracy odbywało się właśnie w tej 3 galerii mimo tego, że było co najmniej kilka dziewczyn, które mieszkały jakieś 5 min od niej spacerkiem. Na moje protesty usłyszałam "teraz za późno na zmianę".

Praca sama w sobie była dość ciężka. Trzeba było przenosić 10-15 kg skrzynie z owocami, cały dzień na nogach, praca w szybkim tempie itd. Grafik ustalała K i nie było dla niej problemem wsadzenie mi 4 zmian po 12 godzin pod rząd, do tego 3 kolejne po 6-8 godzin, z pytaniami, czy na tych krótszych mogę zostać dłużej. Nie, nie mogę, po 4 "dwunastkach" ryłam już nosem o ziemię. Potem usłyszałam oczywiście pretensje, że ja tylko wymagam, nie dając nic od siebie.

Koleżanka z pracy z kolei miała taką sytuację, że kiedy któregoś dnia kończyła przed południem, podeszła do niej K, czy może zostać dłużej. Zgodnie z prawdą odpowiedziała, że nie ma takiej opcji, ma dość ważne spotkanie rodzinne, na którym musi się pojawić. Na to K stwierdziła "No to wystarczy, że zjesz tam obiad i tu przyjedziesz. Do 17 się wyrobisz żeby wrócić?". Koleżanka pomysł wyśmiała, co oczywiście spotkało się z pretensjami.

3. Stosunki z szefem.

Nad menadżerką znajdował się właściciel całej sieci. Typ dość nieprzyjemny, nie było chyba nikogo, kto nie miał z nim starcia. Do mojego doszło, kiedy po 5 godzinach pracy usiadłam na chwilę, bo czekałam, aż koleżanka skończy układać skrzynki na magazynie, żebym ja mogła zmienić wystawę w lodówce. Gdybyśmy miały robić obie rzeczy w tym samym czasie, mijałoby się to z celem, bo ja niszczyłabym to co ona właśnie posprzątała i na odwrót. W tym czasie przyszedł też szef, który nic mi nie powiedział, ale po godzinie zadzwoniła do mnie oburzona K, że siedzę w pracy i nic nie robię. Po tej sytuacji szef i ja nie przepadaliśmy za sobą, co swoje apogeum miało innego dnia.

Zostałam wrzucona po przepracowanych jakichś 60 godzinach na zmianę z dziewczyną, która wtedy była 2 czy 3 dzień w pracy. Dzwoniłam tego dnia do K, że mamy spory ruch, ciężko jest nam się wyrobić, jednak zlała to ciepłym moczem i musiałyśmy radzić sobie same. W którymś momencie zrobiła nam się kolejka na jakieś 10 osób, do tego przyszła mama szefa po 8 koktajli. Ja obsługiwałam na bieżąco klientów, bo wyrabiałam się trochę szybciej, nowa natomiast robiła koktajle dla szefa, bo mama stwierdziła, że jej się nie spieszy. Ze względu na to, że koleżanka nie była jeszcze na tyle obyta z robieniem ich, wszystko odmierzała na wadze co do grama, zgodnie z przepisami, tym bardziej że zdawała sobie sprawę, że najmniejszy błąd przerodzi się w aferę. Wszystkie te soki były zrobione zgodnie z recepturą, a mimo to po 2 godzinach otrzymałam telefon od K z pretensjami, że soki szefa były niedobre. Kiedy powiedziałam, że jestem pewna, że były zrobione co do grama zgodnie z przepisem, po serii pytań kto je robił usłyszałam pretensje, że jakim prawem dziewczynę, która ledwo zaczyna dopuszczam do robienia soków i to moja wina. Dzwoniłam, że mamy duży ruch, że nie wyrabiamy i nie było innej opcji niż ta, że soki robimy obie. A jakim wyczynem jest wrzucenie do blendera zgodnie z rozpiską i wagą kilku owoców i jogurtu, że nowa miałaby sobie nie poradzić?

Po tej akcji stwierdziłam "pier*olę, nie będę robić z siebie wielbłąda za 7 zł" i odeszłam.

A na koniec smaczek:
4. Umowa i BHP.

Po rozpoczęciu pracy miałam dostać umowę zlecenie, nie widziałam jej na oczy przez cały okres pracy. Inne osoby swoje umowy dostawały niejednokrotnie po pracy min. pół roku, czasem wcale. Pracowałyśmy za 7 zł/ godzinę, po 6-8 mies. z łaską można było awansować na 8 zł.

Kiedy złożyłam CV, wyrobiłam od razu też książeczkę sanepidowską, byłam pewna, że będzie mi potrzebna. Czy kiedykolwiek ktokolwiek mnie o nią zapytał? Absolutnie! Czyli równie dobrze mogłam radośnie pracować przy jedzeniu rozsiewając różne choroby i nikogo by to nie obeszło.

Na początku pracy ja i inni pracownicy dostaliśmy przykaz, że jeżeli przyjdzie ktoś z sanepidu, mamy absolutny zakaz wpuszczania go na stoisko aż do przyjazdu szefa, a w międzyczasie mamy szybko uprzątnąć całe zaplecze i magazyn i schować wszystko, o co sanepid mógłby się przyczepić.


Historię skróciłam dość mocno, takich smaczków mogłabym znaleźć drugie tyle, a klienci to całkiem osobna historia, choć z pewnością byli dużo mniej piekielni od kierownictwa.
Młoda byłam, głupia, to i na takie warunki niewiele mówiłam. Teraz sama się sobie dziwię na co się godziłam.

gastronomia praca

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 168 (202)
zarchiwizowany

#23031

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia zasłyszana.

Mniej więcej w latach 80-tych lub na początku 90-tych w moim miasteczku mieszkało małżeństwo z córką, na potrzeby historii nazwijmy ją Kinga, w wieku około 11 lat. Mieli oni sąsiada, dobrego przyjaciela rodziny, często odwiedzali się nawzajem, a i córka sama chodziła do pana, którego uważała niemalże za wujka.

Pewnego dnia Kinga wyszła do ′wujka′. Nie wracała stamtąd jednak bardzo długo, więc rodzice zaczęli się niepokoić. Poszli do sąsiada, który powiedział, że dziewczynki u niego nie było. Na policję trafiła sprawa o zaginięciu córki.

Odnaleziono ją po kilku dniach. W foliowym worku. Poćwiartowaną i wyrzuconą do pobliskiego lasu.

Zabił ją sąsiad. Ten sam który przez lata był najlepszym przyjacielem rodziny i któremu bezgranicznie ufali...

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 67 (219)
zarchiwizowany

#22871

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Oto historia o tym, jak pozbyłam się kolczyków, które dostałam od nieżyjącej od 6 lat babci, a współlokatorka 70 zł i połowy ubrań...
Ostrzegam bardzo długo, bo sama sprawa trochę się ciągnęła.

Ci, którzy mieszkają/mieszkali w internacie lub tym podobnym wiedzą, że czasem można trafić na różnych ludzi w pokoju. Przez mój, w zeszłym roku przewinęło się w sumie pięć nie mieszkających już tam dziewczyn. Dwie z nich wspominam bardzo miło, pozostałe już niekoniecznie. Jedną z nich była Karina.

Karina wprowadziła się mniej więcej pod koniec września zeszłego roku, niedługo po wyprowadzce dwóch innych piekielnych. Na początku wszystko było w porządku, dogadywałyśmy się w miarę dobrze, każda z nas starała się zachować po sobie porządek (mieszkałyśmy w trójkę, prócz Kariny mieszkała z nami jeszcze Julia), jednym słowem okej. Do czasu...

Po kilku tygodniach zaczęłam zauważać ginięcie z mojego portfela drobnych pieniędzy (2, 5 zł), jednak nie zwracałam na to większej uwagi, wiadomo, zawsze można było je gdzieś wydać, lub po prostu mogły wypaść. W każdym bądź razie nie przejęłam się tym.

Niedługo po tym Julia powiedziała, że prawdopodobnie jej portfel schudł o 20zł, ale nie jest pewna, co mogło się stać z tymi pieniędzmi, wydała, zgubiła, czy zostawiła w domu, postanowiła się tym, jednak specjalnie nie martwić. Był to mniej więcej koniec października.

Jakieś trzy tygodnie później Julia powiedziała mi, że tym razem straciła 50zł. Na pewno ich przypadkiem nie wydała, bo nie jest to specjalnie drobna suma, żeby nie zauważyć wydatku. Mówiła również, że na pewno nie zostawiła ich w domu, bo zginęły tydzień wcześniej i sprawdzała czy nie leżą na jej biurku. Zaczęła podejrzewać kradzież. Zupełnym "przypadkiem" Karina pojawiała się wtedy w coraz to nowych ciuchach, dodatkach, butach lub chwaliła się na jakich to zakupach z koleżanką nie była.

Na początku stycznia Julia trafiła do szpitala. Jej szafa z ubraniami w internacie nie była zamykana na klucz, gdyż został on w niej złamany na początku września. Po powrocie stamtąd nie mogła znaleźć spodni, paska i dwóch bluzek, które niezwykle podobały się Karinie. J. była niemal pewna kto ją okrada, jednak nie miała na to żadnych dowodów, więc nie mogła nic zrobić.

W któryś poniedziałek, kiedy jeszcze nie przyjechałam z domu do internatu zadzwoniła do mnie Julia:
- Little Pretty, zginęła mi stówa.
- Jak to zginęła ci stówa?
- No miałam 400zł w portfelu, z czego 300 miało iść na białą szkołę i 100 na przeżycie w tym tygodniu i nie mam jej.
- Jesteś pewna, że tyle miałaś? Nie zostawiłaś gdzieś?
- Nie. Było tak, że w pokoju byłam ja i Karina. Szłam umyć zęby (łazienki mamy poza pokojami, żeby tam dotrzeć, trzba przejść ok 10m korytarza) i chwilę przed tym sprawdzałam ile mam. były 4 stówy. W pokoju została sama Karina, wróciłam i brakuje 100zł. Zrobiłam jej małą awanturę, bo nikogo innego w pokoju nie było, wyparła się. Ona musiała to zabrać, tym bardziej, że mówiła, że rodzice obcięli jej kieszonkowe do 50 zł, a ona chciała iść za to kupić sobie bluzkę i prezent koleżance. Nie wiem co robić, bo za białą muszę zapłacić.
- Dobra, ja już jadę, pogadamy popołudniu.
Gdy weszłam do pokoju torba Julii stała na środku pokoju. Przesunęłam ją, a moim oczom ukazało się zmięte 100 zł. Dzwonię.
- Znalazłam twoją kasę, leżała zmięta na podłodze pod torbą.
- Niemożliwe. Te pieniądze były wyjęte prosto z bankomatu, nie mogły się pozginać. Widocznie się wystraszyła i oddała.

O tej sprawie nie wspominałyśmy do czasu, kiedy zauważyłam zaginięcie moich złotych kolczyków i łańcuszka. Powiedziałam o tym Julii. Stwierdziła, żebym spytała Kariny, może nic z nimi nie zrobiła i znajdą się magicznie jak jej 100 zł. Tak też zrobiłam. Jedyną odpowiedzią K. było "zobacz za łóżkiem". Okazało się, że tam powędrował mój łańcuszek, znajdujący się uprzednio w kuferku z biżuterią.

Przelało to czarę goryczy. Tego samego dnia zrobiłyśmy Karinie awanturę, stawiając ją pod ścianą. Przez kilka błędów, które popełniła, została zmuszona do przyznania się do kradzieży 100zł, reszty z barku dowodów nie.

Jakieś dwa dni później Karina weszła do pokoju zapłakana, rzuciła mi się na szyję przepraszając. Na moje pytanie o co chodzi, odpowiedziała, że to ona ukradła kolczyki i sprzedała je. Chciała je odkupić, ale nigdzie już ich nie było. Jej mama po nią jedzie i się wyprowadza, a pieniądze za kolczyki zostaną mi zwrócone. Tak też się stało. Nie zmienia to jednak faktu, że kolczyki miały większą wartość sentymentalną, niż materialną, której nikt mi nie zwróci. Do kradzieży całej reszty K. się nie przyznała, a my nie mogłyśmy jej tego udowodnić.

A teraz na sam koniec. Kiedy po Karinę przyjechała jej matka, wychowawczyni internatu wspomniała o tamtych 100zł. Jedynym komentarzem matki było "To po co jej tyle pieniędzy w portfelu? Miała by mniej to Karinka by nie ukradła."

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 381 (391)
zarchiwizowany

#22781

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kolejna historia z Kasią w roli głównej.

Otóż od około 2 lata Kasia ma chłopaka. Nic w tym dziwnego, pomimo wątpliwej urody Katarzyny. Ale jak to mówią "każda potwora...". Samo posiadanie chłopaka nie jest niczym piekielnym czy nienormalnym, lecz przy Kasi nic takim nie jest. Do rzeczy..

1. Pewnego dnia Kasia przyszła do szkoły niezwykle uradowana. Nikt nie zwracał na to uwagi, nikt nie pytał o powód szczęścia, więc Kasia sama postanowiła się nim podzielić: "Wiecie, wczoraj był u mnie Marek i było tak fajnie... Całowaliśmy się i w ogóle, a potem zaczął mnie rozbierać... I uprawialiśmy seks... Ja nie wiem jak do tego doszło, bo to stało się tak nagle... Ale było super i chcę to powtórzyć, nawet nie wiecie jakie to niesamowite uczucie, jak w ciebie wchodzi... Ale teraz boję się, że jestem w ciąży, bo robiliśmy to bez zabezpieczeń..."

2. Normalne są już opowieści w stylu "A mój Marek to cały rok się starał żeby mnie zdobyć", "A ja z moim Markiem to byłam wczoraj w sklepie i była tam taka seksowna bielizna i on chciał mi ją kupić, bo stwierdził, że będę w niej mega gorąco wyglądać" lub "Byłam wczoraj u mojego Marka i jego mama upiekła ciasto. Zjadłam jeden kawałek, patrzę... A tu ciasta nie ma! Pytam więc Mareczka czy on to zjadł, a on że przecież go znam, obżartuch jeden".

3. Gdy Kasia i Marek przeżywali kryzys każdy musiał o tym wiedzieć. Pewnego dnia podeszła do mnie, otworzyła portfel ze zdjęciem Mareczka, zaczynając tym samym monolog: "Och... Po co ja mam jeszcze jego zdjęcie... Przecież to już koniec, teraz jesteśmy w separacji... Ale było tak fajnie... Chyba muszę je wyrzucić, ale tak mi go szkoda".
Kilka dni później ponownie doszło między nimi do zbliżenia, po czym Mareczek powiedział jej, że ten seks niczego nie zmienia i dalej są tylko znajomymi...

4. Kiedy ponownie się ze sobą zeszli, historie miłosne powróciły. Oto kolejna z nich "A wczoraj to ja byłam u Mareczka i leżeliśmy sobie na łóżku i on zaczął się do mnie dobierać... I mówię mu ′może nie?′, a on dalej swoje, więc ja znowu ′ale może nie′ ale on dalej. I ja tak bardzo tego chciałam ale znów mówię mu ′ale może nie?′. I chwilę później weszli jego znajomi do pokoju i dobrze, że nie odkryli koca, bo by wszystko widzieli..."

Historii opowiadała dużo więcej, ale wyglądały mniej więcej tak samo, więc nie widzę sensu powtarzania.

Na koniec słowo ode mnie: ludzie co mnie obchodzi życie erotyczne innych? Kasia chyba uważa, że jej powinno interesować szczególnie.

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 0 (36)

#21608

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia sprzed około miesiąca.

Pewnego dnia moja mama po powrocie z pracy pokazała mi kilka wygniecionych karteczek. Kiedy spytałam co to, powiedziała, że koleżanki z klasy mojej trzynastoletniej siostry, przykleiły jej to w szkole na plecak. Na karteczkach widniały napisy: "uj mi na imię", "Kocham swój 70- kilogramowy tłuszcz"*, "Śmierdzę g*wnem" i "Najmą mnie jako prostytutkę"

Niech żyje przyszłość narodu...

*siostra przy ok. 1,70m wzrostu waży 53kg, czyli mieści się w normie.

Skomentuj (55) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 557 (653)
zarchiwizowany

#21573

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Witam wszystkich. Jak wiele osób ostatnio postanowiłam przestać żerować, a zacząć spisywać własne historie. Jedna z nich będzie o mojej znajomej, której pomimo szczerych chęci pozbyć się nie mogę. Nazwijmy ją Kasia.

Otóż Kasia jest osobą dość specyficzną. Uwielbia jeść. Szczególnie jedzenie innych. Wszyscy nasi znajomi dopóki nie wyciągną własnego pożywienia, sprawdzają czy Kasi nie ma w pobliżu. Myślicie przecież wypada się dzielić? Oto kilka historii gastronomicznych z Kasią.

1. Martyna miała kiedyś batonik. Zwykły, mały batonik. Postanowiła się nim podzielić ze swoją przyjaciółką Marleną, powiedziała jej więc o posiadaniu takowego i chęci zjedzenia go w czasie późniejszym. Odbywało się to w obecności Kasi. Jakiś później Kasia podeszła do Martyny pytając: "Otworzysz wreszcie ten batonik, czy mam czekać jeszcze dłużej? Chcę go zjeść"

2. Karol miał kiedyś cukierki. Kiedy Kasia je zobaczyła, podeszła do Karola, mówiąc: "Daj jednego". Chłopak nie wyraził zgody na podzielenie się, schował cukierki i odszedł, zostawiając torbę z nimi. Kiedy chwilę potem wrócił zobaczył Kasię szperającą po tobie w celu odnalezienia słodyczy, gdy spytał co robi, odpowiedziała: "Przecież mówiłam, że chcę cukierki". Podczas próby zabrania jej torby, dziewczyna kurczowo się jej trzymała, a chwilę później wyrwała z niej kilka cukierków i odeszła z krótkim "ha!" na ustach.

3. Pewnego dnia Marlena miała kanapkę, w której była m.in kukurydza. Po jakimś czasie podeszła do niej Kasia, mówiąc: "O, kukurydza!", po czym... włożyła rękę do kanapki, wyciągając z niej kukurydzę. Jak się domyślacie, Marlenie od razu przeszedł apetyt.

4. Innym razem Marlena (dziewczyna ma największego pecha do Kasi) przyniosła domowe pierniczki. Większość zjadła bez wiedzy Kasi, jednak o ostatnim już się dowiedziała. Jak nietrudno się domyślić zażądała jednego z nich, jednak spotkał ją zawód, gdyż ciasteczek już nie było. Wzięła więc pudełko po nich i zaczęła zlizywać okruszki.

5. Gdy Martyna miała ze sobą jakiś napój, Kasia zechciała się go napić. Kidy usłyszała odmowę jego właścicielki, spytała: "A mogę powąchać?" po czym wzięła butelkę i wąchała tenże trunek.

Jeśli Wam się spodoba, dodam więcej historii z Kasią, gdyż przez ostatnie półtora roku znajomości trochę się tego nazbierało ;)

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 80 (370)

1