zarchiwizowany
Skomentuj
(3)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Opowieść Skippera o oblodzonym chodniku przypomniała mi przygodę mojej teściowej. Poszło również o oblodzony chodnik, w dodatku podczas zimy, gdy wcześniej śniegu napadało dużo i „warstwa poślizgowa” (złożona z ubitego śniegu i niemal lustrzanej lodowej politury) miała solidną grubość (w co ciekawszych miejscach dobre 10 cm).
Nie wiem, kto tu był bardziej piekielny — teściowa czy spółdzielnia, ale przychylam się jednak do opinii, że spółdzielnia, bo teściowa wojowała w słusznej sprawie :D
Teściowie moi mieszkali w kilkuklatkowym czteropiętrowcu, w drugiej klatce. Teść był wówczas niedługo po wypadku (połamane nogi), więc na teściową spadło m.in. wynoszenie śmieci do pobliskiego kontenera (dzieci dorosłe, na stałe w miastach dość daleko od rodzinnego miasteczka). Teściowa charakterna, twarda baba, ręce i nogi na miejscu, ale lekkie problemy z równowagą z racji kilku posiadanych schorzeń.
Jeden telefon do spółdzielni, drugi, piąty… Jak łatwo się domyślić — odpowiedzi, że tak, oczywiście, jutro będzie zrobione, skutki rzecz jasna zerowe.
Teściową poniosło — przenośnie nerwowo, dosłownie do spółdzielni, wprost do gabinetu prezesa. W rozmowie z prezesem padło z ust mojej teściowej m.in. takie pytanie: „A co, mam z sąsiadkami wyjść na ten lód, gołymi d***mi siądziemy, a wytopioną wodę będziemy spódnicami zagarniać?”. Do tego jeszcze kilka informacji, m.in. o problemach z równowagą, połączonych z zapowiedzią, że w razie co będzie spółdzielnię o odszkodowanie ciągać.
Skutek?
Następnego dnia wczesnym rankiem teściową obudził dochodzący zza okna stukot świadczący o tym, że ktoś się pofatygował, żeby wreszcie zająć się chodnikiem. Teściowa, nie wyglądając wcześniej na zewnątrz przez okno od strony feralnego chodnika, zebrała się, by wynieść śmieci. Wyszła przed klatkę, rozejrzała się i podobno mało nie siadła tam ze śmiechu. Od drzwi jej klatki do kontenera na śmieci (kilkanaście metrów z kilkudziesięciu, jakie liczy sobie całość chodnika przy bloku) widać było wyrąbaną w lodzie (fakt faktem — do gołego chodnika) ścieżkę szerokości jakichś 30-40 cm. Reszta śniegu z lodem nieruszona i nawet nieposypana piaskiem…
Nie wiem, kto tu był bardziej piekielny — teściowa czy spółdzielnia, ale przychylam się jednak do opinii, że spółdzielnia, bo teściowa wojowała w słusznej sprawie :D
Teściowie moi mieszkali w kilkuklatkowym czteropiętrowcu, w drugiej klatce. Teść był wówczas niedługo po wypadku (połamane nogi), więc na teściową spadło m.in. wynoszenie śmieci do pobliskiego kontenera (dzieci dorosłe, na stałe w miastach dość daleko od rodzinnego miasteczka). Teściowa charakterna, twarda baba, ręce i nogi na miejscu, ale lekkie problemy z równowagą z racji kilku posiadanych schorzeń.
Jeden telefon do spółdzielni, drugi, piąty… Jak łatwo się domyślić — odpowiedzi, że tak, oczywiście, jutro będzie zrobione, skutki rzecz jasna zerowe.
Teściową poniosło — przenośnie nerwowo, dosłownie do spółdzielni, wprost do gabinetu prezesa. W rozmowie z prezesem padło z ust mojej teściowej m.in. takie pytanie: „A co, mam z sąsiadkami wyjść na ten lód, gołymi d***mi siądziemy, a wytopioną wodę będziemy spódnicami zagarniać?”. Do tego jeszcze kilka informacji, m.in. o problemach z równowagą, połączonych z zapowiedzią, że w razie co będzie spółdzielnię o odszkodowanie ciągać.
Skutek?
Następnego dnia wczesnym rankiem teściową obudził dochodzący zza okna stukot świadczący o tym, że ktoś się pofatygował, żeby wreszcie zająć się chodnikiem. Teściowa, nie wyglądając wcześniej na zewnątrz przez okno od strony feralnego chodnika, zebrała się, by wynieść śmieci. Wyszła przed klatkę, rozejrzała się i podobno mało nie siadła tam ze śmiechu. Od drzwi jej klatki do kontenera na śmieci (kilkanaście metrów z kilkudziesięciu, jakie liczy sobie całość chodnika przy bloku) widać było wyrąbaną w lodzie (fakt faktem — do gołego chodnika) ścieżkę szerokości jakichś 30-40 cm. Reszta śniegu z lodem nieruszona i nawet nieposypana piaskiem…
spółdzielnia mieszkaniowa
Ocena:
221
(231)
Komentarze