Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

floxanna

Zamieszcza historie od: 11 lutego 2012 - 1:52
Ostatnio: 5 maja 2013 - 13:10
  • Historii na głównej: 1 z 6
  • Punktów za historie: 1487
  • Komentarzy: 29
  • Punktów za komentarze: 74
 
zarchiwizowany

#50902

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Babskie sprawy. Czyli pigułka antykoncepcyjna. A konkretnie cilest.

Pewnie sporo z Was wie, że środki hormonalne tego typu, nazywane właśnie najczęściej pigułką antykoncepcyjną, nie tylko antykoncepcji służą. Mnie na przykład przepisano je przede wszystkim ze względu na upiornie bolesne i bardzo obfite miesiączki. Bolesne do tego stopnia, że nie pomagają na ten ból żadne typowe leki, ani rozkurczowe, ani przeciwbólowe, łącznie z tymi na receptę (ketonal, tramal). Bez pigułek każda miesiączka to ból, który przez kilka dni dosłownie paraliżuje mnie od krzyża w dół. Duża dawka leków pozwala mi na opanowanie go na tyle, żebym była w stanie dojść do łazienki i z powrotem, ale o jakiejkolwiek innej aktywności mogę zapomnieć. Z pigułkami ból jest na ogół do zniesienia nawet bez leków, ewentualnie wymaga no-spy czy czegoś w tym stylu. Cilest nie ma na naszym rynku żadnego odpowiednika o tym samym składzie, mój stan zdrowia zaś nie pozwala na eksperymenty z innymi pigułkami.

No i fajnie, powiedziałby ktoś, pigułka rzecz obecnie ani trudna w znalezieniu, ani droga… Owszem. Tyle że kilka dni temu wycofano z aptek w zasadzie wszystkie zapasy cilestu. Jak informowały mnie farmaceutki z aptek, po których „pielgrzymowałam” — jakaś niewłaściwa wersja jednego ze składników czynnych, słabo przyswajalna czy też słabo rozpuszczalna. Nie wiadomo, ile potrwa naprawienie błędu w fabryce, produkcja nowych partii leku i wznowienie dostaw.

Czeka mnie piękne lato…

leki apteki

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 0 (30)
zarchiwizowany

#49447

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pisałam tu półtora miesiąca temu o trudnej sytuacji osoby, którą uważałam za Siostrę i najbliższą przyjaciółkę (http://piekielni.pl/48044). W jej sprawy bardzo był zaangażowany mój przyjaciel, G., który jest „człowiekiem pióra” i pomagał jej w formułowaniu listów do mediów, w znajdowaniu adresów, pod które mogłaby wysłać prośby o pomoc, a także — jako że smykałkę ma nie tylko do pióra, ale i do różnych narzędzi — wykonał liczne naprawy w jej mieszkaniu. Dużą sympatią i współczuciem darzył też ją mój mąż, T. O sobie nawet nie wspomnę (lecenie na łeb, na szyję autem 200 km, żeby ona tylko nie była sama na rozprawie mającej zdecydować, czy prokuratura ma się dalej zajmować jej sprawą, to tylko jeden z przykładów mojego stosunku do jej sytuacji). Nikomu z naszej trójki nie przeszło przez myśl, by zrobić cokolwiek, co mogłoby zaszkodzić tej mojej, pożal się Boże, Siostrze. Która, ni z gruszki, ni z pietruszki, kilka tygodni temu postanowiła zacząć wpierać T., że zdradzam go z G. Ja zostałam „psychopatką”, mój mąż „rogaczem, który powinien mieć problem z wejściem do domu, bo rogi ma takie wielkie”, a mój przyjaciel „ścierwem manipulowanym przez psychopatkę”. Powody tej akcji — nieznane.

Zarówno ja, T. i G., jak i grupa naszych znajomych znających sytuację, jeszcze podnosimy szczęki z podłogi…

przyjaźń

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 105 (253)

#48044

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja Siostra 3 lata temu padłą ofiarą poważnego oszustwa. Jako że sprawa nie o pietruszkę, tylko w zasadzie o dorobek życia, doniesienie do prokuratury było bardzo szczegółowe, łącznie z dość dokładnymi danymi sprawcy (m.in. imię, nazwisko, PESEL, adres zameldowania).

Po jakimś czasie pismo z prokuratury — sprawa umorzona ze względu na niemożność ustalenia miejsca pobytu tego indywiduum.

Gdzie piekielność?

W tym czasie, gdy było składane doniesienie, gdy prokuratura „poszukiwała” sprawcy i gdy umarzała sprawę, wspomniany osobnik przebywał w więzieniu w związku z wyrokiem z innej sprawy. Do jego „odnalezienia” konieczne było... wstukanie PESEL-u w odpowiednie okienko w programie obsługującym rejestr osadzonych.

Zażalenie do sądu na decyzję prokuratury wygrane w cuglach, nakaz wznowienia, w międzyczasie podane dodatkowe istotne informacje (m.in. dane osób oszukanych w podobny sposób przez tego samego osobnika). I kolejne umorzenie — tym razem z powodu niemożności przeprowadzenia konfrontacji Siostry z oskarżanym przez nią indywiduum. Powód? Ona mieszka na jednym końcu Polski, delikwent swoje wakacje na nasz podatniczy koszt spędza w ośrodku w pobliżu końca przeciwnego (Siostra była gotowa choćby autostopem tam w razie potrzeby pojechać, bo zdeterminowana jest silnie).

Obecnie sprawa ma być rozpatrzona przez prokuraturę apelacyjną.

A to i tak małe kurioza jak na tę prokuraturę. Tamtejsi spece zdążyli w ostatnich latach m.in. uznać za samobójcę chłopaka, którego wyłowiono z Bałtyku spory kawałek od brzegu, z przytroczonym do nóg ciężarem i związanymi rękami (http://www.trojmiasto.pl/wiadomosci/Biegly-zeglarz-mogl-sie-zwiazac-sam-n58369.html).

prokuratura w Gdyni

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 681 (727)
zarchiwizowany

#40971

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Minęło prawie ćwierć wieku, zmienił się ustrój, były reformy szkolnictwa — ale niektóre rzeczy się nie zmieniły…

Hayleey opisała historię, która niedawno przydarzyła się jej siostrzenicy (http://piekielni.pl/39725).

Cofnijmy się o 23 lata, do września 1989 roku.

WF prowadzony w klasie trzeciej szkoły podstawowej, więc nawet nie przez wuefistkę, lecz przez nauczycielkę nauczania początkowego. Moja SP była pięknie położona — w parku. Czasami więc na WF dzieciarnia była do tegoż parku wyprowadzana. Nauczycielka wymyśliła, że dzieci pobawią się w węża. No ale przecież nie na miękkim trawniku (czystym, bo tam ciągle akcje sprzątania odchodziły), tylko na asfaltowym placyku. Wypadło mi być na końcu węża. Raz odpadłam, ale utrzymałam równowagę, drugi raz, kolejny… Przy którymś wyrżnęłam o asfalt, lewa ręka poszła pod spód, twarzą też zaryłam (lekko zdarta skóra w okolicy nosa). Wstałam. Ręka (nadgarstek) bolała, miałam problem z poruszaniem palcami. Nauczycielka nie zainteresowała się w ogóle tym, że glebnęłam. Potem mieliśmy biegać. Przebiegłam kilka kroków (kto miał kiedykolwiek coś złamane, to zdaje sobie sprawę, że nawet spokojny ruch z takim uszkodzeniem ciała może nieźle boleć). Poleciały mi z bólu łzy (nie szlochałam, po prostu miałam na twarzy łzy), podeszłam do nauczycielki i spokojnie (bez krzyku ani nic) powiedziałam, że ręka mnie boli i nie będę ćwiczyć.

Zostałam wyzwana od histeryczek (przypominam — 9-letnie dziecko spokojnie mówiące, że nie będzie biegać z powodu bólu), do pielęgniarki mogłam pójść dopiero na przerwie. Pielęgniarka zawinęła mi rękę w bandaż elastyczny. Z przyczyn różnych (niezależnych ode mnie) w domu byłam dopiero wieczorem i mama zabrała mnie na pogotowie. Rentgen wykazała złamanie kości promieniowej, na szczęście proste.

Mina nauczycielki widzącej mnie następnego dnia z gipsem od połowy dłoni do połowy ramienia — bezcenna :] I to była jedyna moja satysfakcja w temacie, bo mimo afery, jaką w szkole zrobiła moja matka, były to czasy, kiedy rzadko wyciągano wobec nauczycieli jakieś konsekwencje w takich sytuacjach.

Są na tym świecie zjawiska niezmienne… ;)

Szkoła podstawowa prawie ćwierć wieku temu

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 134 (180)
zarchiwizowany

#24497

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kilka lat temu mój mąż [M] pracował w magazynie. Nasz ślub (cywilny, bo oboje jesteśmy niewierzący, czego nie ukrywamy) odbył się w trakcie tych lat, gdy mąż tam pracował, a większość współpracowników męża (z wymienioną dalej kierowniczką włącznie) była obecna w USC podczas tej uroczystości. Gdzieś w początkach grudnia kierowniczka [K] poinformowała wszystkich pracowników, że można sobie wybrać jeden dodatkowy dzień wolny — albo Wigilię, albo sylwestra, jak kto woli. Szanowny zakontraktowany następnego dnia, po naradzie ze mną, udał się do pani kierowniczki, by przedstawić naszą decyzję (byłam wtedy na stażu po studiach i w miejscu odbywania tegoż stażu miałam odgórnie narzucone: roboczy 24 grudnia, ale wolny 31). I tu dialog:

[M]: Ja w sprawie tego wolnego dnia. Żona w Wigilię pracuje, a w sylwestra nie, więc ja też wybieram wolny 31, żeby z nią trochę czasu spędzić.

[K]: Eee, taka żona to nie żona…

[M]: (Wielkie „WTF?” na twarzy).

[K]: …bo wy ślubu kościelnego nie macie!

kierowniczka dewotka

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 101 (309)
zarchiwizowany

#24479

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Opowieść Skippera o oblodzonym chodniku przypomniała mi przygodę mojej teściowej. Poszło również o oblodzony chodnik, w dodatku podczas zimy, gdy wcześniej śniegu napadało dużo i „warstwa poślizgowa” (złożona z ubitego śniegu i niemal lustrzanej lodowej politury) miała solidną grubość (w co ciekawszych miejscach dobre 10 cm).

Nie wiem, kto tu był bardziej piekielny — teściowa czy spółdzielnia, ale przychylam się jednak do opinii, że spółdzielnia, bo teściowa wojowała w słusznej sprawie :D

Teściowie moi mieszkali w kilkuklatkowym czteropiętrowcu, w drugiej klatce. Teść był wówczas niedługo po wypadku (połamane nogi), więc na teściową spadło m.in. wynoszenie śmieci do pobliskiego kontenera (dzieci dorosłe, na stałe w miastach dość daleko od rodzinnego miasteczka). Teściowa charakterna, twarda baba, ręce i nogi na miejscu, ale lekkie problemy z równowagą z racji kilku posiadanych schorzeń.

Jeden telefon do spółdzielni, drugi, piąty… Jak łatwo się domyślić — odpowiedzi, że tak, oczywiście, jutro będzie zrobione, skutki rzecz jasna zerowe.

Teściową poniosło — przenośnie nerwowo, dosłownie do spółdzielni, wprost do gabinetu prezesa. W rozmowie z prezesem padło z ust mojej teściowej m.in. takie pytanie: „A co, mam z sąsiadkami wyjść na ten lód, gołymi d***mi siądziemy, a wytopioną wodę będziemy spódnicami zagarniać?”. Do tego jeszcze kilka informacji, m.in. o problemach z równowagą, połączonych z zapowiedzią, że w razie co będzie spółdzielnię o odszkodowanie ciągać.

Skutek?

Następnego dnia wczesnym rankiem teściową obudził dochodzący zza okna stukot świadczący o tym, że ktoś się pofatygował, żeby wreszcie zająć się chodnikiem. Teściowa, nie wyglądając wcześniej na zewnątrz przez okno od strony feralnego chodnika, zebrała się, by wynieść śmieci. Wyszła przed klatkę, rozejrzała się i podobno mało nie siadła tam ze śmiechu. Od drzwi jej klatki do kontenera na śmieci (kilkanaście metrów z kilkudziesięciu, jakie liczy sobie całość chodnika przy bloku) widać było wyrąbaną w lodzie (fakt faktem — do gołego chodnika) ścieżkę szerokości jakichś 30-40 cm. Reszta śniegu z lodem nieruszona i nawet nieposypana piaskiem…

spółdzielnia mieszkaniowa

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 221 (231)

1