Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#24605

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od czasów wczesnogimnazjalnych choruję na stwardnienie rozsiane. Jest to badziew jakich mało, ale powoli zaczynam myśleć, że najgorszym objawem tego cholerstwa jest generowanie piekielnych sytuacji i bardzo częsty kontakt z mieszkańcami najgłębszych piekła odmętów.

Od bardzo młodych lat, w przeróżnych odstępach czasu miewałam dziwne objawy neurologiczne - niedoczulice, nadczulice, problemy z równowagą i wzrokiem, na szczęście za każdym razem mijały same. Jak łatwo się domyślić było to bagatelizowane przez szkołę, domowników i przede wszystkim lekarzy, diagnoza brzmiała zawsze tak samo: lenistwo.
W zasadzie zdążyłam przyzwyczaić się do tego, że czasem parzę się wylaną herbatą, przewracam idąc po prostym, albo nie jestem w stanie przeczytać jednej linijki tekstu. Starałam się mimo docinków jakoś uczestniczyć w normalnym życiu i unikać lekarzy jak tylko mogłam. W końcu nie udowodnię im mojej racji.

Nieciekawie zaczęło się robić, kiedy już mieszkając na swoim czyli w wieku 21 lat, któregoś dnia obudziłam się z zezem, totalnym paraliżem mięśni twarzy i nudnościami. Szybki telefon do przyjaciółki - wylew, biegiem do szpitala!

Narzeczony mój ówczesny, praktycznie zaniósł mnie do szpitala w naszych okolicach, gdzie lekarz zobaczywszy mój stan kazał w tej chwili jechać do szpitala po drugiej stronie miasta, bo oni nie mają miejsc i generalnie im dynda.

Tu aby nie przedłużać, pominę kolejne całowania klamki. Dwa szpitale dalej zostałam przyjęta od ręki i przydzielona pewnemu młodemu, milutkiemu Doktorkowi.
Kiedy nieudolnie przebierałam się w szpitalne szmatki, narzeczony starał się wypytać D. o jego przypuszczenia.
Doktorek machnął tylko ręką i z pięknym uśmiechem powiedział coś co do teraz telepie mi się w głowie:
- Panie, ja myślę że to nic skomplikowanego, tylko zwyczajny guz mózgu. Już po dziewczynie, pójdzie pan lepiej do domu i odpocznie sobie, my już się tu nią zajmiemy.
I poszedł podrywać młodziutką pielęgniarkę.

Uznacie pewnie, że powinnam była jakoś zareagować, mój n. powinien, ale zwyczajnie byliśmy w szoku. Czułam tak totalną niemoc, strach i wycieńczenie, że następne co pamiętam to to, jak po chyba 4 dniach snu obudzili mnie na badania. W międzyczasie co kilka godzin podłączano mi różne kroplówki ale tego nawet nie pamiętam, w pewnym sensie nie było mnie przy tym...
Nie wspomnę nawet że wkłucie do punkcji lędźwiowej robiono mi z 8 razy (widać mój kręgosłup chowa się tak samo jak żyły przy pobieraniu krwi...), wszelkie potencjały wzrokowe, tomografy i rezonansy za mną, tak samo jak coraz więcej leków - zaczęłam czuć się w miarę normalnie i nawet zez powoli zaczął mijać. Doktorek codziennie przy obchodzie potwierdzał przypuszczenia co do guza mózgu, a ja zaczynałam w głowie układać najczarniejszy scenariusz, starałam się z nim pogodzić...

Czternastego dnia Doktor Piękny Uśmiech w szampańskim nastroju podzielił się ze mną cudowną informacją - jestem wolna! Badania wykazały, że nic mi nie jest, muszę tylko za parę godzin wpaść do niego po wypis i wykupić przepisane mi leki. Takiej ulgi i niesamowitego szczęścia nie czułam od bardzo dawna!
Obdzwoniłam rodzinę i znajomych i wesoło podreptałam do gabinetu, w którym D. siedział z kolegą również neurologiem i pił w najlepsze kawkę. Nawet nie odrywając się od filiżanki, doktorek zdjął z twarzy uśmiech numer 5 i ryknął na mnie niczym lew.
- Co pani taka zadowolona i uśmiechnięta! Jesteś nieuleczalną idiotką, gdybyś żyła zdrowo i normalnie tak jak trzeba, nie zawracałabyś mi teraz głowy, a tak? A tak masz SM i wylądujesz na wózku bo to nieuleczalne! Coraz więcej młodych przyłazi z tym stwardnieniem rozsianym, uwzięliście się? Masz tu receptę i jeśli łaska zwolnij pokój jak najszybciej, następni czekają.

Tak, wzięłam grzecznie wypis, pożegnałam się i wyszłam, depresję leczyłam przez kilka miesięcy, bo nie dość że wizja życia z chorobą nie była zbyt kolorowa, to jeszcze sposób poinformowania mnie o fakcie ścinał z nóg.

Ps. Minęło już prawie 5 lat, czasem nie jestem w stanie założyć szpilek, miewam gorsze dni i raczej nie wejdę nigdy na Everest (bo i po co) ale generalnie choroba nie jest taka zła jak ją malują, do wózka daleko mi w tej chwili tak samo jak wam wszystkim. ;)
Jeśli kiedyś jeszcze spotkam Doktorka, to chyba naprawię swój błąd i wygarnę mu jak jeszcze nikt nigdy.

szpital wojskowy

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 771 (821)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…