Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Casey

Zamieszcza historie od: 15 czerwca 2011 - 0:01
Ostatnio: 5 grudnia 2016 - 15:51
  • Historii na głównej: 2 z 3
  • Punktów za historie: 1648
  • Komentarzy: 107
  • Punktów za komentarze: 484
 

#24605

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od czasów wczesnogimnazjalnych choruję na stwardnienie rozsiane. Jest to badziew jakich mało, ale powoli zaczynam myśleć, że najgorszym objawem tego cholerstwa jest generowanie piekielnych sytuacji i bardzo częsty kontakt z mieszkańcami najgłębszych piekła odmętów.

Od bardzo młodych lat, w przeróżnych odstępach czasu miewałam dziwne objawy neurologiczne - niedoczulice, nadczulice, problemy z równowagą i wzrokiem, na szczęście za każdym razem mijały same. Jak łatwo się domyślić było to bagatelizowane przez szkołę, domowników i przede wszystkim lekarzy, diagnoza brzmiała zawsze tak samo: lenistwo.
W zasadzie zdążyłam przyzwyczaić się do tego, że czasem parzę się wylaną herbatą, przewracam idąc po prostym, albo nie jestem w stanie przeczytać jednej linijki tekstu. Starałam się mimo docinków jakoś uczestniczyć w normalnym życiu i unikać lekarzy jak tylko mogłam. W końcu nie udowodnię im mojej racji.

Nieciekawie zaczęło się robić, kiedy już mieszkając na swoim czyli w wieku 21 lat, któregoś dnia obudziłam się z zezem, totalnym paraliżem mięśni twarzy i nudnościami. Szybki telefon do przyjaciółki - wylew, biegiem do szpitala!

Narzeczony mój ówczesny, praktycznie zaniósł mnie do szpitala w naszych okolicach, gdzie lekarz zobaczywszy mój stan kazał w tej chwili jechać do szpitala po drugiej stronie miasta, bo oni nie mają miejsc i generalnie im dynda.

Tu aby nie przedłużać, pominę kolejne całowania klamki. Dwa szpitale dalej zostałam przyjęta od ręki i przydzielona pewnemu młodemu, milutkiemu Doktorkowi.
Kiedy nieudolnie przebierałam się w szpitalne szmatki, narzeczony starał się wypytać D. o jego przypuszczenia.
Doktorek machnął tylko ręką i z pięknym uśmiechem powiedział coś co do teraz telepie mi się w głowie:
- Panie, ja myślę że to nic skomplikowanego, tylko zwyczajny guz mózgu. Już po dziewczynie, pójdzie pan lepiej do domu i odpocznie sobie, my już się tu nią zajmiemy.
I poszedł podrywać młodziutką pielęgniarkę.

Uznacie pewnie, że powinnam była jakoś zareagować, mój n. powinien, ale zwyczajnie byliśmy w szoku. Czułam tak totalną niemoc, strach i wycieńczenie, że następne co pamiętam to to, jak po chyba 4 dniach snu obudzili mnie na badania. W międzyczasie co kilka godzin podłączano mi różne kroplówki ale tego nawet nie pamiętam, w pewnym sensie nie było mnie przy tym...
Nie wspomnę nawet że wkłucie do punkcji lędźwiowej robiono mi z 8 razy (widać mój kręgosłup chowa się tak samo jak żyły przy pobieraniu krwi...), wszelkie potencjały wzrokowe, tomografy i rezonansy za mną, tak samo jak coraz więcej leków - zaczęłam czuć się w miarę normalnie i nawet zez powoli zaczął mijać. Doktorek codziennie przy obchodzie potwierdzał przypuszczenia co do guza mózgu, a ja zaczynałam w głowie układać najczarniejszy scenariusz, starałam się z nim pogodzić...

Czternastego dnia Doktor Piękny Uśmiech w szampańskim nastroju podzielił się ze mną cudowną informacją - jestem wolna! Badania wykazały, że nic mi nie jest, muszę tylko za parę godzin wpaść do niego po wypis i wykupić przepisane mi leki. Takiej ulgi i niesamowitego szczęścia nie czułam od bardzo dawna!
Obdzwoniłam rodzinę i znajomych i wesoło podreptałam do gabinetu, w którym D. siedział z kolegą również neurologiem i pił w najlepsze kawkę. Nawet nie odrywając się od filiżanki, doktorek zdjął z twarzy uśmiech numer 5 i ryknął na mnie niczym lew.
- Co pani taka zadowolona i uśmiechnięta! Jesteś nieuleczalną idiotką, gdybyś żyła zdrowo i normalnie tak jak trzeba, nie zawracałabyś mi teraz głowy, a tak? A tak masz SM i wylądujesz na wózku bo to nieuleczalne! Coraz więcej młodych przyłazi z tym stwardnieniem rozsianym, uwzięliście się? Masz tu receptę i jeśli łaska zwolnij pokój jak najszybciej, następni czekają.

Tak, wzięłam grzecznie wypis, pożegnałam się i wyszłam, depresję leczyłam przez kilka miesięcy, bo nie dość że wizja życia z chorobą nie była zbyt kolorowa, to jeszcze sposób poinformowania mnie o fakcie ścinał z nóg.

Ps. Minęło już prawie 5 lat, czasem nie jestem w stanie założyć szpilek, miewam gorsze dni i raczej nie wejdę nigdy na Everest (bo i po co) ale generalnie choroba nie jest taka zła jak ją malują, do wózka daleko mi w tej chwili tak samo jak wam wszystkim. ;)
Jeśli kiedyś jeszcze spotkam Doktorka, to chyba naprawię swój błąd i wygarnę mu jak jeszcze nikt nigdy.

szpital wojskowy

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 771 (821)

#22521

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym jak wykrwawiłam się na śmierć i odwoziła mnie karetka na sygnale.

Wspomniałam kiedyś, że na początku swojej jakże błyskotliwej kariery, przez jakiś czas pracowałam w maleńkiej kwiaciarni (nieopodal metra Racławicka). Epizod ten trwał dość krótko, a piekielne sytuacje ze strony zarówno szefowej jak klientów nie miały końca. Żeby było jak najkrócej opiszę dziś z jaką pompą pożegnałam się z tą wspaniałą pracą, bo mimo że minęło już 6 lat, ta historyjka do dziś sprawia, że coś we mnie pęka.

Zazwyczaj w kwiaciarni byłam sama, szefowa kiedy mogła urywała się z pracy (jej prawo). Po paru tygodniach przyzwyczaiłam się nawet do pracy po kilkanaście godzin 6 dni w tygodniu, dobrze płatna i fajna praca, więc czemu nie? Jednak po jakimś czasie moja odporność spadła do poziomu zera, obudziłam się któregoś dnia z wielkim czerwonym i bolącym czymś na twarzy. Nie mam skłonności do pryszczy i innych tego typu, więc trochę się przestraszyłam. Poza tym bałam się, że odstraszę klientów więc od razu złapałam za słuchawkę i zadzwoniłam do E. z prośbą o dzień wolny. Odpowiedź? NIE MA MOWY, ona jest omówiona i na pewno przesadzam, bo złapał mnie leń. Dzwoniłam tak codziennie, dzwoniła i moja matka (E. była jej przyjaciółką), byłam coraz słabsza i słabsza, no ale nic - praca.
Co zrobić, jako karna 19-latka nie chciałam zawieść zaufania E. bo dobrze mi się tam pracowało, chodziłam i straszyłam klientów, bo może faktycznie przesadzam.
Po 5 dniach E. w końcu przyszła i kiedy mnie zobaczyła zrobiła mi karczemną awanturę. Połowa mojej twarzy zdążyła upodobnić się do pizzy pepperoni - więc jak ja śmiałam w tym stanie przychodzić do kwiaciarni?? Zabrałam więc z płaczem moje rzeczy i wyszłam.

Leżałam w szpitalu zakaźnym pod kroplówką 2 tygodnie, okazało się, że to ostra róża twarzy spowodowana skrajnym osłabieniem odporności i najwidoczniej brudna woda chlapnęła mi na policzek. Na szczęście twarz w końcu wróciła na swoje miejsce.

Finał był najciekawszy - sąsiedzi odwiedzając bazarek w tych tygodniach dowiadywali się, że jedyna pracownica kwiaciarni straciła przytomność, upadła i wykrwawiła się. Odwiozła ją na sygnale karetka, ale to dobrze, bo wydarzyło się to chwilę po tym jak ukradła wszystkie pieniądze z kasy i dowód osobisty E.

Prace oczywiście straciłam, skoro się wykrwawiłam to chyba oczywiste. Do teraz słyszę anegdoty na temat mojej śmierci, kiedy odwiedzam ów bazarek z ′moją′ kwiaciarnią.

Kiedy patrzę na to z perspektywy, piekielna była chyba moja głupota.

kwiaciarnia

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 587 (657)
zarchiwizowany

#17070

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Miałam przyjemność pracować w wielu zawodach na samym początku kariery, postanowiłam dziś opisać moją pierwszą pracę czyli kwiaciarnię. Zawsze interesowałam się różnymi artystycznymi głupotkami, zdolności manualne mam więc uznałam że to praca idealna dla mnie. Niestety tu pojawia się czarny charakter w postaci pani szefowej która - o biada! - była przyjaciółką mamy.

Potrzebowała ASAP asystentki/sprzedawczyni/florystki bez doświadczenia (bo tak najtaniej),a że zaczynały się wakacje zdecydowałam się od razu. Mój chory entuzjazm sprawił że godziny pracy - od świtu do godziny 20 nie były dla mnie problemem.Jak się okazało wychodziłam najwcześniej o 22, najpóźniej nawet o 4nad ranem - po zamknięciu robiłam zamówione kompozycje. Ale rozliczała się za te nadgodziny uczciwie więc pasowało mi to.

Pani Ela (PE) obiecała mnie przyuczać przez pierwszy tydzień, już przy pierwszej rozmowie pokazała mi jak robić bukiety i pozwoliła spróbować - udało mi sie zrobić prościutki wiechec przypominający nawet bukiet z trzech róż, więc już nastepnego dnia miałam stawić się o 7rano przed wejściem. I jedziemy!
Lekko nieprzytomna dotoczyłam się do kwiaciarni kilkanaście minut przed czasem, żeby kiedy PE otworzy od razu zabrać się do pracy. Pooglądałam witrynę, poczytałam szyldy okolicznych sklepów, przeszłam się do sklepu po drożdżówkę, a PE jak się domyślacie w dalszym ciągu sie nie pojawiała. W końcu koło 7.30 zaczęłam się martwić, a może coś się stało? Wybrałam powoli jej numer...poczta głosowa.Cztery razy. Oddzwoniła po paru minutach..

-Casey zapomniałam o tobie zupełnie, długo już czekasz?
-przyszłam tak jak się umawiałyśmy, za ile Pani będzie?
-wyszłam z basenu, jestem w drodze na giełdę [kwiatową] wiec jeszcze jakiś czas, czekaj.Trzask.

Ok, w myślach policzyłam do 10 i udało mi się nie wybuchnąć, w końcu każdemu może się zdarzyć. W międzyczasie kilku klientów dopytywało czemu kwiaciarnia zamknięta. ′bardzo przepraszam,szefowa miała pilną sprawę ale zapraszam po poludniu′

Telefon zadzwonił po raz kolejny:

-Halo, ale otworzyłaś kwiaciarnię o czasie??
-przecież nie tak sie umawiałyśmy proszę pani...
-to za co ja ci ku**a płacę!! ty tam stoisz przed drzwiami i straszysz mi klientów
-pani Elu sama pani powiedziała że zapomniała o mnie, nie dostałam również kluczy co jest rzeczą oczywistą.
-skąd ja mam to kufa wiedzieć!?Trzask.

Popłakałam się - to była moja pierwsza praca i nie znałam takiego zachowania, dziwię się sobię że nie poszłam do domu. Zamiast tego poszłam do okolicznego parku skąd wysłałam sms′a że tam czekam aż da znać że już jest.

Przyjechała o 11.30, zostałam opieprzona za to że zamiast grzecznie czekać pod drzwiami szlajałam sie po parku...



Piekielnych sytuacji z PE było całkiem sporo jak na 2 miesiące pracy, chętnie opiszę więcej ′ku przestrodze′.

warszawska kwiaciarnia

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 208 (250)

1