Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#26513

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Miałam kiedyś psa. Złośliwi nazywali go z racji jego wielkości bydlakiem tudzież cielakiem. Był to mieszaniec owczarka belgijskiego, był dość duży i miał długą puchatą sierść, co sprawiało wrażenie, że jest jeszcze większy.
Z wyglądu groźny, a w rzeczywistości towarzyski misiek.

Duży pies musi dużo jeść i mieć dużo ruchu, tak więc był zabierany na długie spacery. Jako że właścicielki yorków i jamników bały się takiej bestyi, psina była wyprowadzana w kagańcu i na smyczy, a gdy było mniej ludu i małych piesków, był w odpowiednim miejscu ze smyczy spuszczany, aby się wybiegał bardziej swobodnie.

Wracałam kiedyś z takiego właśnie spaceru z psiną, gdy nagle, już kilka metrów od domu, usłyszałam, jak bardzo szybko coś biegnie. Ujrzałam pitbulla biegnącego w naszym kierunku z ogromną szybkością. Szybkie spojrzenie na właściciela - stoi sobie zszokowany ze smyczą w ręku, na smyczy zwisa obroża.

Pitbull podbiegł do mojej psiny, wgryzł się pod pachę i ani myśli puszczać. Moja psina, w kagańcu będąc, nie miała jak się "odgryźć". Właściciel pitbulla w końcu podszedł z wolna i dawaj psa odciągać. Jakoś odciągnął, ja swojego odciągnęłam i szybko myk za furtkę domu i czekam (na przeprosiny, informację czy jego pies szczepiony...), no nic, właściciel poszedł. Jako że moja psina ledwie chodziła, zostawiając ścieżkę krwi za sobą, bierzemy do weta. Rany opatrzone, zastrzyki porobione, czas następnej wizyty wyznaczony, więc wracamy i myślimy co dalej...

Właściciel pitbulla się nie zjawił (widział gdzie mieszkam), rodzina zobowiązana do obserwacji ulicy (mieszkał w jednej z kamienic nieopodal i musiał kiedyś w końcu przechodzić tą ulicą, z psem lub bez). Nic to nie dało, facet jakby zniknął.

Psina wyleczona, wracamy do normalnego życia po traumie, aż tu na jednym ze spacerów znów to samo - ten sam pitbull podbiega jak pocisk i się wgryza, właściciel odciąga i ucieka, ja znów do weta, właściciel znów znika.

No i radzimy... nieodpowiedzialnego właściciela spróbować dopaść, a w międzyczasie dać psu szansę obrony, gdy szansy ucieczki już nie będzie (wiadomo, za ucieczkę odpowiadam ja, bo psu instynkt nie pozwala i nie ma opcji, żeby sam zaczął w takiej sytuacji uciekać).

Kolejne spacery już bez kagańca. No i co widzimy? Biegnie brązowa kupa mięśni i dawaj się wgryzać, zaskoczyło go jednak, że mój pies się bronił i trochę spuścił z tonu. Pitbull wgryzł się zaledwie w sierść, za to sam miał szramę na głowie i na uchu. Właściciel znów zabrał psa i uciekł.
Po tym zdarzeniu jednak zakupił psu nową obrożę, z której ten już nie miał szans się wyrwać, oraz kaganiec.

Mogłabym się tu chwalić tym, jak to mój pies pokonał rywala, jednak nie w tym rzecz.
Chciał facet mieć takiego psa, a nie innego, to niech go chociaż wychowa, a jak już nie umie lub nie chce wychowywać, to niech przynajmniej uważa, aby ten pies nic nikomu nie zrobił.
Decyzja o spacerach bez kagańca była dla mnie bardzo ryzykowna, bo mój pies mógłby tamtemu zrobić coś gorszego w chwili zagrożenia, a tego bardzo bym nie chciała - w końcu czemu był winny ten pitbull? Miał tylko złego właściciela...

spacery z psem

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 85 (155)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…