Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

katiu

Zamieszcza historie od: 21 grudnia 2011 - 17:06
Ostatnio: 20 września 2012 - 17:50
  • Historii na głównej: 9 z 18
  • Punktów za historie: 6697
  • Komentarzy: 29
  • Punktów za komentarze: 111
 
zarchiwizowany

#35122

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dziś rano sąsiedzi przyprowadzili do mnie psa.
Śliczny, młody, coś a′la husky.
Dlaczego go przyprowadzili?
Bo ktoś psinę wyrzucił z samochodu i odjechał, a ja jestem we wsi znana z tego, że już dwóm psom znalazłam domy.
Próbuję więc znaleźć i jemu.
Przygarnie ktoś psiaka?
Jest bardzo przyjazny, sama bym go zatrzymała, ale nie "dogaduje" się z moim psem...

Pies jest u mnie póki co - wioska 60km od warszawy trasą na Węgrów, ok. 20km przed Liwem.

wioska

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 102 (164)
zarchiwizowany

#35066

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Chyba zacznę doceniać pewną sieć komórkową za trwałość w dążeniu do celu, jakim jest pozyskanie nowego klienta.

Zaledwie niecałe dwa tygodnie po podpisaniu przeze mnie umowy z jedną siecią (na 24 miesiące) dzwonią do mnie z sieci innej.
Przemiła pani opowiada, jakich to oni ofert nie mają cudownych i wspaniałych, że jak podpiszę z nimi umowę, to dostanę super telefon, rozmawiać i sms-ować będę praktycznie za darmo, dodatkowo internety i inne bajery. Pani powiedziała wszystko jednym tchem, kiedy zaś musiała wreszcie zaczerpnąć powietrza, odpowiedziałam, że mam podpisaną umowę z inną siecią i dziękuję bardzo, przez najbliższe dwa lata nie będę zainteresowana. Pożegnałyśmy się.
Całkiem normalna sytuacja, prawda?

Jednak miesiąc później jest kolejny telefon z taką samą propozycją. Mówię, że mam umowę z inną siecią, pani pyta mnie, do kiedy, mówię, że do grudnia 2012, dziękuję, do widzenia, zadzwonimy do pani w listopadzie.

I tak co miesiąc, czasem co dwa.

Wczoraj znów, tym razem bardzo miły pan dzwoni i oferuje. Ja już z przyzwyczajenia mówię, że do grudnia się na nic nie zdecyduję (swoją drogą zastanawiałam się od dłuższego czasu nad przejściem do tej sieci), bo mam umowę z inną siecią, już chcę się żegnać, a tu się okazuje, że pan ma więcej samozaparcia niż jego poprzednicy, którzy ze mną rozmawiali. Proponuje mi mianowicie, żebym podpisała z nimi umowę, bo u nich tak tanio, że nawet nie zauważę. Mówię panu, że zwyczajnie niewygodnie mi będzie z dwoma telefonami i dwoma numerami.
- to może weźmie pani dla kogoś bliskiego, na przykład dla dziecka?
- nie mam dziecka
- to może dla któregoś z rodziców? Mamy w ofercie specjalne telefony dla osób starszych.
- nie trzeba, rodzice mają już abonamenty i telefony, którymi umieją się posługiwać.
- dla dziadków?
- dziadkowie też mają abonamenty i telefony, którymi się umieją posługiwać
- dla kogoś ze znajomych?
- proszę pana, wszyscy moi znajomi mają już swoje telefony komórkowe i nie potrzebują kolejnych umów i abonamentów.
- to kiedy mogę do pani zadzwonić z ofertą?
- w listopadzie...
- dziękuję, do widzenia.

czekam na kolejny telefon za miesiąc;)

play

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 3 (47)
zarchiwizowany

#30698

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
historia z liceum

Budynek duży, mieszczący kilka szkół, więc i młodzieży dużo.
Aby było w tłumie młodzieży bezpieczniej, po szkole przechadzał się strażnik miejski.

W szkole była też pani od fizyki, która oceniała bardzo surowo (zwłaszcza klasy "humanistyczne", a ja miałam przyjemność do właśnie takiej uczęszczać). Kto dostał jedynkę, musiał przychodzić na zajęcia dodatkowe w czwartek na 7:15 tak długo aż jedynkę poprawi (niedługo później i tak pojawiała się kolejna, więc prawie całe trzy klasy przychodziły co czwartek). Moja klasa miała tę niedogodność, że w czwartki normalnie zaczynaliśmy lekcje o 8:55, więc jedną godzinę lekcyjną trzeba było przeczekać.

Jak było ciepło, to wychodziło się na dwór. Jak było zimno, siedzieliśmy w czytelni.

Historia właściwa miała miejsce w zimie. Po skończonych zajęciach z fizyki udaliśmy się do czytelni, żeby przeczekać godzinkę do następnej lekcji. Czytelnia znajdowała się na parterze. Jedna z moich koleżanek z klasy zgłodniała i postanowiła pójść do sklepiku szkolnego mieszczącego się na poziomie -1. Wróciła z tego sklepiku nieźle wkurzona i chyba jeszcze bardziej zdziwiona.

Spotkała mianowicie, idąc w dół po schodach, pana strażnika miejskiego. Pan strażnik zapytał, cóż koleżanka robi w czasie lekcji na korytarzu, pewnie wagaruje (w budynku szkoły!). Koleżanka odparła, że nie ma teraz lekcji, że pan strażnik może sobie sprawdzić w planie. To czemu jest w szkole jak nie ma lekcji? A no bo zajęcia z fizyki o 7:15, a jej lekcje się zaczynają o 8:55. To dlaczego się koleżanka przechadza po szkole? Ano do sklepiku idzie, bo głodna.

Pan strażnik chyba stwierdził, że to jest niedozwolone i wlepił jej mandat... za włóczęgostwo.

szkoła

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 32 (180)

#26691

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niedawno zmarł mój ojciec. Na podstawie piekielnych sytuacji z tym faktem związanych mogłabym napisać książkę. Na razie jednak tylko historyjka z Urzędu Stanu Cywilnego opisująca bałagan w urzędach, bo nie ochłonęłam jeszcze na tyle, żeby opisywać bardziej piekielne sytuacje.

Rodzice byli rozwiedzeni, więc do urzędu po akt zgonu wybrałam się ja (nie mam rodzeństwa).
Wchodzę, daję kartę zgonu (chyba tak się to nazywa) od lekarza, pani zadała kilka pytań i zabiera się do pracy, a ja spokojnie czekam.

Pani z USC nagle mnie informuje, że ona nie może wypisać, bo przyszła tylko córka, a powinna przyjść również żona zmarłego.
Ja trochę w szoku i pytam dlaczego żona. Ano dlatego, że potrzebne jej dane. Poinformowałam panią, że ojciec żonaty nie był od kilkunastu lat.
Urzędniczka na to, że jak to nie był żonaty, że przecież ona ma tu akt ślubu w jego papierach.
No dobrze, ślub był, ale rozwód również.
Pani jeszcze raz szuka jakiejkolwiek informacji, a informacji nie ma. Dzwoni gdzieś, z rozmowy wynika, że ojciec był żonaty. Pyta mnie jeszcze raz, czy aby na pewno rozwiedziony, mówię, że tak (chociaż już się zaczęłam zastanawiać, czy aby mnie rodzice nie wkręcili, ale po co mieliby to robić?).
Pani urzędniczka pyta jeszcze raz gdzie ojciec urodzony i gdzie mieszkał - na terenie tej gminy. Gdzie ślub? W innej gminie. A rozwód? Również w innej. (Ale o ślubie info jest).

Nagle wpadła pani urzędniczka na pomysł, żeby zadzwonić do sąsiedniej gminy (ojciec nie miał z tamtą gminą nic wspólnego), tam oczywiście nic nie wiedzą.
No nic, mówi pani z USC, musi się stawić żona.
Ja już chcę dzwonić do mamy i pytać, czy na pewno się rozwodzili, ale wpadam na pomysł i pytam pani z USC, czy nie dałoby rady może jakiegoś oświadczenia napisać (mama była akurat w pracy, kilkadziesiąt kilometrów dalej, nie ma samochodu, a do tego urzędu bez samochodu nie sposób dojechać już tego dnia - mnie przywiózł sąsiad).
Pani pomarudziła, że z tym rozwodem to pewnie nie prawda, ale podsunęła mi druczek oświadczenia informujący, że jeśli kłamię to kara będzie surowa (w pełni to rozumiem), wypełniłam i pani się znów zabrała do pracy.

Tuż przed wydaniem mi aktów spytała jeszcze ile ojciec miał lat w chwili śmierci, odpowiadam, że 51, na co pani z USC oznajmia:
- Całe szczęście (!), bo gdyby miał 50, to jeszcze potrzebna by była książeczka wojskowa (?), a ja tu widzę, że ojciec swoje ostatnie urodziny obchodził niecałe dwa miesiące przed śmiercią.

USC

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 527 (559)

#26504

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mówią, że ciąża to stan błogosławiony.
Jednak burza hormonów towarzysząca temu stanowi, potrafi czasem najsympatyczniejszą kobietę przemienić w kobietę iście piekielną.

Kilka ciążowych piekielności mojej koleżanki ze studiów:

- jak wiadomo, palić papierosów przy ciężarnej nie należy. Koleżanka moja jednak musiała nawrzeszczeć na każdego palacza na swojej drodze (nie, nie na przystanku, zwyczajnie na ulicy, gdy się z nim mijała).

- odkąd zobaczyła dwie kreski na teście, aż do rozwiązania każdy, powtarzam: każdy musiał jej ustępować. Czy to w kolejce, czy to w autobusie i nie dlatego, że się źle czuła, ale dlatego, że była w ciąży.

- przyszły tatuś nie mógł nawet jednego piwa wypić przez 9 miesięcy, bo ona nie mogła.

- na uczelni przed prawie każdymi zajęciami było wybieranie miejsca w sali najodpowiedniejszego dla ciężarnej i takiegoż krzesełka (zamieszanie na dobre 10 minut).

- w czasie zajęć potrafiła przerwać wykładowcy mówiąc np.: "eeeeech, ja to bym rosołek zjadła..." albo "aaaaach, schabowego bym zjadła..." (nie szeptem do koleżanki obok, lecz na cały głos, żeby cała grupa łącznie z wykładowcą słyszała).

- jako że jej ciąża przypadła na ostatni rok studiów licencjackich, trzeba było pisać pracę. Wydawałoby się, że wszyscy wobec tego faktu są równi. Koleżanka jednak na samym początku ciąży podreptała do promotora i powiedziała, że ona jest w ciąży i ona sobie życzy specjalnego traktowania, ona będzie pisała, owszem, ale promotor ma jej oszczędzić wszelkich stresów związanych z egzaminem licencjackim.

Najlepsze jednak było to, że w tym samym roku inna koleżanka z grupy również była w ciąży (taka się płodna grupa trafiła) i zachowywała się normalnie ani żadnych ulg nie żądała.

ciąża

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 636 (690)
zarchiwizowany

#26575

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Moja koleżanka ze studiów, Kasia, na pierwszym roku zaszła w ciążę. Oczekiwała więc, studiując i pracując (studia zaoczne) swego pierwszego potomka.
Kasia bardzo dobrze znosiła ciążę, więc na zajęciach była zawsze. Termin porodu miała na koniec września, ale potomkowi się nie spieszyło i przyszedł na świat na początku października. Przez dwa miesiące Kasi nie było, miała zwolnienie lekarskie, a w domu, kiedy potomek spał, nadrabiała zaległości. Potem Kasia uczęszczała zależnie od wykładowców.
Jeśli ktoś dużą wagę przywiązywał do obecności, to była, a jak nie było takiej konieczności, to zostawała w domu z dzieckiem. I jakoś tak to szło.

Przyszedł koniec semestru i zaliczenia, oceny, wpisy...
Pan doktor P. (bardzo zwracający uwagę na obecności) ocenił Kasię na 4. Dziewczyna pomyślała, że szkoda, że nie 5, ale w końcu zdecydowała się na dziecko, więc godzi się z konsekwencjami.
Aż przyszło do szczegółowego omawiania, dlaczego taka a nie inna ocena. Otóż doktor P. oznajmił, że dlatego iż Kasi nie było 3. października. Kasia bardzo dobrze pamiętała ten dzień, gdyż właśnie wtedy urodziła dziecko, o czym wspomniała doktorowi. Doktor cmoknął, westchnął, ale powiedział: "OK, będzie 5".

Kasia zadowolona, nie patrzyła doktorowi na ręce, ale gdy w domu zajrzała do indeksu, zobaczyła w nim czwórkę.

Nie żeby czwórka była tragedią, ale mężczyzna, który ma dzieci, powinien zrozumieć, że kobieta w trakcie porodu nie jest w stanie przyjść na zajęcia, zwłaszcza, że widział zaświadczenie, że była wtedy w szpitalu.

uniwersytet

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -4 (44)
zarchiwizowany

#26513

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Miałam kiedyś psa. Złośliwi nazywali go z racji jego wielkości bydlakiem tudzież cielakiem. Był to mieszaniec owczarka belgijskiego, był dość duży i miał długą puchatą sierść, co sprawiało wrażenie, że jest jeszcze większy.
Z wyglądu groźny, a w rzeczywistości towarzyski misiek.

Duży pies musi dużo jeść i mieć dużo ruchu, tak więc był zabierany na długie spacery. Jako że właścicielki yorków i jamników bały się takiej bestyi, psina była wyprowadzana w kagańcu i na smyczy, a gdy było mniej ludu i małych piesków, był w odpowiednim miejscu ze smyczy spuszczany, aby się wybiegał bardziej swobodnie.

Wracałam kiedyś z takiego właśnie spaceru z psiną, gdy nagle, już kilka metrów od domu, usłyszałam, jak bardzo szybko coś biegnie. Ujrzałam pitbulla biegnącego w naszym kierunku z ogromną szybkością. Szybkie spojrzenie na właściciela - stoi sobie zszokowany ze smyczą w ręku, na smyczy zwisa obroża.

Pitbull podbiegł do mojej psiny, wgryzł się pod pachę i ani myśli puszczać. Moja psina, w kagańcu będąc, nie miała jak się "odgryźć". Właściciel pitbulla w końcu podszedł z wolna i dawaj psa odciągać. Jakoś odciągnął, ja swojego odciągnęłam i szybko myk za furtkę domu i czekam (na przeprosiny, informację czy jego pies szczepiony...), no nic, właściciel poszedł. Jako że moja psina ledwie chodziła, zostawiając ścieżkę krwi za sobą, bierzemy do weta. Rany opatrzone, zastrzyki porobione, czas następnej wizyty wyznaczony, więc wracamy i myślimy co dalej...

Właściciel pitbulla się nie zjawił (widział gdzie mieszkam), rodzina zobowiązana do obserwacji ulicy (mieszkał w jednej z kamienic nieopodal i musiał kiedyś w końcu przechodzić tą ulicą, z psem lub bez). Nic to nie dało, facet jakby zniknął.

Psina wyleczona, wracamy do normalnego życia po traumie, aż tu na jednym ze spacerów znów to samo - ten sam pitbull podbiega jak pocisk i się wgryza, właściciel odciąga i ucieka, ja znów do weta, właściciel znów znika.

No i radzimy... nieodpowiedzialnego właściciela spróbować dopaść, a w międzyczasie dać psu szansę obrony, gdy szansy ucieczki już nie będzie (wiadomo, za ucieczkę odpowiadam ja, bo psu instynkt nie pozwala i nie ma opcji, żeby sam zaczął w takiej sytuacji uciekać).

Kolejne spacery już bez kagańca. No i co widzimy? Biegnie brązowa kupa mięśni i dawaj się wgryzać, zaskoczyło go jednak, że mój pies się bronił i trochę spuścił z tonu. Pitbull wgryzł się zaledwie w sierść, za to sam miał szramę na głowie i na uchu. Właściciel znów zabrał psa i uciekł.
Po tym zdarzeniu jednak zakupił psu nową obrożę, z której ten już nie miał szans się wyrwać, oraz kaganiec.

Mogłabym się tu chwalić tym, jak to mój pies pokonał rywala, jednak nie w tym rzecz.
Chciał facet mieć takiego psa, a nie innego, to niech go chociaż wychowa, a jak już nie umie lub nie chce wychowywać, to niech przynajmniej uważa, aby ten pies nic nikomu nie zrobił.
Decyzja o spacerach bez kagańca była dla mnie bardzo ryzykowna, bo mój pies mógłby tamtemu zrobić coś gorszego w chwili zagrożenia, a tego bardzo bym nie chciała - w końcu czemu był winny ten pitbull? Miał tylko złego właściciela...

spacery z psem

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 85 (155)

#24609

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Było leniwe lipcowe przedpołudnie.

Jadę sobie autobusem, stoję.

Na przystanku wsiada grupka mocno starszych ludzi (panowie i panie, średnia wieku 80 lat, osób ok. 6), a co za tym idzie, pewnie już nie tak zdrowych i sprawnych jak w młodości.

Było kilka wolnych miejsc siedzących niedaleko siebie, tak więc panowie podprowadzają na te miejsca swoje towarzyszki, powolutku, żeby sobie spoczęły.

I nagle wbiega ONA. Pani ok. czterdziestoletnia z dziewczynką przynajmniej ośmio - dziewięcioletnią.
Jak na filmie w zwolnionym tempie rozgląda się, zauważa oznakowane miejsce dla matek z dzieckiem i inwalidów, na które starszy pan prowadzi starszą panią, sadza swój zadek na tym miejscu, zanim starsza pani usiądzie (tak, że jakby starsza pani siadała szybciej, to by usiadła na chyżej czterdziestolatce), oznajmia, że to "TO JEST MOJE MIEJSCE, JESTEM MATKĄ Z DZIECKIEM" i sadza sobie na kolanach stojącą do tej pory spokojnie i samodzielnie dziewczynkę.

Starsza pani, w wyniku popchnięcia przez MATKĘ Z DZIECKIEM przewraca się na swojego rówieśnika, lądują na podłodze pod nogami MATKI Z DZIECKIEM, starsza pani płacze z bólu, autobus nadal stoi, kto może pomaga starszej pani i jej towarzyszowi wyjść z autobusu (raczej delikatnie wynieść), ktoś wzywa pogotowie.

Kierowca (do tej pory uważny obserwator), zanim reszta starszych państwa wyszła, a pasażerowie pomagający zdążyli wrócić do pojazdu, zamyka drzwi i odjeżdża. MATKA Z DZIECKIEM siedzi nadal.

Brak słów...

komunikacja_miejska

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 715 (775)
zarchiwizowany

#24614

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jak wiadomo, piekielni sąsiedzi mają to do siebie, że czasem trzeba z nimi wytrzymywać, bo trudno się w jednej sekundzie wyprowadzić.

Moi piekielni sąsiedzi byli przy okazji właścicielami domu.
Dom dwupiętrowy. Na parterze firma komputerowa, na piętrze ja z mamą i babcią, na drugim piętrze państwo właściciele. Dom nie był podzielony na mieszkania, po prostu każdy zajmował swoje piętro, przy okazji, z perspektywy pierwszego piętra, słychać było to, co na górze i to, co na dole.

Pan Zenek sprzedaje części samochodowe. Większość dnia nie ma go w domu, lubi oszczędzać na ogrzewaniu i wie wszystko najlepiej.

Pani Helenka jest pielęgniarką. Wie wszystko jeszcze lepiej niż jej małżonek. Najpierw rzucała palenie, więc przez kilka lat była wyczulona na wszystkie zapachy, następnie przechodziła menopauzę, więc była wyczulona już na wszystko. Jej pasją jest pielęgnacja przydomowego ogródka.

Oto kilka historii z nimi w rolach głównych:

1. Przez kilka lat były lekkie zimy, aż nastała mroźna. Kaloryfery lekko letnie (tak po prawdzie tylko tyle, że nie lodowate). Moja mama poszła do pana Zenka, coby podkręcił ogrzewanie. Dowiedziała się, że on nie będzie podkręcał, ciepło jest i że histeryzujemy.

Wieczorem gdy oboje byli w domu, słychać z góry taki dialog:
H: Zeneeek, weź coś zrób, zimno jest!
Z: Helena, histeryzujesz, ciepło jest, nie przesadzaj!
H: Przecież ja tu marznę, no podkręć to ogrzewanie, proszę...
Z: No tak! Chodzisz w jednej bluzce i sweterku, to ci zimno. Zobacz, ja mam bluzę, jeden sweter, drugi sweter, polar, szalik i mi ciepło! Do tego dwie pary kalesonów pod spodnie, dwie pary grubych skarpet i nie marznę!

Fakt, pan Zenek, mimo tego, że i tak jest okrąglutki, w zimie wygląda jak prawdziwy bałwanek (wszak na dwór zakłada jeszcze przynajmniej jedną kurtkę i jeszcze jeden szalik).


2. Tym razem pani Helenka wyczulona na zapachy. Lubiła ona wpaść do nas od czasu do czasu i oznajmić, że coś u nas śmierdzi. Dla świętego spokoju, oprócz wietrzenia, sprzątania i okapu, nabyłam odświeżacz w spreju.

Gotuję sobie pewnego dnia bodajże fasolkę szparagową, jest pora obiadowa, wpada pani Helenka.

H: Coś tu śmierdzi, obiad gotujesz?
Ja: Tak, fasolkę szparagową.
H: Aha, bo mi tu coś naprawdę bardzo śmierdzi... (dostrzegła odświeżacz) dziecko drogie, ale to nie wystarczy popsikać, żeby pomogło, trzeba też sprzątać!

Dla świętego spokoju otworzyłam szerzej okno, a pani Helenka od tej pory była już święcie przekonana, że my zamiast sprzątać, tylko psikamy odświeżaczem.



cdn (oczywiście, jeśli będziecie chcieli poznać więcej historii z udziałem państwa sąsiadów)

sąsiedzi

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 148 (208)
zarchiwizowany

#24608

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Call Center, ankieta wśród mieszkańców miasta, numery tylko stacjonarne. Grudzień kilka lat temu.

- Dzień dobry, nazywam się tak i tak, dzwonie stąd i stamtąd na polecenie tego i tego, przeprowadzamy ankietę wśród mieszkańców miasta na temat taki i taki (chyba to było zadowolenie z mieszkania w naszym mieście), czy zechciałaby pani poświęcić ok. 10 minut i odpowiedzieć na pytania naszej ankiety?
- O nie! Na to jest stanowczo za zimno!

call_center

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -2 (34)