Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#27249

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem człowiekiem o usposobieniu wysoce flegmatycznym, cierpliwości mam często aż nazbyt wiele. Dzięki temu żyję w miarę szczęśliwie i nie muszę się przejmować większością życiowych problemów, które innych wyprowadzają z równowagi w trybie dziennym. Ale ale, wszystko ma swój koniec. Koniec mojej cierpliwości zaczął się...

Wraz z roztopami. Mieszkam na wsi, własny ogród przy domu, posesja nie jest ogrodzona, bo i zbytnio na to funduszy nie ma, a koniecznością to nie jest. Nie jestem przewrażliwiony na punkcie własnego ogrodu, ale nie lubię, kiedy wygląda niechlujnie. Kosiarkuję trawnik przy domu, regularnie koszę trawę bliżej grządek. W sam raz, żeby sąsiedzi nie myśleli, że mi się zmarło.

Pewien piękny poranek zeszłej wiosny. Wychodzę na balkon. Patrzę w dół - na moim ogrodzie stoi sobie samochodzik (ogród przylega do drogi polnej całą swoją długością). Ot, taka jakaś furka, świeci się, pewnie nówka. Nie zwracam uwagi na markę, bo to mnie nie obchodzi. Przy samochodziku stoi sobie pan. Główka ładnie ogolona, dżynsy krótkie (obstawiam, że wodę w piwnicy miał, biedny), coś w rodzaju kurtki na ramionach. Pytam grzecznie, czy coś mu potrzeba, że tak tu stoi. Pan sobie, cytuję, "Szluga k***a pali, a co?". Tłumaczę grzecznie, że to jest mój ogród, a nie parking. Pan powiedział mi, abym poszedł uprawiać miłość na własną rękę, rzucił niedopałek na ziemię, wsiadł i odjechał. Zapewne z zamiarem zapiszczenia oponami, niestety, jak wspomniałem, były roztopy. Więc tylko zdarł mi trochę trawnika, a sobie upaćkał wózek. Nic to, trawnik zaszpachlowałem oderwanym błockiem w nadziei, że odrośnie w terminie Wkrótce.

O panu niemalże zapomniałem w przeciągu nadchodzących dni, w końcu czemuż miałbym sobie zawracać głowę byle czym. Wracam z uczelni, zmęczony, późne popołudnie. Wracam przez ogród, bo tak bliżej i wygodniej. Co widzę? zjeżdżony trawnik. Nie, nie zwyczajnie wygnieciony. Ktoś sobie kręcił kółeczka. Ot, myślę, znowu się załata i będzie. Załatałem. Wieczorem deszczyk typu ulewa. Wygładził do reszty. Trzy/cztery dni później - przemiły pan najwidoczniej realizuje swój przebiegły plan zemsty za protest przeciwko wpi****niu się komuś na trawnik bez pytania. Tym razem postanowił spalić gumy na trawniku. Efekt? Dwie koleiny głębokie na około 15 cm. I ślady po zawieszeniu na kretowisku obok. Myślę sobie "być nie może".

Wystawiam ładną tabliczkę na kijku z napisem "Nie wjeżdżać, teren prywatny", napisane czarno na białym. Efekt następnego dnia? Rozjechana tabliczka. Z cierpliwością (albo tępym uporem) godną mojego własnego podziwu podnoszę tabliczkę i montuję ponownie. Sytuacja powtarza się po bodajże czterech dniach - pan zapewne się już odrobinę znudził. Znów naprawiam poczynione szkody i odnotowuję, że ogród mój zaczyna przypominać bagno, z racji, że w ciągu ostatnich dni znów padało. Wstaję w poniedziałek rano, 3 dni po naprawie tabliczki - tabliczka znów złamana i rozjechana. Wolny poniedziałek, mam więcej czasu na działanie. Naprawiam tabliczkę. Jadę do miasta, zakupuję kilogram gwoździ. Wracam do domu. Gwoździe mocuję w trzech równiutkich rzędach na dwóch długich deskach. Deski mocuję w błotku, tuż przy ′wjeździe′ na ogród. Zadowolony z mojej ciężkiej pracy idę się relaksować przy wyjadaczu mózgów, zwanym potocznie odbiornikiem telewizyjnym.

Wyglądam za okno - koleiny są, a jakże. Ubieram się, wychodzę z domu by przeprowadzić inspekcję. Tabliczka stoi, nienaruszona. Koleiny tylko przy wjeździe, widzę w nich także fragment bliżej nieokreślonej, upaćkanej, czarnej materii. Zacnie. Pan już nie wracał w odwiedziny, na szczęście. Nie tęsknię.

Co w tym smęcie najgorsze? Zaj**ał mi moje deski i kilogram gwoździ.

ogród

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1186 (1226)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…