zarchiwizowany
Skomentuj
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Połowa marca, wieczorem po krakowskim rynku przechadzam się ja, grupa rosyjskich biznesmenów i około półtora tysiąca innych ludzi. Biznesmeni - drogie płaszcze, skórzane teczki, kilka promili we krwi i przemożna potrzeba wykrzyczenia czegoś po rosyjsku tak głośno, żeby cały Kraków słyszał. U jednego z panów pojawiła się też inna potrzeba - staje taki pomiędzy sukiennicami a pomnikiem Mickiewicza, nie chowając się nawet za żaden śmietnik rozpina spodnie i "odcedza kartofelki". Salwa śmiechu, bohater zostaje poklepany po plecach przez kompanów i cała banda wznawia pochód (w kierunku kolejnej knajpy?).
Ocena:
1
(41)
Komentarze