Jak to zostałem podpalaczem.
Mieszkam na skraju blokowiska, za którym rozciągają się rozległe "pola" czy też raczej nieużytki zarastające wszelkim krzaczorem. Jako dzieciaki uwielbialiśmy się w tych krzakach bawić. Pewnego upalnego i suchego jak pieprz lata mały Tomek i jego kolega bawiąc się spotkali dwoje innych, nieznanych dzieci, robiących coś na ziemi po kryjomu. Zignorowaliśmy ich, schowaliśmy się do naszej kryjówki odległej od "intruzów" o jakieś 20 metrów. W pewnym momencie usłyszeliśmy krzyki, wspomniani chłopcy biegiem uciekli, a my patrząc w ich stronę zobaczyliśmy szybko rosnącą kulę ognia - łobuzy podpaliły wyschnięte zarośla. W te pędy polecieliśmy na pobliską budowę, złapaliśmy jakiegoś stróża i krzyczymy:
- Proszę Pana! Tam się krzaki palą! Niech Pan coś zrobi!
- Jak żeście podpalili to sami teraz gaście, gnojki!
- Nie my! My tylko zobaczyliśmy!
- Ja już znam takich smarkaczy, niech no z waszymi rodzicami pogadam...
Po czym koleś zaczął nas gonić. A ogień - na początku wcale nie ogromny - zaczął się coraz szybciej rozprzestrzeniać. My, zwinne dzieciaki, uciekliśmy do domu, rodzice wezwali straż pożarną. Ogień szybko wymknął się z pod kontroli, wkroczył na teren budowy i zniszczył sporo materiałów. Straż przyjechała, gdy wszystko samoczynnie zaczęło dogasać...
A wystarczyło wziąć gaśnicę i zdławić pożogę w zarodku, zamiast ganiać za dzieciakami, winnymi, czy nie.
Mieszkam na skraju blokowiska, za którym rozciągają się rozległe "pola" czy też raczej nieużytki zarastające wszelkim krzaczorem. Jako dzieciaki uwielbialiśmy się w tych krzakach bawić. Pewnego upalnego i suchego jak pieprz lata mały Tomek i jego kolega bawiąc się spotkali dwoje innych, nieznanych dzieci, robiących coś na ziemi po kryjomu. Zignorowaliśmy ich, schowaliśmy się do naszej kryjówki odległej od "intruzów" o jakieś 20 metrów. W pewnym momencie usłyszeliśmy krzyki, wspomniani chłopcy biegiem uciekli, a my patrząc w ich stronę zobaczyliśmy szybko rosnącą kulę ognia - łobuzy podpaliły wyschnięte zarośla. W te pędy polecieliśmy na pobliską budowę, złapaliśmy jakiegoś stróża i krzyczymy:
- Proszę Pana! Tam się krzaki palą! Niech Pan coś zrobi!
- Jak żeście podpalili to sami teraz gaście, gnojki!
- Nie my! My tylko zobaczyliśmy!
- Ja już znam takich smarkaczy, niech no z waszymi rodzicami pogadam...
Po czym koleś zaczął nas gonić. A ogień - na początku wcale nie ogromny - zaczął się coraz szybciej rozprzestrzeniać. My, zwinne dzieciaki, uciekliśmy do domu, rodzice wezwali straż pożarną. Ogień szybko wymknął się z pod kontroli, wkroczył na teren budowy i zniszczył sporo materiałów. Straż przyjechała, gdy wszystko samoczynnie zaczęło dogasać...
A wystarczyło wziąć gaśnicę i zdławić pożogę w zarodku, zamiast ganiać za dzieciakami, winnymi, czy nie.
Ocena:
642
(680)
Komentarze