Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#28101

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracowałam kiedyś w kiosku, a raczej saloniku prasowym połączonym z kawiarnią. Przybytek ten mieścił się w "galerii handlowej" przylegającej do Tesco i był magnesem na piekielnych maści wszelakiej.

Stałam sobie pewnego dnia na kasie kiosku, wyjątkowo ubrana nie w służbową koszulkę polo, którą oblałam sobie wcześniej kawą, a w prywatną bluzkę z niewielkim (ale jednak!) dekoltem i kamizelkę szefa. Pojawił się piekielny: łysy, ogromny [H]arleyowiec w wieku lat około pięćdziesięciu, z synem mniej więcej w moim wieku (miałam wtedy 19 lat), będącym jego przeciwieństwem, czyli chudziutkim gościem o aparycji wystraszonego kujona.

H: Dzień dobry, poproszę 2 bilety ulgowe.
ja: Dzień dobry, chwileczkę, nie jestem pewna, czy jeszcze są.
(tutaj muszę zaznaczyć, że szuflada kasy znajdowała się na wysokości moich bioder, a szuflada z biletami była pod nią - musiałam się do niej pochylić).

ja: Niestety, nie ma, poproszę jeszcze koleżankę żeby sprawdziła na zapleczu.

Koleżanka poszła szukać.

H: A może pani jeszcze raz się pochyli do tej szuflady i sprawdzi? Tak ładnie pani wygląda jak się pani pochyla. (Tu obleśny uśmiech).
ja: Nie proszę pana, jestem pewna, że w szufladzie ich nie ma, proszę poczekać aż koleżanka wróci z zaplecza.

W tym momencie facet nachylił się błyskawicznie do mojego dekoltu jak tylko się dało najbardziej, mimo dzielącej nas lady.

H: Ooo jaki ma pani ładny wisiorek, co tu pani ma na tym wisiorku? (Znowu obleśny uśmiech)

Odskoczyłam jak oparzona, informując pana sucho, że na wisiorku znajduje się mój znak zodiaku; w tym momencie koleżanka wróciła z zaplecza z informacją, że tam też nie ma biletów. Liczyłam na to, że w związku z tym oblech sobie pójdzie, ale gdzieżby.

H: To wie pani cooo... ja bym jeszcze poprosił te papieroski, co tam są na samej górze, niebieskie.

Papierosy znajdujące się na najwyższych półkach trzymaliśmy w kartonie pod ladą, żeby nie skakać co chwilę po drabinkach. Zadowolona wyciągnęłam je więc z kartonu i podałam mu.

H: Eeee... A ja myślałem że pani wejdzie na drabinkę i ja sobie popatrzę...

Tu już trafił mnie przysłowiowy szlag i moje profesjonalne opanowanie z lekka przygasło.

ja: Wie pan, obsługa w kiosku nie jest od tego, żeby panu robić dobrze w takim zakresie, to są droższe usługi i my ich nie świadczymy.
H: Ooo, ostra, lubię takie... O której kończysz pracę, malutka?

(Syn pana w tym miejscu płonie już z zażenowania i ciągnie go za rękaw mówiąc "tata, weź...", ale bez efektu, a mnie trafia ostateczny szlag).

ja: Wie pan, to słodkie, że w ogóle to panu przyszło do głowy... Pan to jest chyba starszy od mojego tatusia...

Trafiłam widać w kompleks, pan zaczerwienił się, obrócił się na pięcie, rzucił do syna "młody, idziemy!", co ten przyjął z wyraźną ulgą i wyszedł, nie zaszczycając mnie już ani jednym spojrzeniem.

I tak sobie myślę... Owszem, facet był piekielny wobec mnie, obleśny, okropny i jako młodziutkie wówczas dziewczę przeżywałam tę sytuację przez kilka dni. Ale wydaje mi się, że jeszcze bardziej piekielny był wobec syna - nie ma to jak patrzeć, jak tatuś w obleśny i chamski sposób podrywa dziewczynę, która mogłaby być koleżanką z klasy jego syna.

salonik prasowy ;)

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 741 (805)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…