Opowieść Sylwestrowa.
Mam nadzieję, że współuczestnicy nie będą mieli mi za złe (jeśli tu zaglądają) dodanie tej historyjki, gdyż uważam, że jest warta podzielenia się z większą rzeszą zainteresowanych, oraz służy za morał, żeby uważać na to co się robi i jak łatwo trafić na niewłaściwe miejsce, w niewłaściwym czasie.
Piekielnymi w tej historii okazaliśmy się my. To znaczy ja i dwóch kolegów, gdy o 1 w nocy w Nowym już Roku lat kilka wstecz zabrakło fajek i alkoholu. Dla wytłumaczenia skąd dysponowaliśmy samochodem dodam, że nie piłem tego Sylwestra, ze względu na dorabianie sobie do studiów pracą w kościele w charakterze organisty, a 1 stycznia to święto, więc o 7 rano musiałem się u proboszcza zameldować w pełni gotowości.
Na Sylwestra wymyśliliśmy sobie przebieranki. Ponieważ dysponowałem tamtego czasu długim, skórzanym płaszczem uznałem, że mogę robić jako Neo a′la Matrix. Kumpel, z zamiłowania do wszystkiego co wojskowe/policyjne, przebrał się za członka grupy antyterrorystycznej (nawet z repliką jakiegoś MP5 czy innego półautomatu). Wygląd drugiego kumpla zwalił mnie z nóg - podziwiam poświęcenie - mianowicie dokładnie wygolone kończyny dolne, pod pachami, zrobiony make-up, mini-spódniczka, blond peruka - słowem gdybym go nie znał, pomyślałbym, że całkiem fajna laska nas dodatkowo odwiedziła. Wyglądał (sorry, Piotrek) jak strażnik leśny z trasy Poznań-Świecko.
Tak wyekwipowani pojechaliśmy na stację benzynową celem zakupu fajek i jakiegoś tam ichniego trunku. Po drodze przyszło nam do głowy, że przecież Nowy Rok, zabawa i tak dalej to można też zrobić akcję. A wyglądało to w sposób następujący.
Piotrek (strażnik leśny)
Marek (AT)
Ja (Neo).
Strażnik leśny wchodzi do sklepu przeglądać jakieś chipsy czy inne ustrojstwa, chwilę za nim wpada członek grupy antyterrorystycznej z giwerą, rzuca go o ziemię, drąc mordę typu: "NA ZIEMIĘ, S**O!!! CO JEST K***O?! GDZIE SIĘ SZLAJASZ DZ***O!" i dawaj skuwa biedną "dziewczynę" (przypominam, wyglądającą jak rasowa tleniona blondi pracująca w przybytkach dla dorosłych). W mniej więcej w tym momencie wchodzi Neo, patrzy na całe zamieszanie i robi *pstryk* palcami. W tej chwili obie osoby zastygają w bezruchu. Neo spokojnie podchodzi do kasy i recytuje spokojnie:
- Pół litra "wódki skandynawskiej", dwa razy Malborki lighty w miękkiej paczce...
Odwraca się:
- I jeszcze chipsy wezmę.
Po czym spokojnie płaci kartą (no bo i skąd u Neo zwykłe pieniądze) i wychodzi ze sklepu. "Blondi" i AT-ek dalej bez ruchu, zastygli w dość niewygodnej pozie. Po chwili się cofam ze słowami: "A, właśnie, byłbym zapomniał" i *pstryk*, a akcja skuwania kajdankami toczy się dalej.
Siedzę już w samochodzie, chłopaki wychodzą (czy raczej Marek wyprowadza Piotrka w kajdankach), chwilę siedzimy w samochodzie i dochodzimy do wniosku, że wypadałoby wyjaśnić całą akcję i przeprosić. No to poszliśmy.
Żeby skrócić tą przydługą opowieść:
- Zostaliśmy w pierwszej chwili zmieszani z błotem i zrównani z ziemią
- Przyjechała policja (w sile dwóch "lodówek")
- Policjanci jak usłyszeli co zrobiliśmy, zaczęli się śmiać, ale pilnowali nas do czasu wyjaśnienia całej sprawy
- Piotrkowi zrobiło się zimno (wiecie - mini i te sprawy), więc oddałem mu mój skórzany płaszcz, którym się szczelnie owinął
- Uratowało nas chyba tylko to, że Piotrek zaczął się "wdzięczyć" do policjantów, na co oni reagowali ze śmiechem słowami: "No pokaż nóżki" (co zresztą Piotrek skwapliwie uczynił, "zalotnie" odsłaniając połę płaszcza i pokazując doskonale wydepilowane nogi)
Co było w tym najbardziej piekielne??
Chyba to, że tydzień wcześniej na tej stacji zdarzył się napad i kasjerka, która nas obsługiwała, właśnie ten tydzień temu wydawała sprawcy pieniądze z kasy, z lufą pistoletu przy skroni.
Powiedzmy w ten sposób - zakupy zamiast 15 minut zajęły nam półtorej godziny, dodatkowo obciążyliśmy się kosztem Ptasiego Mleczka, podarowanego tej pani z przeprosinami (o których przyjęcie musieliśmy ostro powalczyć, co jednak było zrozumiałe), radość panów policjantów, którzy na pewno mieli umiloną nocną służbę widząc, do kogo im przyszło pojechać i wielkie uczucie piekielności, którą wyrządziliśmy (w połowie nieświadomie) biednej kobiecie.
Tak więc - jak wspomniałem - historia z morałem jak łatwo znaleźć się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie, gdy głupie pomysły przychodzą do głowy.
Mam nadzieję, że współuczestnicy nie będą mieli mi za złe (jeśli tu zaglądają) dodanie tej historyjki, gdyż uważam, że jest warta podzielenia się z większą rzeszą zainteresowanych, oraz służy za morał, żeby uważać na to co się robi i jak łatwo trafić na niewłaściwe miejsce, w niewłaściwym czasie.
Piekielnymi w tej historii okazaliśmy się my. To znaczy ja i dwóch kolegów, gdy o 1 w nocy w Nowym już Roku lat kilka wstecz zabrakło fajek i alkoholu. Dla wytłumaczenia skąd dysponowaliśmy samochodem dodam, że nie piłem tego Sylwestra, ze względu na dorabianie sobie do studiów pracą w kościele w charakterze organisty, a 1 stycznia to święto, więc o 7 rano musiałem się u proboszcza zameldować w pełni gotowości.
Na Sylwestra wymyśliliśmy sobie przebieranki. Ponieważ dysponowałem tamtego czasu długim, skórzanym płaszczem uznałem, że mogę robić jako Neo a′la Matrix. Kumpel, z zamiłowania do wszystkiego co wojskowe/policyjne, przebrał się za członka grupy antyterrorystycznej (nawet z repliką jakiegoś MP5 czy innego półautomatu). Wygląd drugiego kumpla zwalił mnie z nóg - podziwiam poświęcenie - mianowicie dokładnie wygolone kończyny dolne, pod pachami, zrobiony make-up, mini-spódniczka, blond peruka - słowem gdybym go nie znał, pomyślałbym, że całkiem fajna laska nas dodatkowo odwiedziła. Wyglądał (sorry, Piotrek) jak strażnik leśny z trasy Poznań-Świecko.
Tak wyekwipowani pojechaliśmy na stację benzynową celem zakupu fajek i jakiegoś tam ichniego trunku. Po drodze przyszło nam do głowy, że przecież Nowy Rok, zabawa i tak dalej to można też zrobić akcję. A wyglądało to w sposób następujący.
Piotrek (strażnik leśny)
Marek (AT)
Ja (Neo).
Strażnik leśny wchodzi do sklepu przeglądać jakieś chipsy czy inne ustrojstwa, chwilę za nim wpada członek grupy antyterrorystycznej z giwerą, rzuca go o ziemię, drąc mordę typu: "NA ZIEMIĘ, S**O!!! CO JEST K***O?! GDZIE SIĘ SZLAJASZ DZ***O!" i dawaj skuwa biedną "dziewczynę" (przypominam, wyglądającą jak rasowa tleniona blondi pracująca w przybytkach dla dorosłych). W mniej więcej w tym momencie wchodzi Neo, patrzy na całe zamieszanie i robi *pstryk* palcami. W tej chwili obie osoby zastygają w bezruchu. Neo spokojnie podchodzi do kasy i recytuje spokojnie:
- Pół litra "wódki skandynawskiej", dwa razy Malborki lighty w miękkiej paczce...
Odwraca się:
- I jeszcze chipsy wezmę.
Po czym spokojnie płaci kartą (no bo i skąd u Neo zwykłe pieniądze) i wychodzi ze sklepu. "Blondi" i AT-ek dalej bez ruchu, zastygli w dość niewygodnej pozie. Po chwili się cofam ze słowami: "A, właśnie, byłbym zapomniał" i *pstryk*, a akcja skuwania kajdankami toczy się dalej.
Siedzę już w samochodzie, chłopaki wychodzą (czy raczej Marek wyprowadza Piotrka w kajdankach), chwilę siedzimy w samochodzie i dochodzimy do wniosku, że wypadałoby wyjaśnić całą akcję i przeprosić. No to poszliśmy.
Żeby skrócić tą przydługą opowieść:
- Zostaliśmy w pierwszej chwili zmieszani z błotem i zrównani z ziemią
- Przyjechała policja (w sile dwóch "lodówek")
- Policjanci jak usłyszeli co zrobiliśmy, zaczęli się śmiać, ale pilnowali nas do czasu wyjaśnienia całej sprawy
- Piotrkowi zrobiło się zimno (wiecie - mini i te sprawy), więc oddałem mu mój skórzany płaszcz, którym się szczelnie owinął
- Uratowało nas chyba tylko to, że Piotrek zaczął się "wdzięczyć" do policjantów, na co oni reagowali ze śmiechem słowami: "No pokaż nóżki" (co zresztą Piotrek skwapliwie uczynił, "zalotnie" odsłaniając połę płaszcza i pokazując doskonale wydepilowane nogi)
Co było w tym najbardziej piekielne??
Chyba to, że tydzień wcześniej na tej stacji zdarzył się napad i kasjerka, która nas obsługiwała, właśnie ten tydzień temu wydawała sprawcy pieniądze z kasy, z lufą pistoletu przy skroni.
Powiedzmy w ten sposób - zakupy zamiast 15 minut zajęły nam półtorej godziny, dodatkowo obciążyliśmy się kosztem Ptasiego Mleczka, podarowanego tej pani z przeprosinami (o których przyjęcie musieliśmy ostro powalczyć, co jednak było zrozumiałe), radość panów policjantów, którzy na pewno mieli umiloną nocną służbę widząc, do kogo im przyszło pojechać i wielkie uczucie piekielności, którą wyrządziliśmy (w połowie nieświadomie) biednej kobiecie.
Tak więc - jak wspomniałem - historia z morałem jak łatwo znaleźć się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie, gdy głupie pomysły przychodzą do głowy.
stacja benzynowa gdzieś w Poznaniu
Ocena:
936
(1050)
Komentarze