Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#29617

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Było o piekielnych klientach, teraz więc opowiem Wam co nieco o piekielnej latorośli.

Pracuję w sklepie z kosmetykami w galerii na Śląsku. Jakość produktów jest bardzo dobra, ale i ceny są z wyższej półki, stąd przyzwyczaiłyśmy się, że stałymi klientami są ludzie zarabiający dużo więcej, niż wynosi średnia krajowa, bądź osoby przychodzące po swoje ulubione, pojedyncze produkty. Młodzieży ani dzieci raczej nie gościmy, chyba, że przychodzą z rodzicami. Czasami zdarzy się młody człowiek szukający czegoś na prezent, ale szybko ucieka, przestraszony cenami, do nieco tańszych sklepów. Historii z udziałem wstrętnych dzieci mam do opowiedzenia na prawdę mnóstwo, ograniczę się jednak do tej "naj" - najciekawszej i najbardziej piekielnej.

Na święta Bożego Narodzenia firma zorganizowała mini loterię - po galeriach chodzili chłopcy z tackami (swojego nazwałyśmy "Pan Tacek" : )), w słomkowych kapeluszach i z balonikami w garści, namawiający ludzi do wylosowania kuponu. Z takimi kuponami przychodzili do nas i wtedy informowałyśmy ich, co dalej - najczęściej były to kuponiki "przy zakupie prezent", zdarzały się jednak mini prezenciki w postaci niedużych rabatów czy darmowych próbek produktów. Czasami klienci przysyłali do nas z kuponami swoje pociechy, które, jak to dzieci, liczyły z wypiekami na okrągłych buziach na jakiś nieduży upominek. Szkoda nam było odsyłać je z kwitkiem (jak pisałam, kuponiki z prezentami otrzymywanymi na miejscu zdarzały się naprawdę rzadko), kupiłyśmy więc torbę cukierków i każdemu dziecku wręczałyśmy po jednym, żeby nie było im przykro. Najczęściej po dostaniu cukierka dzieci grzecznie dziękowały i szły zadowolone do rodziców, raz jednak trafił się istny piekielnik, dziecko rogatego prosto z piekła, bachor ostatecznej apokalipsy: syn stałych klientów, Wstrętny Przemuś. Już z daleka widziałam, jak jego mama zachęcała go, by wziął od Pana Tacka kupon, a on zażądał całej garści ("dawaj to!") i z wyciągniętą łapą wpadł do naszego sklepu, z biegnącymi rodzicami depczącymi mu po piętach. Podlazł do mnie i podał mi naręcze kartoników, które przejrzałam skrzętnie, nie znalazłam jednak ani jednego z prezentem na miejscu. Wyjaśniłam rodzicom, jak w inny sposób mogą kupony wykorzystać, po czym podałam chłopcu cukierka, uśmiechając się serdecznie. Przemuś ani myślał jednak odwzajemniać uśmiechu - potraktował moją wyciągniętą dłoń plaskaczem tak, że cukierek przefrunął przez całą długość sklepu i zatrzymał się dopiero na łydce zdziwionej tym faktem klientki, po czym zaczął krzyczeć. Nic konkretnego, ot, po prostu darł się wniebogłosy. Rodzice bezskutecznie próbowali go uspokoić, ale on tylko darł się na całego, tupał, bił wyciągnięte ręce kochającej matuli, kopał ojca po kostkach i pozwalał, by smarki ciekły mu obficie po brodzie. Stałam jak wryta, nie wiedząc, cóż czynić, ani czym doprowadziłam to dziecko do takiego stanu. Przemuś pomiędzy kolejnymi wrzaskami i ciosami wymierzanymi w rodziców wycelował we mnie oskarżycielsko usmarkanym paluchem i wygulgotał, krztusząc się łzami i glutkami: "w du*e se wsadź tego je*anego cukierka, kur*o!" Klienci w szoku, koleżanki w szoku, rodzice z wrażenia przestali próbować uspokajać rozwrzeszczanego chłopca, a mnie najzwyczajniej w świecie zatkało. Stałam tak, jakby mi nogi w ziemię wrosły i patrzyłam z bezbrzeżnym zdumieniem na tego niespełna pięcioletniego chłopca, operującego słownictwem nie gorszym od rynsztokowego slangu mieszkańców obskurnych blokowisk. Zainteresowanie wokół naszej niezbyt szczęśliwej w tym momencie gromadki urosło, rodzice zwinęli więc szybko chłopca (nie obeszło się bez dodatkowych kopnięć i ugryzień ojcowskich rak, które podniosły szarpiące się ciałko), przeprosili mnie ogromnie i czmychnęli, zostawiając wszystkich w sklepie w stanie głębokiego szoku.

A ja tylko zastanawiałam się, skąd w tym dziecku tyle agresji i znajomość takich słów? Rodzice zawsze byli wobec nas bardzo uprzejmi, nigdy nie sprawiali wrażenia zadufanych w sobie nowobogackich, a po ich reakcji na zachowanie chłopca śmiem przypuszczać, że taka wiązanka padła z jego ust po raz pierwszy. Usłyszał w telewizji? W przedszkolu? Bo raczej nie na podwórku od miejscowych chuliganów - mieszkają na eleganckim, strzeżonym osiedlu małych domków jednorodzinnych. Do dzisiaj nie mogę wyjść z szoku.

galeria na śląsku

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 199 (231)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…