Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

beoska

Zamieszcza historie od: 4 grudnia 2010 - 10:57
Ostatnio: 10 marca 2023 - 15:03
  • Historii na głównej: 6 z 7
  • Punktów za historie: 3234
  • Komentarzy: 73
  • Punktów za komentarze: 400
 

#41474

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ludzie są złośliwi i koniec, nikt nie przekona mnie, że jest inaczej.

Pracuję ja w sklepie z kosmetykami - eleganckim, do którego raczej stali, majętni klienci zachodzą. Czasem zaglądają do nas przypadkowi nieszczęśnicy, którzy zagubili się w drodze do sieciowych perfumerii, ale szybko uciekają porażeni cenami. Ze względu na to, jak niesamowicie Ą Ę jest ów sklep to my, szaraczki konsultantki, poza pierdyliardem wymaganych od nas standardów do spełnienia, od wyglądu, poprzez strój i na zachowaniu kończąc, dbać musimy we dnie i w nocy o to, by każdy milimetr sześcienny powierzchni przybytku błyszczał i lśnił bez przerwy. Latamy z mopami, miotłami i ściereczkami w każdej wolnej minucie naszego przebywania w pracy, kiedy tylko nie kłaniamy się pod kątem 90 stopni i nie oślepiamy klientów olśniewającymi uśmiechami numer pięć. Bardzo jest to od nas wymagane. Naprawdę, bardzo bardzo. Jeśli przyjedzie kontrola, a jakaś niepożądana drobinka kurzu objawi się przed jaśnie dyrektorskim nosem to pewne być możemy, że najbliższy miesiąc spędzimy na wysłuchiwaniu jak ciężki nieporządek i chaos panuje w naszym sklepie i jak niesamowicie leniwe i niekompetentne jesteśmy, że z głupiej ścierki pożytku uczynić nie potrafimy. Brzmi absurdalnie, ale jednak. Czystość na glanc być ma i basta.

Doświadczenie uczyniło ze mnie pod względem porządku w sklepie przewrażliwioną pedantkę (na szczęście tylko w pracy, uf!) i nauczyłam się dostrzegać nieporządek nawet tam, gdzie nie dostrzegają go klienci. Tak było i tego dnia, kiedy pani dyrektor regionalna wpadła do nas z wizytą. Akurat sama tego dnia byłam, także na moich wcale nie tak wątłych barkach spoczęła realizacja fanaberii, które wpadły pani R. do głowy i to moje uszy zmuszone były wysłuchiwać czepiania się o każdy, najdrobniejszy, niedociągnięty w jednej milionowej do standardu szczególik.

A przed witryną kręciły się dwie babeczki. Na oko trzydziestoletnie, dojrzałe, eleganckie. Jedna zajadała coś z papierowej torby i co rusz wkładała to do ust, pozostawiając swoje palce lepkie i wilgotne. Obserwowałam to z lekkim niepokojem jako, iż dama żywo i energicznie gestykulowała dłońmi tuż przy szybie, którą to wypucowałam na wysoki połysk nie dalej jak pięć minut wcześniej. No, ale cóż, jaki świat jest, każdy wie - pani paluszek do szybki przytknęła, opisując któryś produkt swojej koleżance i pozostawiła na witrynie bardzo wyraźny odcisk, którego jakością nie pogardziliby kryminalni podczas zbierania odcisków z miejsc zbrodni. Nerwowo przestąpiłam z nogi na nogę czekając, aż obie panie się oddalą i mając nadzieję, że pani R. nie wyskoczy nagle z zaplecza wypadłam ze sklepu i zaraz ten paskudny ślad palucha z szyby starłam, żeby słuchania o "syfie, kile i mogile" uniknąć.

I tu mógłby być koniec mojej opowieści, gdyby nie fakt, iż pani, co to dopiero mi szybę ufajdała lepką mazią, zauważyła moje skrzętne czyszczenie śladów jej zbrodni na czystości. Zaznaczyć chcę, że nie wypadłam z przybytku mojego natychmiast, odpychając panią bioderkiem z miejsca, żeby się usunęła, bo muszę palucha z szyby zetrzeć - zaczekałam, aż obie damy odeszły dobry kawałek od sklepu! A to, że się zatrzymały i to, że postanowiły poplotkować, patrząc akurat w moją stronę - cóż, tego nie przewidziałam.

Chyba się jednak jaśnie pannie od palucha nie spodobało to, że śmiem oznaczony przez nią teren pucować tanim płynem do szyb, bo ledwo się do sklepu schowałam z uczuciem dobrze spełnionego obowiązku i ulgi, kiedy to wróciła się, stanęła w tym samym miejscu, na oczach mych i w oczy me patrząc bezczelnie oblizała nie palce, ale całą łapę szponiastą i przywaliła w szybę, przeciągając ją jeszcze w prawo, lewo, w górę i w dół, po czym odeszła bardzo z siebie zadowolona, pozostawiając na witrynie niezwykle abstrakcyjny, lepko-wilgotny esflores.

No wredne babsko no! Tym razem zaczekałam z pucowaniem szyby aż całkiem z widoku moich czujnych oczu nie znikła, ale i tak się nasłuchałam od pani R., że "co to jest na rany boskie, czemu to nie jest sprzątnięte, ktoś sobie ręce o tę szybę wycierał?!"

No jakby kurde zgadła.

galeria handlowa na śląsku

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 832 (938)

#41475

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z pracy wracałam któregoś dnia. Ni to dzień ładny ni brzydki, ni to dobry humor w mojej duszy śpiewał ni to kiepski. Ot, zwykłe wtedy było wszystko i wszyscy, a ja tylko o ciepłej kąpieli dla stóp marzyłam, bo bolały okropnie po kilkunastu godzinach stania. Wracając z galerii, w której mój sklepik się mieści mijam po drodze cztery przystanki. Kiedy zrównałam się akurat z jednym z nich podjechał tramwaj, z którego wysiąść próbowała staruszka babulinka, chyląca się już ku ziemi i o laskę wsparta potężną. Nie kwapił się nikt, żeby babuleńce pomóc, bo zagonieni wszyscy okropnie, to podeszłam, bo jeszcze by maszyna z babcią na wpół wysiadłą pojechała i nieszczęście gotowe. Ramieniem służę, uśmiech na twarzy przywołuję.

- Pomóc pani? - pytam grzecznie, a babinka wspiera się na mnie całym swoim ciężarem.

Dysząc i sapiąc gramolimy się wspólnie na chodnik, a ja czuję, że staruszka chwieje się niebezpiecznie - mdleje, słabnie, traci równowagę?! Przestraszona, że się krzywda babci stanie łapię ją wpół, po czym bezpiecznie na ziemi stanąć pozwalam. I nagle dostaję tą potężną, dębową lagą przez goleń. Bez ostrzeżenia! Łapię się za nogę i przez łzy patrzę na uroczą babulinkę z niemym pytaniem "dlaczego?!" wymalowanym na mojej twarzy.

- Nie będziesz mnie obłapiać, gówniaro, trzym przy sobie grabie, zboczona jakaś!

I poczłapała weteranka życia przed siebie, zostawiając mnie na przystanku obolałą i z wyrazem ogromnego niezrozumienia na buzi wypisanym. Oskarżona o napastowanie staruszki chyba jeszcze nigdy nie byłam.

gdzieś po drodze do domu

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 516 (656)

#29370

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w sklepie z kosmetykami, posiadamy jednak również w sprzedaży produkty do wypełniania mieszkań ślicznymi zapachami - świeczki, perfumy, etc. Jakość towarów jest naprawdę wyborna, ale dzięki temu ceny również są z górnej półki, stąd zwykle odwiedzają nas stali klienci bądź możne panie, którym ktoś coś polecił, a które stać na kremy za pół tysiąca. Z racji na ceny kręci się również wokół sklepu sporo złodziei, a niestety, większość z nich nie wygląda jak obdartusy spod mostu; najczęściej noszą garnitury bądź eleganckie garsonki, a raz nawet trafiła nam się złodziejka w prawdziwym, przepięknym futrze. I o takich złodziejaszkach Wam co nieco opowiem.

1. Codziennie wycieramy półki z kurzu według rozpiski i robimy inwentaryzację danych grup produktów. Podczas takiej oto czynności, prostej i rutynowej, kiedy układałam świeczki na półeczce, jedna z nich wydała mi się dziwnie lekka. Otworzyłam ją, a tam - szok! Świeczka zużyta prawie do samego dna, zwęglony knot sterczał smutno z resztek parafiny, a gdzieś pod jej warstwą zastygł utopiony komar czy inna mucha. Na chwilę mnie totalnie wcięło: ktoś sobie najzwyczajniej podmienił starą świeczkę na nową i poszedł do domu!

2. Czasami zaglądał do nas bardzo elegancki, starszy pan. Przychodził, kupował kilka mydełek, chętnie z nami gawędził, kręcił się po sklepie i wychodził, grzecznie się żegnając. Był bardzo miły i nigdy nie wzbudzał naszych podejrzeń.
Któregoś dnia jednak, kiedy obsługiwałam innego klienta zauważyłam, że owy pan niespokojnie uwija się przy półkach z męskimi zapachami. Myślałam, że czegoś nie może znaleźć (ze względu na kradzieże większość towarów chowamy do szuflad, a na półkach stoją puste pudełka) toteż ruszyłam, żeby mu pomóc, ale kiedy tylko się zbliżyłam, zobaczyłam że upycha sobie do rękawa jeden z żeli pod prysznic. Popatrzyłam na niego karcąco i stanowczym tonem nakazałam odłożyć produkt na półkę. Sądziłam, że się zawstydzi, że przeprosi, że to pierwszy i ostatni raz, bo przecież taki zawsze był uprzejmy - ale skąd! Ten dobroduszny dziadzio splunął mi pod nogi, odrzucił żel na półkę (rozwalając przy tym całe ułożenie), nazwał mnie "czepliwą Żydówą" i odszedł, wielce obrażony. Od tamtego czasu już do nas nie zagląda.

3. Razu pewnego zajrzała do nas pani z synem (a może z utrzymankiem - kto ich tam wie na tych salonach). Bardzo zadbana, z klasą, elegancko ubrana i pachnąca. Chłopak - całkowite przeciwieństwo. Stare dżinsy, wyprany tiszert i tylko buty miał dość ładne, choć przy kobiecie i tak wyglądał jak nędzarz. On usiadł znudzony na jednym z dwóch krzesełek, jakie mamy na sklepie, ona zaś kręciła się po sklepie od półki do półki i ciągle rzucała mu pytania typu: "to co ty byś chciał?", "jakie te zapachy?" czy "ile tego chcesz?".
Chłopak był absolutnie niezainteresowany, wzruszał tylko ramionami i bawił się telefonem, co jakiś czas rzucając łapczywe spojrzenia na produkty stojące na stoliczku, obok którego siedział. Wiedziałam, że to wszystko było zorganizowane: miałam skupić swoje podejrzenia na chłopaku i jego obserwować, podczas gdy pańcia miała coś podwędzić.

Na szczęście nie pracuję w sklepie od wczoraj i znam takie numery, dlatego obserwowałam zarówno ją jak i jego, niemal depcząc jej po piętach - zwłaszcza, kiedy chciała schować do kieszeni jeden z kremów, ale zrezygnowała, bo akurat na nią spojrzałam.
Co zabawniejsze, zadawała mi pytania, odnośnie rzeczy stojących po przeciwnej stronie sklepu, żebym po nie poszła i jej przyniosła, zostawiając ją samą pośród testerów ultra drogich kremów. Kiedy nie udało jej się nic wynieść również z fochem zadarła nos do góry, rzuciła "chodź stąd, bo przecież ta piz*a się nie odczepi", wcale nie siląc się na ściszenie głosu i niemal wybiegła, postukując drogimi kozaczkami o podłogę. Ciekawe, czy te buty też wyniosła z jakiegoś sklepu...

4. Najzabawniejsza sytuacja: kasowałam jednego z klientów, a obok stołu z mydłami kręciła się jakaś pani. Nie mogłam cały czas na nią patrzeć, ale co jakiś czas zerkałam kontrolnie, co robi, jako, że babcie mydełkowe to prawdziwa plaga w naszym sklepie - wynoszą mydła TONAMI. Nie wiem, czy tak się brudzą, czy to po prostu kleptomania, ale mydła giną jak szalone.

Kiedy pożegnałam klienta ruszyłam do babinki, żeby zapytać, czy mogłabym jej w czymś doradzić, ale kiedy zobaczyła, że się zbliżam tak spanikowała, że spod zawiniętej bluzki wypadło na podłogę kilka mydeł! Stanęłam jak wryta, zwłaszcza, że babcia próbowała je łapać i chować, przekonana, że niczego nie zauważyłam. Kiedy podeszłam i nakazałam odłożyć mydełka na miejsce, albo za nie zapłacić, babcia stanęła wyprostowana jak struna, uniosła ręce w obronnym geście i rzuciła "to nie ja!". Było to naprawdę komiczne, zwłaszcza, że mydełka dalej wysypywały jej się spod ubrań na podłogę...

galeria na śląsku

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 769 (831)
zarchiwizowany

#29617

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Było o piekielnych klientach, teraz więc opowiem Wam co nieco o piekielnej latorośli.

Pracuję w sklepie z kosmetykami w galerii na Śląsku. Jakość produktów jest bardzo dobra, ale i ceny są z wyższej półki, stąd przyzwyczaiłyśmy się, że stałymi klientami są ludzie zarabiający dużo więcej, niż wynosi średnia krajowa, bądź osoby przychodzące po swoje ulubione, pojedyncze produkty. Młodzieży ani dzieci raczej nie gościmy, chyba, że przychodzą z rodzicami. Czasami zdarzy się młody człowiek szukający czegoś na prezent, ale szybko ucieka, przestraszony cenami, do nieco tańszych sklepów. Historii z udziałem wstrętnych dzieci mam do opowiedzenia na prawdę mnóstwo, ograniczę się jednak do tej "naj" - najciekawszej i najbardziej piekielnej.

Na święta Bożego Narodzenia firma zorganizowała mini loterię - po galeriach chodzili chłopcy z tackami (swojego nazwałyśmy "Pan Tacek" : )), w słomkowych kapeluszach i z balonikami w garści, namawiający ludzi do wylosowania kuponu. Z takimi kuponami przychodzili do nas i wtedy informowałyśmy ich, co dalej - najczęściej były to kuponiki "przy zakupie prezent", zdarzały się jednak mini prezenciki w postaci niedużych rabatów czy darmowych próbek produktów. Czasami klienci przysyłali do nas z kuponami swoje pociechy, które, jak to dzieci, liczyły z wypiekami na okrągłych buziach na jakiś nieduży upominek. Szkoda nam było odsyłać je z kwitkiem (jak pisałam, kuponiki z prezentami otrzymywanymi na miejscu zdarzały się naprawdę rzadko), kupiłyśmy więc torbę cukierków i każdemu dziecku wręczałyśmy po jednym, żeby nie było im przykro. Najczęściej po dostaniu cukierka dzieci grzecznie dziękowały i szły zadowolone do rodziców, raz jednak trafił się istny piekielnik, dziecko rogatego prosto z piekła, bachor ostatecznej apokalipsy: syn stałych klientów, Wstrętny Przemuś. Już z daleka widziałam, jak jego mama zachęcała go, by wziął od Pana Tacka kupon, a on zażądał całej garści ("dawaj to!") i z wyciągniętą łapą wpadł do naszego sklepu, z biegnącymi rodzicami depczącymi mu po piętach. Podlazł do mnie i podał mi naręcze kartoników, które przejrzałam skrzętnie, nie znalazłam jednak ani jednego z prezentem na miejscu. Wyjaśniłam rodzicom, jak w inny sposób mogą kupony wykorzystać, po czym podałam chłopcu cukierka, uśmiechając się serdecznie. Przemuś ani myślał jednak odwzajemniać uśmiechu - potraktował moją wyciągniętą dłoń plaskaczem tak, że cukierek przefrunął przez całą długość sklepu i zatrzymał się dopiero na łydce zdziwionej tym faktem klientki, po czym zaczął krzyczeć. Nic konkretnego, ot, po prostu darł się wniebogłosy. Rodzice bezskutecznie próbowali go uspokoić, ale on tylko darł się na całego, tupał, bił wyciągnięte ręce kochającej matuli, kopał ojca po kostkach i pozwalał, by smarki ciekły mu obficie po brodzie. Stałam jak wryta, nie wiedząc, cóż czynić, ani czym doprowadziłam to dziecko do takiego stanu. Przemuś pomiędzy kolejnymi wrzaskami i ciosami wymierzanymi w rodziców wycelował we mnie oskarżycielsko usmarkanym paluchem i wygulgotał, krztusząc się łzami i glutkami: "w du*e se wsadź tego je*anego cukierka, kur*o!" Klienci w szoku, koleżanki w szoku, rodzice z wrażenia przestali próbować uspokajać rozwrzeszczanego chłopca, a mnie najzwyczajniej w świecie zatkało. Stałam tak, jakby mi nogi w ziemię wrosły i patrzyłam z bezbrzeżnym zdumieniem na tego niespełna pięcioletniego chłopca, operującego słownictwem nie gorszym od rynsztokowego slangu mieszkańców obskurnych blokowisk. Zainteresowanie wokół naszej niezbyt szczęśliwej w tym momencie gromadki urosło, rodzice zwinęli więc szybko chłopca (nie obeszło się bez dodatkowych kopnięć i ugryzień ojcowskich rak, które podniosły szarpiące się ciałko), przeprosili mnie ogromnie i czmychnęli, zostawiając wszystkich w sklepie w stanie głębokiego szoku.

A ja tylko zastanawiałam się, skąd w tym dziecku tyle agresji i znajomość takich słów? Rodzice zawsze byli wobec nas bardzo uprzejmi, nigdy nie sprawiali wrażenia zadufanych w sobie nowobogackich, a po ich reakcji na zachowanie chłopca śmiem przypuszczać, że taka wiązanka padła z jego ust po raz pierwszy. Usłyszał w telewizji? W przedszkolu? Bo raczej nie na podwórku od miejscowych chuliganów - mieszkają na eleganckim, strzeżonym osiedlu małych domków jednorodzinnych. Do dzisiaj nie mogę wyjść z szoku.

galeria na śląsku

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 199 (231)

#18626

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Któregoś dnia moja serdeczna przyjaciółka spytała, czy nie zechciałabym jej odwiedzić w jej nowym miejscu zamieszkania, jakim jest Łódź. Wyjazd dość spontaniczny, miałam dwa dni na uzbieranie grosza na bilet, ale stwierdziłam, że majątek to nie jest i spróbuję. Popytałam, pokombinowałam, poszukałam i koniec końców udało mi się tę stówę na przejazd tam i nazad uzbierać, warto jednak zaznaczyć, że poza nią miałam w swojej kiesce ledwie dwie dyszki na drobne wydatki na miejscu.

Z dworca Widzew odebrała mnie cała w skowronkach Agata, która zakupiła już dla nas półgodzinne bilety, w radosnym więc nastroju pobieżyłyśmy w kierunku przystanku. Minęło 10 minut, czerwono-żółta maszyna się przytoczyła, wsiadłyśmy, skasowałyśmy bilety, zajęłyśmy miejsca i pogrążyłyśmy się w beztroskiej paplaninie.

Sielanka trwała 20 minut, po których to podeszła do nas pani w czerwonej kurtce, z wielkim identyfikatorem [k]ontrolera dyndającym na jej niezbyt obfitej piersi.

[k] Bilety proszszsz!

Agata, która już bilet w łapce trzymała wyciągnęła go w jej kierunku, ja zaś sięgnęłam do kieszeni i wyjęłam swój, niestety pani sobie poszła na tył autobusu całkowicie nas ignorując. Popatrzyłyśmy po sobie skonsternowane, ale niezbyt nas ta sytuacja obeszła: nadszedł czas, by wysiadać, bo oto maszyna zajeżdżać poczęła na nasz przystanek. Podnosimy się, idziemy do drzwi, podczas gdy pani kontrolerka widząc tę scenę niemal przebiegła do nas odcinek dwóch metrów i natychmiast przeszła do rzeczy.

[k] Dziewczyny, ale bilety!

Agata uśmiech, ja uśmiech, podajemy nasze świstki uprawniające do podróżowania łódzkimi autobusami i czekamy, aż autobus się zatrzyma i będziemy sobie mogły iść. Niestety, nie ma tak łatwo w życiu, żeby sobie po prostu iść. Pani kontrolerka ogląda nasze bilety, ogląda, niemal przewierca je na wylot swoim czujnym wzrokiem, patrzy na swój bilecik kontrolny, po czym zaczęła się piekielność.

[k] Ale te bilety są po czasie.
[A] Jak to są po czasie?
[k] Są po czasie, wypiszę mandat, proszę o dokumenty.
[J] No, ale my tu miałyśmy wysiąść...
[k] NIE MA TAKIEJ MOŻLIWOŚCI, dokumenty proszę.

Czułam, jak mi krew do twarzy napływa: jak to mandat?! Ledwom na bilety do tego miejsca kaźni ludzkiej uciułała, a tu jeszcze jakieś nadprogramowe wydatki mi wyskakują pół godziny po przyjeździe? A pani kontrolerka twarda: zastawiła wejście swoją niezbyt postawną fizjonomią, zaparła się łokciami i nie wypuści, póki jej nie damy dokumentów. Chcąc nie chcąc szybko podałyśmy szanownej pani nasze dowody, żeby tylko wysiąść na tym przystanku, bo potem to nie wiadomo gdzie by nas ta machina zła zawiozła, po czym Agata przystąpiła do akcji. W międzyczasie podszedł do nas drugi kontroler z tego samego autobusu, tylko tym razem płci męskiej.

[k] Tu dla pań mandaciki wypisujemy.
[A] A mogę zobaczyć te bilety?
[k] Proszę bardzo.

I na biletach stoi jak byk, że skasowane o 16:14, a na bileciku kontrolnym pani kontrolerki widać, że skasowała swój o 16:39.

[A] Ale te bilety są jeszcze ważne.
[k] Nie, nie są. Są po czasie.
[A] To są bilety półgodzinne, prawda?
[k] Prawda.
[A] Skasowałyśmy je o 16:14, prawda? A pani swój o 16:39, to jakim cudem one mogą być po czasie?
[k] Są po czasie 5 minut.

A obok pan kontroler patrzył na te nasze bilety, na nas, na bilety, na panią, na nas i widać było po jego twarzy, że myśli intensywnie, o co tu chodzi i dlaczego babsko się niewinnych dziewuch czepia.

[A] NIE SĄ po czasie. 10 + 30 jest 40, prawda? A my skasowałyśmy bilety 14 po, czyli 14 + 30 jest 44, tak? A nie 34.

Konsternacja. Zamyślenie. Pani kontrolerka przez ułamek sekundy trwała w zadumie, z której wyrwał ją jej kolega po fachu, przyznając nam rację. Usłyszałyśmy wtedy tylko:

[k] No tak, pomyliłam się.

"NO TAK, POMYLIŁAM SIĘ." Za potratowanie nas w bezczelny sposób, zupełnie, jakbyśmy były zbiegłymi kryminalistkami, za zrobienie nam nieprzyjemności w autobusie pełnym ludzi (NIE WYPUSZCZĘ BEZ DOKUMENTÓW, ŁAAA!), za zmarnowanie naszego czasu i podniesienie nam ciśnienia zupełnie bez powodu nie usłyszałyśmy nawet głupiego "przepraszam". Na usta cisnęło nam się milion słów wściekłości, epitetów, inwektyw i najgorszych przekleństw z rynsztoka, ale ugryzłyśmy się w język.

[J] Śmieszne...
[A] Proszę uważać.

Z wrażenia poszłyśmy w złą stronę, ale jak zawróciłyśmy to zauważyłam, że pan kontroler karcił solidnie panią kontrolerkę uderzając się przy tym otwartą dłonią w czoło. Teraz rozumiem, dlaczego matura z matematyki jest obowiązkowa, skoro dorosła kobieta nie potrafi sobie policzyć ile jest 14 plus 30...

komunikacja_miejska MPK Łódź

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 446 (532)

#8118

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakiś czas temu pracowałam w McDonaldzie. Wiadomo zapewne wszystkim korzystającym z owego przybytku jest fakt, iż w ofercie restauracji widnieją lody McFlurry, jednakże wyjaśnię cóż to za diabelstwo tym, którzy do Maka nie zachodzą - są to lody śmietankowe w kubeczku z dowolną możliwą posypką (daim, lion, kit kat oraz lentilky) i polewą (truskawkową, wiśniową, czekoladową bądź karmelową). Polewy stoją w pojemnikach na podgrzewaczu, żeby nie zastygły i żeby łatwiej je było dozować do kubeczków.

Któregoś dnia owe nieszczęsne lody były przyczyną bardzo nieprzyjemnej sytuacji. Kończyłam swoją zmianę, było gdzieś przed 20 i odliczałam minuty do wyjścia. Siąpił lekki deszczyk, dzień był spokojny, lecz niestety nie pozostał taki do końca - w pewnym momencie weszła grupka chłopaków w wieku około 20 lat, a jeden z nich zaraz na wstępie podszedł do kas i zapytał, gdzie jest menu z cennikiem. Grzecznie i z uśmiechem powiedziałam, że wszystkie produkty spisane są na "tamtej tablicy", po czym wskazałam mu listę wiszącą po lewej stroni. Chłopak, wysoki, z gęstą brodą i w okularach wyglądał mi na jakiegoś studenta-inteligenta z wydziału filozofii i spodziewałam się trochę flegmatycznego, ale spokojnego zachowania. Niestety, przeliczyłam się. Chłopak naskoczył na mnie, że chyba sobie żartuję, że to jest daleko i on nic nie widzi i gdzie jest coś bliżej. Nieco zaskoczona jego gwałtowną reakcją nieśmiało powiedziałam, że duża, podświetlona tablica stoi zaraz przed wejściem, z którego korzystał dwie minuty temu, na co on zaśmiał się ironicznie i zapytał ni mniej, ni więcej tak:
[Ch]łopak: Przepraszam bardzo, czy wy naprawdę sądzicie, że ja będę w deszcz stał i marzł, żeby przeczytać to, co jest tam napisane? A może teraz mam się wrócić, bo nie macie tu porządnego, dużego cennika?

Już wiedziałam, że mam do czynienia z gościem, który za wszelką cenę szuka zaczepki, być może w odreagowaniu na pierwszej lepszej osobie ciężkiego dnia, nie mogłam więc dać się sprowokować. Odparłam uprzejmie, że wszystkie dostępne produkty wiszą na tablicach nad kasami (a tablice wielkie i kolorowe, że hej) i jeśli coś go zainteresuje, to ja mu podam cenę, skład i nawet zawartość kaloryczną całego produktu. Skrzywił się, naburmuszył nieco, zamówił jednak jakąś kanapkę, napój i owe lody właśnie, zapłacił po czym oddalił się do swoich kumpli, którzy już dawno zdążyli zamówić i usiąść przy stoliku. Odetchnęłam sądząc, że to już koniec problemów z owym klientem i zaraz udam się do domu.

Niestety, nie minęło dziesięć minut, kiedy piekielny wrócił, trzymając w ręce kubeczek z McFlurry. Przystawił mi go niemal pod nos i wywiązał się dialog:
[Ch]: Co to ma być?
[J]a: Lód, który pan zamawiał.
[Ch]: Nie, to nie jest lód. To jakiś pieprzony szejk. Z tego, co mam na rachunku nie zamawiałem szejka, tylko LODA, pytam się więc: CO TO MA BYĆ?!
[J]: Cóż, polewa, która jest dodawana do lodów jest podgrzewana, normalnym jest więc fakt, że po pewnym czasie lód się roztapia.
[Ch]: Och, doprawdy? Bardzo ciekawe, ale zdarzyło mi się to po raz pierwszy. Ja ZAWSZE zamawiam McFlurry z daimem i polewą czekoladową i NIGDY nie dostałem takiego gówna. Żądam zwrotu pieniędzy.
Już miałam zamiar dalej mu tłumaczyć, że to nie moja wina, że zabrał się do szamania loda z gorącą polewą po dziesięciu minutach, kiedy ten się rozpuścił, z pomocą przyszła mi jednak kierowniczka zmiany. Powiedziała, że jest już dwudziesta, mam zabrać kasę i iść do Money Roomu, po czym grzecznie zwróciła się do chłopaka, w czym problem. Ten niemal krzyknął:
[Ch]: Pięknie tu ludzi w ch*ja robicie, zamawiam loda, dostaję pieprzonego szejka i jeszcze tą dziewuchę kara pewnie ominie? Ja pie*dolę taką obsługę.
Po czym otworzył kosz i z całej siły wrzucił do niego kubeczek z roztopionym lodem, pięknie zbryzgując nim pojemnik, podłogę i stolik który stał obok.

McDonald

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 466 (610)

#4847

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mc Drive. Przyjmowałam zamówienia, a koleżanka była na kasie i wydawała resztę. Był ciężki dzień, zbliżała się 22 i marzyłam o tym, żeby wrócić do domu, wyglądałam jak śmierć na chorągwi. Widzę na monitorze, że podjeżdża samochód, w środku pełno.
[J]a, znużonym głosem:
- Dzień dobry, czy mogę przyjąć zamówienie?
[Ch]łopak: - Bardzo prosimy trzy powiększone zestawy z gratisową szklaneczką, Big-Maciem, fryteczkami i coca-colą!
[J]: - Czy zamówienie zgadza się na monitorze?
(w tle) - Ty, to jakaś dupa jest.
[Ch]: - Czy mogę prosić jeszcze pani numer telefonu?
[J]: - Niestety obawiam się, że mój chłopak nie byłby zadowolony. Dziękuję i zapraszam do okienka.
Podjechali, w środku czterech łysych koksów. Jeden wychyla się przez okienko, płaci mojej [K]oleżance i uśmiechając się do niej pyta:
[Ch]: - To z panią rozmawiałem?
[K]: (wskazując na mnie): - Nie nie, z koleżanką.
Spojrzałam podkrążonymi oczami na koksa, pomachałam mu uprzejmie i dla efektu podrapałam się po głowie z dość tępym wyrazem twarzy. Ze środka samochodu dziki ryk śmiechu, koksikowi zrzedła mina, odebrał resztę i paragon, po czym schował się do samochodu. Jak odjeżdżali, to słyszałam tylko głos jednego z towarzyszy:
- O stary, ale byś się wje*ał!

McDonald

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 827 (1023)

1