Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#29881

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Długo będzie bo i pani „Jadzia” sąsiadka (przyszywana, ale jednak) potrafiła zatruć życie.

Mieszkała sobie w bloku naprzeciwko mojej firmy, osoba znana w całej okolicy, wyklęta przez sąsiadów klatki, a być może i bloku. Nie należała do moher commando, nie dzwoniła po policję przy głośniejszym szeleście zza ściany, nie interesowała się „o której to panienka wczoraj wróciła”, nawet dzień dobry powiedziała. Kto jej nie znał pomyślałby, starsza schorowana kobieta, biednie ubrana, wiecznie z tobołem na zgarbionych plecach... ale zaraz, zaraz dlaczego trafiła na Piekielnych?

Pani ta codziennie od wielu lat gromadziła w mieszkaniu to, z czym inni ludzie postanowili się rozstać i wyrzucili to do śmieci. Tak, starsza pani z mieszkanie zrobiła sobie magazyn wszelkiego rodzaju śmieci, gratów, starych ubrań. Wszystko, co według niej przedstawiało jakąkolwiek wartość i wylądowało na śmietniku kończyło u niej w mieszkaniu.

Co przeżywali sąsiedzi łatwo się domyśleć: karaluchy jak pięciozłotówki, larwy much, (takie białe robaczki) wysypujące się na klatkę schodową, szczury i specyficzny zapaszek. Dodatkowo od czasu do czasu pani Jadzia robiła „porządki” np. „prała” ubrania w zimnej wodzie i wieszała, żeby wyschły (obciekły chyba) na klatce schodowej, na trzepaku, na płotkach przy trawnikach, i tak wisiały sobie powiewając na wietrze różne dziwne szmaty nadając niepowtarzalny koloryt osiedlu. Ale pozbierać tych szmat nie było komu, pani Jadzia nie miała czasu, bo buszowała gdzieś w jakimś kontenerze... za to kiedy ktoś próbował te szmaty pozbierać i wywalić na śmietnik stawała się jej osobistym wrogiem, a że słownictwo bogate pani Jadzia posiadała (pewnie z domu) to można się było ciekawych rzeczy dowiedzieć o sobie, swoich rodzicach, jak również dziadkach i całej familii do kilku pokoleń wstecz...

Pani Jadzia miała syna, syn oczywiście o wszystkim wie, ale:
- pani Jadzia jest pełnoletnia i nie jest ubezwłasnowolniona
- nie zalega z czynszem (on go płaci) więc spółdzielnia nic nie może jej zrobić
- sąsiedzi się czepiają
- on jej do siebie nie weźmie, bo ma żonę i dziecko, więc nie ma warunków
- do żadnego leczenia się nie kwalifikuje, bo jest poczytalna i odmawia leczenia na własne życzenie (a siłą nie można)
- raz była w szpitalu i jej nie pomogli
- zresztą on jak do niej przychodzi to sprząta i wyrzuca śmieci (???)

Jakiś czas temu miarka się przebrała...

Przyjeżdżam do firmy, godzina 6 rano, a tu straż pożarna, policja, karetka, wszystkie pojazdy zawzięcie migają na niebiesko i czerwono, całe osiedle w oknach i na „spacerku pieskiem”, okna otwarte u pani Jadzi, coś tam się dzieje złego, pewnie pożar - myślę.
Szybki wywiad środowiskowy: „Podobno szczur na klatce schodowej zaatakował 12-letnią dziewczynkę”, dziewczę krzykiem obudziło wszystkich na klatce, rodzice wściekli wezwali służby i sanepid jako, że istniało prawdopodobieństwo, że szczur mógł być wściekły. Zadzwoniono po przedstawiciela spółdzielni i syna i komisyjnie weszli do mieszkania.

Podobno najtwardsi strażacy, którzy do niejednego wypadku byli wzywani wychodzili z mieszkania zieloni, policja i straż miejska nawet nie weszła do mieszkania, a karetka zaraz odjechała, na szczęście nie było kogo ratować. No i co robić z tak pięknie rozpoczętą akcją? Podstawiono kontener, taki duży zieloniutki, wywożony na ciężarówce i przez okno dzielni strażacy łopatami (takimi do śniegu chyba) wywalali wszystko przez okno prościutko do kontenera. Kontener się zapełnił, miasto podstawiło kolejny i tak SZEŚĆ razy, no pięć i pół, ostatni nie był pełny. :)
Okazało się również, że przez otwarty lufcik do mieszkania wlatywały sobie gołębie i próbowały pewnie mieszkać, ale stały się łakomym kąskiem dla szczurów, więc pełno było ich obgryzionych zwłok (brrrr).

W mieszkaniu dwupokojowym + kuchnia + łazienka (razem 38 m2) pani Jadzia nazbierała 6 kontenerów śmieci... pozostawiając sobie wąziutkie korytarze do łazienki i łóżka, reszta była zapchana, aż po sam sufit.
Godzina 12, śmieci wywiezione, okna otwarte, drzwi otwarte, upiorny smród przebija się z klatki schodowej do mieszkań, wkracza pani Jadzia z nocnego obchodu miasta targając na plecach zdobycz, no i się zaczyna:
– Łolaboga, łokradli mnie takie i owakie ssyny, ja całe życie pracowała, majątek życia mi wynieśli - i tak dobrą chwilę.
Nagle zaczyna do niej docierać, że widzi również radiowóz i panów policjantów w środku, podbiega do nich i to samo - „łokradli mnie, cały majątek wynieśli”, itd.

Przyjeżdża syn pani Jadzi, pani Jadzia zostaje ukarana mandatem, a syn, ponieważ jest zameldowany z mamusią mandat i dodatkowo musi pokryć koszt akcji i wywiezienia kontenerów, zgłoszenie kradzieży nie zostało przyjęte. Syn widzi, że nic nie wskóra, przyjmuje mandat, deklaruje, że on za wszystko zapłaci, za mamę też zapłaci (doskonale wie, co mamusia zrobiła z mieszkania). Ale jest problem z panią Jadzią, bo tyle dobra wynieśli, na jej krzywdzie się wzbogacą, to spisek jest, bo wszyscy czyhają na jej mieszkanie i ona sobie nie pozwoli, ona ma prawo, to jej wszystko było i „ścigajcie złodziejów”. Syn jakoś ją uspokoił, został pouczony, służby się rozjechały, sanepid nakazał mieszkanie zdezynfekować, dezynsekować i poradził, żeby pilnować mamusi, bo za chwilę w mieszkaniu znów będzie syf...

Sąsiedzi odetchnęli, bo o dziwo pani Jadzia przestała znosić śmieci! Radości nie było końca, zapaszek z czasem się ulotnił, ilość robactwa się zmniejszyło, syn wpadał częściej, a mieszkanie w miarę czyste!! Cud normalnie!! Sąsiedzi odetchnęli... tiaaa... tylko pani Jadzia nadal buszowała po śmietnikach, zawsze z workiem pełnych skarbów, ale teraz była przebiegła: nie znosiła ich do mieszkania (bo znów ją okradną) tylko wypatrzyła zapuszczoną działeczkę niedaleko domu i tam zrobiła sobie składzik. Latka mijały, śmietnik się powiększał, pani Jadzia szczęśliwości pełna. Jednak znalazł się właściciel działeczki, stwierdził, że warto ją sprzedać, przyjechał ją obejrzeć i podobno mało zawału nie dostał.
Tym razem potrzebna była koparka i ciężarówka tzw. patelnia, żeby wywieść śmieci na wysypisko. Oczywiście pani Jadzia próbowała za wszelką cenę pogonić złodziei i odzyskać „skarby”, zaczęła się nawet podobno szarpać z właścicielem, panowie policjanci znów musieli interweniować, znów mandat, znów syn zapłaci...

Wiadomo, że „zbieractwo” to jest choroba, rodzaj manii, trudno z takim odchyleniem walczyć, no ale chyba syn mógł cokolwiek zrobić?

Dla ciekawych dalszych losów pani Jadzi: zmarło się jej biedaczce jakoś niedawno, syn mieszkanie ogarnął i próbował sprzedać, przy rynkowej wartości jakieś 280-300 tys. poszło za 180, a kupił jakiś gość pracujący w firmie budowlanej. Rozmawiałem z nim, wiedział w co się pakuje, bo sąsiedzi go uprzedzili, podobno wszystko zerwał do gołego betonu i cegieł, wywalił wszystko, łącznie z drzwiami i oknami, potem dwa tygodnie chemii + dwa tygodnie wietrzenia, wyremontował i sobie mieszka.

małe miasteczko pod stolycą

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 919 (967)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…