Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#30093

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak dyrekcja wspiera kreatywnych uczniów.

W liceum udzielałam się w szkolnej gazecie. Jak wiadomo, napisanie artykułu w domu, to nie wszystko. Najpierw trzeba w grupie omówić, jakie tematy trzeba poruszyć w najbliższym numerze, przydzielić do nich konkretne osoby, podzielić obowiązki, ustalić terminy. Do tego czasem pisało się je w szkole, na okienkach lub przerwach. A i niektóre materiały wygodniej było trzymać razem niż rozsiane po domach "dziennikarzy". Ze względu na to nasi poprzednicy "wywalczyli" sobie własne pomieszczenie, zwane redakcją. Za naszych zaś czasów wicedyrektor przydzielił nam komputer, a koledzy załatwili internet. Czasem, jak zostawało się po lekcjach, by posprzątać lub dokończyć wydanie, coś się zjadło lub wypiło - z tego powodu mieliśmy też czajnik.

Nadarzyła się okazja, by wziąć udział w warsztatach dziennikarskich, z której bez wahania skorzystaliśmy. Wydanie warsztatowe zajęło trzecie miejsce w konkursie tego typu gazet. Dalsze sukcesy nadchodziły jeden za drugim, zanim przestaliśmy się cieszyć z jednego, już odnosiliśmy drugi. W ciągu pół roku wygraliśmy kolejne 60 godzin warsztatów oraz zajęliśmy drugie miejsce w konkursie organizowanym z okazji drugiej rocznicy istnienia fundacji je organizującej.

Akcja właściwa:

W znacznej większości byliśmy uczniami bardzo dobrymi, nie sprawiającymi problemów. Nauczyciele nas lubili. Każde wydanie gazety komentowali, zazwyczaj też chwalili. Większość jednak nie znaczy wszyscy. Pani dyrektor (po opisanej dalej akcji nazwana przeze mnie Stalinem) oraz kilkorgu nauczycieli wyraźnie przeszkadzały nasze pozalekcyjne zajęcia. Kiedy dostaliśmy pozwolenie na wyrobienie sobie legitymacji, które ułatwiłyby nam wstęp np. na imprezy masowe organizowane w mieście lub po prostu dawałyby potwierdzenie, czemu przeprowadzamy w parku sondę na temat obwodnicy, musieliśmy zrobić sobie zdjęcia. W redakcji mieliśmy białą ścianę, wprost idealne tło. Zebraliśmy się więc i po kolei mieliśmy robione zdjęcia. Oczywiście, akurat wtedy musiała wkroczyć pani Stalin. Zrobiła awanturę, że wcale nie musimy przebywać tu w tyle osób, tłumaczenia, że to tylko ze względu na zdjęcia do legitymacji, nic nie dały.
"Przecież nie musicie wszyscy w tym uczestniczyć!"

Odebrano nam redakcję. Nauczycielka - opiekun gazety miała z panią Stalin problemy. Naczelna co i rusz wracała do klasy zapłakana po kolejnej rozmowie.

Okazało się, że:
1. Gazeta tak naprawdę nie istnieje, bo nie jest wydawana. Cóż, pani Stalin przeoczyła fakt, że z wersji papierowej przerzuciliśmy się na elektroniczną, wydawaną w internecie i promowanej na stronie szkoły oraz przez fundację. O sukcesach nawet nie słyszała. Bo co z tego, że uczniowie wygrywają. Przecież to tylko ogólnopolski konkurs gazetek szkolnych.
2. My tylko pijemy kawkę i w ogóle nie piszemy, a na dodatek się nie uczymy. Co z tego, że większość z nas miała później świadectwo z czerwonym paskiem?
3. Redakcja to zamknięta grupa, która zamiast pracą zajmuje się rozrywkami. Bo czasem pracę umilał nam kolega spoza redakcji, "zatrudniony" przez nas do przygrywania cicho na gitarze (nauczycielowi w klasie obok jakoś to nie przeszkadzało).
4. W redakcji urządziliśmy szatnię. Bo raz naczelna weszła w kurtce, kiedy pani woźna nie otworzyła jej drzwi do szatni, gdy przyszła do szkoły po godzinie 8.00 (mieliśmy na 8.45) i koleżanka poczekała tam do dzwonka.

Tak oto przekonaliśmy się, że kreatywność i chęć zrobienia czegoś więcej jest czymś złym. Na dodatek zostanie tak przekręcona, by zrobić z ucznia najgorszego śmiecia i degenerata w szkole oraz zniechęcić go do wszystkiego poza wkuwaniem na pamięć przebiegu mejozy.

Szkoła

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 646 (732)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…