Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Lunnayenne

Zamieszcza historie od: 29 stycznia 2012 - 21:46
Ostatnio: 25 października 2015 - 1:18
  • Historii na głównej: 7 z 10
  • Punktów za historie: 4773
  • Komentarzy: 394
  • Punktów za komentarze: 2029
 

#49338

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkam w akademiku. Każdy ma jakieś wyobrażenie na temat tutejszych warunków. Pewnie sporo osób wyobraża sobie brud i robactwo. Nie, nie jest tak źle. Robactwo jest zwalczane, gdy tylko się pojawi, a panie sprzątaczki na bieżąco usuwają zagrożenia. Problem polega na czymś zupełnie innym.

W miastach żyją ptaki. Póki jest ciepło, znajdują sobie schronienia i jedzenie, nie są uciążliwe dla mieszkańców. Zimą jednak, kiedy temperatura znacznie spada, ptaki ciągną do ludzi, bo to oznacza ciepło i darmową wyżerkę. Zauważyły to nawet gołębie. I w ilościach trudnych do określenia okupowały korytarze akademika.

Były wszędzie.
Idziesz pod prysznic - z kabiny wylatuje gołąb.
Smażysz naleśniki - słyszysz za plecami gruchanie. Nie wypędzisz, bo gdy próbujesz to zrobić, ptak miota się jak opętany po całej kuchni, również nad jedzeniem. Nie ryzykujesz.
Idziesz korytarzem - omijasz ślady przelotu stada gołębi.
Wracasz z zajęć - sąsiadowi pod drzwiami do pokoju zagląda ciekawski gołąb.

Działania zwalczające ptactwo?
Zamykanie okien i drzwi. Wszystkich. Szczególnie wyczuleni byliśmy na dostęp do kuchni. Nie pomagało, strach było przejść korytarzem, żeby przypadkiem nie otrzymać prezentu.

Wybrałam się do administracji, pod którą podlegam. Okazało się tam, że problem był nie raz zgłaszany, sprawa szła dalej - efektów brak. Odesłano mnie do administracji ogólnej.

Poszłam, wyjaśniłam. Pani wzięła w rękę słuchawkę:
- Panie Władziu, studentka zgłasza, że na górze są gołębie. Proszę pozamykać okna, żeby nie miały się jak dostać.
Nie zdołałam wyjaśnić, że gołębie nie wpadają przez okna, a dziurę w drzwiach na strych. Nie. Ptaki wlatują przez okna.

Wieczorem okna były pozabijane gwoździami. W kuchni nie dało się wytrzymać, bo nie dało się okna nawet uchylić, a po całym dniu gotowania panował tam okropny zapach.

A gołębie przez następny miesiąc rządziły korytarzem. Wyniosły się same dopiero, gdy temperatura nieco wzrosła...

Akademik

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 535 (643)

#43135

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Już kilka razy ostrzegano tutaj przed taką sytuacją. Ale powtórzę, bo to naprawdę była już przesada.

Jechałam wieczorem z chłopakiem drogą poza miastem, ograniczenie do 90km/h. Wyjątkowo Luby nie przyspieszył powyżej 80 czy nawet 70km/h. Dlaczego? Była mgła. I oczywiście było już po zmroku. Co prawda bywało już w tym roku gorzej, ale widoczność była bardzo ograniczona.

W pewnym momencie coś mi mignęło. Przejechaliśmy koło tego czegoś. Co to było? Rowerzysta łaskawie zjechał nam z drogi, kiedy byliśmy prawie tuż za nim. Ubrany na ciemno, żadnych odblasków, nawet oświetlenia! Chłopak praktycznie zareagował dopiero, kiedy ja drgnęłam na widok cienia za szybą - nie, nie z przodu - już z boku.

Domyślam się, że rowerzysta był ostrożny, w końcu zjechał nam z drogi. Ale i tak dla mnie skrajną głupotą jest wyjeżdżanie w takich warunkach na drogę bez żadnego elementu, który mógłby dostrzec kierowca.

Droga za miastem

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 355 (491)

#38729

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zazwyczaj nie odbieram telefonów od nieznanych numerów. Ale jeśli ktoś dzwoni już któryś raz - odbieram dla świętego spokoju.
Tak było i wtedy.

Odbieram, okazuje się, że to z sieci. No trudno, wysłucham, a raczej dam do wysłuchania mamie, bo to na nią jest umowa. Kiedy konsultant proponuje, co ma zaproponować, mama mu przerywa:

- Pan lepiej wytłumaczy córce, ona oszukać się nie da, a ja czasem niedosłyszę i źle rozumiem.

Telefon przekazany, słucham:
Nowa umowa na trzy lata, abonament miesięczny około 60zł (no jasne, mam telefon, którego pozbędę się na wiosnę, a drugi załatwiłam, korzystając z okazji, że była niezła promocja i wolałam już nie czekać, a mam płacić jeszcze za trzeci? i to przez trzy lata? nie ma bata)
Do tego telefon za 1 czy tam 3zł. Taki, którego bardzo nie lubię, a mama nie nauczy się obsługi.

Tłumaczę, nie chcę, proszę się nie wysilać.
- Ale mam tu dane, że pani przekraczała nie raz limit minut.
- Przekraczałam, ale mam teraz nowy telefon z większym limitem, teraz nawet nie zdołam go przekroczyć.
- Ale to taka oferta wspaniała, taki dobry telefon, naprawdę dogodne warunki, przygotowane z myślą o stałych klientach... - nawija tak kilka minut, co chwila wtrącam, że nie, w końcu dałam sobie spokój, bo po co gardło męczyć? - A teraz poproszę z powrotem pani mamę, by potwierdziła dane.
Trochę to podejrzane, ale podaję telefon.
- Proszę pani imię... nazwisko... numer dowodu osobistego...
Tu mama przerwała i spytała:
- A po co właściwie takie dane?
- Przecież pani córka właśnie zgodziła się na wysłanie pakietu i podpisanie nowej umowy.
- Tak? Ciekawe, bo stoi tu i daje mi znaki, że na nic się nie zgadzała. Poza tym, słyszałam całą rozmowę i ani razu nie powiedziała, że się zgadza.

Rozmowa zakończyła się, zanim mama dokończyła ostatnie zdanie.

Rozumiem, prowizja od podpisanej umowy czy szef sterczący nad głową. Ale tak kłamać, to już chyba lekka przesada.

Sieć komórkowa

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 575 (635)

#35629

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od zawsze były u mnie jakieś drzewa owocowe. To wiśnie, to czereśnie, jabłka, gruszki... Po prostu wszyscy w domu uwielbiamy owoce prosto z drzewa. Sąsiedzi również.

Bywało, że prosili o trochę owoców (dla dziecka, na zupę owocową, na wino). A proszę bardzo, my i tak tego wszystkiego nie obrobimy. Nie zawsze jednak byli tak kulturalni.

3. Mieliśmy gruszkę, klapsę, którą moja mama wprost uwielbia. Tamtego roku pojawiła się tylko jedna nędzna gruszeczka. Mama cierpliwie czekała aż dojrzeje. Nie doczekała się. Drzewko rosło zbyt blisko płotu.

2. Pomni na to, że sąsiad ma wystarczająco długie ręce, czereśnie posadziliśmy na drugim końcu ogródka. W tamtym czasie mieliśmy też ogródek warzywny, w którym rosły między innymi ogórki. Mamie udało się przyłapać sąsiada, jak przez te ogórki biegnie do drzewek, wcale nie patrząc, czy przypadkiem czegoś nie rozdeptał. Rozdeptał.

1. W tym tygodniu czekało mnie przymusowe wiśniobranie (jest takie słowo?). Sąsiadom nasze wisienki, niestety rosnące blisko płotu, bardzo smakowały. Przyłapaliśmy nie raz sąsiadów, jak naciągali biedne drzewko i rwali owoce. Dwojgu z nich zwróciliśmy uwagę. Została jeszcze jedna osoba. Specjalnie zbieraliśmy owoce od ich strony, żeby więcej zostało dla nas, w końcu reszty nie sięgną. Oj, nie doceniliśmy ponad sześćdziesięcioletniej, podobno schorowanej, sąsiadki.

Całkiem nieźle wyciągnęła się nad płotem i przyciągnęła drzewko (przy okazji łamiąc kilka gałązek). Początkowo przyłapana przez moją mamę (niestety nie na gorący uczynku) nie przyznawała się. Zdradziła ją jej wnuczka (ach ta szczerość kilkulatków). Wtedy działo się najlepsze:
Sąsiadka powiedziała z wielkim wyrzutem w głosie:
- Co tak oberwaliście od tej strony? Musiałam się wyginać, wyciągać, żeby dosięgnąć.
Mamę zatkało. Obie stwierdziłyśmy, że to już szczyt bezczelności, choć ja tam twierdzę, że ta kobieta ma nierówno pod sufitem. Trzy godziny później na drzewie nie było nic, a w lodówce mamy dwie miski owoców.

Zna ktoś proste przepisy na dania z wiśni?

Sąsiedzi

Skomentuj (58) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 815 (881)
zarchiwizowany

#34548

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Niecały rok temu zaczęłam studia. Taki moj los, że pochodzę z małego miasta, gdzie uczelni nie ma, więc wypadało znaleźć coś do mieszkania w trakcie nauki. Gdzie najtaniej? W akademiku, rzecz jasna. Papiery złożone, miejsce przyznane, pokój przydzielony. Trafił mi akademik najdalszy z możliwych, dojazd zajmował mi 40 do 60 minut w jedną stronę. Trudno, można wcześniej wstać. Problem pojawił się inny.

Kiedy dojechałam na miejsce, okazało się, że pokój jest w opłakanym stanie. Rozpadające się łóżko, fotel jak po ataku wściekłych kotów, wszędzie walające się śmieci. Ktoś wyraźnie tam mieszkał. Sprawa zgłoszona do administracji, dziki lokator wypędzony, pokój doprowadzony do porządku.

Kilka dni później odkryłyśmy ze współlokatorką, że po pościeli coś chodzi. Zapewne część osób domyśliła się już, co. Pluskwy. Paskudztwo, które gryzie, pije krew i w skrajnym wypadku może doprowadzić do wizyty w szpitalu (słyszałam, że blizny mogą nigdy nie zniknąć). Znów wizyta w administracji, przeprowadzka tylko z najważniejszymi rzeczami i wielkie pranie. W pokoju dezynsekcja.

Na czym dezynsekcja polegała? Przyszedł kierownik akademika z najtańszym środkiem owadobójczym i spryskał pościel. Resztę płynu przyniósł nam na wszelki wypadek. Szkoda tylko, że ten "wszelki wypadek" odkryłyśmy już wcześniej. W nowym pokoju pluskwy były jeszcze gorsze. Ja spałam na krzesłach lub stole po 2-3 godziny na noc. Jedna ze współlokatorek nie spała wcale. Druga drzemała na górze piętrowego łóżka z nadzieją, że tam nic nie ma.
Rano kolejna wizyta w administracji i naprawdę wściekły kierownik. Sam znalazł nam miejsce w innym akademiku, pozwolił przenocować z czwartku na piątek (żebyśmy tego nie zaniosły i tam; w domu przeprowadziłyśmy wszystkie porządną dezynsekcję środkiem typowo przeciw pluskwom; w moim przypadku - przed domem). W całym akademiku zarządzono dezynsekcję.

Wiecie, co jest w tym wszystkim najgorsze? Rok wcześniej także znaleziono w tym pokoju pluskwy i przeprowadzono dezynsekcję. Pokój miał być wyłączony z użytku. Powinien tam być przeprowadzony generalny remont, obejmujący m.in. zerwanie i tak odpadającej klepki oraz wyrzucenie wszelkich materaców, krzeseł czy innych obitych mebli, szafy też aż proszą się o wymianę. Nie był. Po tegorocznej akcji znów miał być wyłączony z użytku. I zgadnijcie, który pokój przyznano mi w tegorocznej akcji kwaterunkowej? Dokładnie ten sam. Na szczęście ktoś poszedł po rozum do głowy i mnie stamtąd przeniesiono. I tylko dzięki temu uniknęłam choroby psychicznej i kolejnych blizn (tak, to paskudztwo zdążyło dobrać mi się do nóg). Nie wierzę, że teraz tam nic nie ma.

Akademik

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 176 (216)
zarchiwizowany

#33727

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Oj, lepiej mnie nie denerwować, bo wtedy jest źle.

Mam psa. Rasa - mieszaniec, ale brat stwierdził w żartach, że to owczarek niemiecki karłowaty. Inaczej: wygląda właśnie jak wspomniany owczarek, tylko ma krótkie łapy. Można się domyślić, że jak złapie zębami, to może narobić szkód. Psina jednak była zawsze spokojna, wesoła i skora do zabawy.

Mam też sąsiada. Nie wiem, co mu się uroiło, że Raptor, czyli moj pies, jest zły i agresywny. Co więc robi? Normalny człowiek by po prostu psa unikał, może poprosił właściciela o opanowanie go. Ale nie on. On psa chyba leczy z agresji na własny sposób. Zimą rzucał w niego śnieżkami. Pół biedy, Raptor uznaje łapanie śnieżek za zabawę. Ale dziś sąsiad stanowczo przesadził. Okazało się, że potrafi specjalnie drażnić! Albo wydaje dziwne dźwięki, udaje, że czymś w niego rzuca lub symuluje uderzenie. Potrafi też wymachiwać zdenerwowanemu już psu reklamówką przed nosem.

Jaki jest tego efekt? Pies może wyjść na podwórko tylko w naszej obecności, bo zaraz podbiega do ogrodzenia i próbuje atakować przechodzących ludzi. Wynajmującego u nas garaż mężczyznę nie raz już oszczekał, doskakuje do niego, choć wcześniej nie zwracał na niego zbytniej uwagi. Pan się już boi, bo pies nie wygląda wtedy wcale na zadowolonego. Innymi słowy, sąsiad zrobił z ułożonego już psa zwierzę agresywne. Do tego ma czelność narzekać, że pies na niego szczeka i jego wnuczka się boi! Jeszcze trochę, a stanie się nieszczęście i kto za to odpowie? Raczej nie on...

Nie wiem, co zrobię, kiedy wrócę do domu i spotkam tego i...khm pana. Albo to nagram, żeby w razie czego mieć dowód, że to nie moja wina, że pies tak się zachowuje (w domu to "psianiołek", że tak powiem). Albo po prostu zrobię sąsiadowi dokładnie to, co on robi mojemu psu, nawet gdyby miałoby to być rzucanie kamieniami.

Sąsiad

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 120 (154)

#30093

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak dyrekcja wspiera kreatywnych uczniów.

W liceum udzielałam się w szkolnej gazecie. Jak wiadomo, napisanie artykułu w domu, to nie wszystko. Najpierw trzeba w grupie omówić, jakie tematy trzeba poruszyć w najbliższym numerze, przydzielić do nich konkretne osoby, podzielić obowiązki, ustalić terminy. Do tego czasem pisało się je w szkole, na okienkach lub przerwach. A i niektóre materiały wygodniej było trzymać razem niż rozsiane po domach "dziennikarzy". Ze względu na to nasi poprzednicy "wywalczyli" sobie własne pomieszczenie, zwane redakcją. Za naszych zaś czasów wicedyrektor przydzielił nam komputer, a koledzy załatwili internet. Czasem, jak zostawało się po lekcjach, by posprzątać lub dokończyć wydanie, coś się zjadło lub wypiło - z tego powodu mieliśmy też czajnik.

Nadarzyła się okazja, by wziąć udział w warsztatach dziennikarskich, z której bez wahania skorzystaliśmy. Wydanie warsztatowe zajęło trzecie miejsce w konkursie tego typu gazet. Dalsze sukcesy nadchodziły jeden za drugim, zanim przestaliśmy się cieszyć z jednego, już odnosiliśmy drugi. W ciągu pół roku wygraliśmy kolejne 60 godzin warsztatów oraz zajęliśmy drugie miejsce w konkursie organizowanym z okazji drugiej rocznicy istnienia fundacji je organizującej.

Akcja właściwa:

W znacznej większości byliśmy uczniami bardzo dobrymi, nie sprawiającymi problemów. Nauczyciele nas lubili. Każde wydanie gazety komentowali, zazwyczaj też chwalili. Większość jednak nie znaczy wszyscy. Pani dyrektor (po opisanej dalej akcji nazwana przeze mnie Stalinem) oraz kilkorgu nauczycieli wyraźnie przeszkadzały nasze pozalekcyjne zajęcia. Kiedy dostaliśmy pozwolenie na wyrobienie sobie legitymacji, które ułatwiłyby nam wstęp np. na imprezy masowe organizowane w mieście lub po prostu dawałyby potwierdzenie, czemu przeprowadzamy w parku sondę na temat obwodnicy, musieliśmy zrobić sobie zdjęcia. W redakcji mieliśmy białą ścianę, wprost idealne tło. Zebraliśmy się więc i po kolei mieliśmy robione zdjęcia. Oczywiście, akurat wtedy musiała wkroczyć pani Stalin. Zrobiła awanturę, że wcale nie musimy przebywać tu w tyle osób, tłumaczenia, że to tylko ze względu na zdjęcia do legitymacji, nic nie dały.
"Przecież nie musicie wszyscy w tym uczestniczyć!"

Odebrano nam redakcję. Nauczycielka - opiekun gazety miała z panią Stalin problemy. Naczelna co i rusz wracała do klasy zapłakana po kolejnej rozmowie.

Okazało się, że:
1. Gazeta tak naprawdę nie istnieje, bo nie jest wydawana. Cóż, pani Stalin przeoczyła fakt, że z wersji papierowej przerzuciliśmy się na elektroniczną, wydawaną w internecie i promowanej na stronie szkoły oraz przez fundację. O sukcesach nawet nie słyszała. Bo co z tego, że uczniowie wygrywają. Przecież to tylko ogólnopolski konkurs gazetek szkolnych.
2. My tylko pijemy kawkę i w ogóle nie piszemy, a na dodatek się nie uczymy. Co z tego, że większość z nas miała później świadectwo z czerwonym paskiem?
3. Redakcja to zamknięta grupa, która zamiast pracą zajmuje się rozrywkami. Bo czasem pracę umilał nam kolega spoza redakcji, "zatrudniony" przez nas do przygrywania cicho na gitarze (nauczycielowi w klasie obok jakoś to nie przeszkadzało).
4. W redakcji urządziliśmy szatnię. Bo raz naczelna weszła w kurtce, kiedy pani woźna nie otworzyła jej drzwi do szatni, gdy przyszła do szkoły po godzinie 8.00 (mieliśmy na 8.45) i koleżanka poczekała tam do dzwonka.

Tak oto przekonaliśmy się, że kreatywność i chęć zrobienia czegoś więcej jest czymś złym. Na dodatek zostanie tak przekręcona, by zrobić z ucznia najgorszego śmiecia i degenerata w szkole oraz zniechęcić go do wszystkiego poza wkuwaniem na pamięć przebiegu mejozy.

Szkoła

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 646 (732)

#28150

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czego ludzie nie kradną? Nie mam już pojęcia.

Każdy zapewne słyszał o hienach cmentarnych. Znikające kwiaty, znicze i wazony (te ostatnie giną nam mniej więcej w liczbie 5 na rok). Ale jest coś, co też może się przydać.

Grób, w którym leżą m.in. moi dziadkowie, ma pewien mankament. Mianowicie, płyta zabezpieczająca wejście do pieczary odchyla się. Z tego powodu na ziemi ułożona jest druga - ciężka kamienna płyta, na której również stawiamy znicze, kwiaty, itp.

Dziś po południu okazało się, że płytę tę ktoś chyba chciał zabrać - bo jak inaczej wyjaśnić fakt, że znalazła się prawie półtora metra dalej? Przecież przypadkowym kopniakiem się jej nie przesunie.

Przed kradzieżą uratowało ją zapewne to, że druga płyta pozbawiona oparcia odchyliła się. Niewiele brakowało, żeby samym końcem uderzyła w pierwszą i się rozleciała. Żałuję tylko, że nie widziałam miny złodziei, kiedy "nieboszczyk upomniał się o swoje".

Cmentarz

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 580 (620)

#27041

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Logika niektórych osób jest dla mnie nie do pojęcia.

Na wstępie muszę wyjaśnić, że bardzo interesuję się energetyką jądrową i tak, popieram budowę elektrowni atomowej w Polsce. Słysząc o jakże wysokim poparciu społeczeństwa dla tej inwestycji wygłaszam w gniewie monologi na ten temat, miotam się po pokoju i cudem nic nie niszczę. Nie znaczy to jednak, że nie docierają do mnie racje drugiej strony. Szanuję osoby mające na ten temat odmienne zdanie, pod warunkiem, że potrafią je poprzeć mocnymi argumentami. W takim przypadku dyskusja powoduje wymianę informacji, czyli przynosi korzyści obu stronom.

Niestety. W Polsce wiedza na ten temat jest bardzo ograniczona. Skojarzenia są bardzo negatywne: Czarnobyl, Fukushima, bomby atomowe, mutacje (aż trudno nie przypomnieć sobie "Wesela w Atomicach" S. Mrożka). Brak też akcji informacyjnych na dużą skalę.

Wybaczcie przydługi wstęp. Jeśli jeszcze czytacie, to przechodzę do rzeczy.

Miałam kiedyś wątpliwą przyjemność wdać się w dyskusję (tak to nazwijmy) z osobą o wiedzy prawie zerowej. Jedynym jej argumentem było: "Bo jak to pier... (ekhm, wybuchnie), to nas roz...(zabije)!". Tłumaczenia na temat prawdopodobieństwa wybuchu, skali jego skutków, na temat korzyści takiej inwestycji, czy choćby bliskiego sąsiedztwa sporej liczby "atomówek" itp. nic nie dawały. Jak grochem o ścianę.

Kompletnie mnie jednak dobiły słowa:
"Jeśli w Polsce uruchomią elektrownię atomową, to pojadę tam, podłożę bombę i wysadzę w powietrze!"

Rozmówca nie potrafił wyjaśnić, jak zniszczenie działającego reaktora i uwolnienie napromieniowanej wody/sodu/pary wodnej do środowiska ma uchronić ludzi przed zgubnym wpływem elektrowni. Ot, wysadzić w powietrze, żeby nie wybuchło.

Przez takich właśnie myślących logicznie inaczej ludzi nie studiuję energetyki, jak planowałam. Nie opłaca się. Nie dożyję.

Skomentuj (65) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 475 (625)
zarchiwizowany

#25262

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jako że była zima, śnieg padał obficie, to wypada opisać, jak w moim mieście wygląda odśnieżanie.

Sposób I
Każdy odśnieża przed swoim domem. Moja mama wytrwale odśnieża, kiedy jestem w domu, to i ja pomacham łopatą. Podobnie pozostali mieszkańcy tej ulicy (oprócz jednych, ale o nich później). Zazwyczaj wygląda to tak, że najpierw przejeżdża pług i odgarnia śnieg z ulicy na krawężnik. Później mieszkańcy wylegają na chodnik i wykopują, wymiatają przejście, a śnieg odgarniają na już powstałe zaspy lub wrzucają do swoich ogródków. Ale nie ON. JEMU z ogródka cieknie. ON nie może wyjechać z garażu, kiedy ma takie zaspy. Więc zrzucał wszystko na zaspę przy naszym domu. Po zwróceniu mu uwagi przez moją mamę, że nie po to ona odśnieża, żeby ON to zasypywał, zaczął wyrzucać tam, gdzie my. Do naszego ogródka.

Sposób II
Miasto zatrudnia osoby bezrobotne do odśnieżania. W ten sposób mniejsza się bezrobocie, a do tego miasto ma być odśnieżone. I co z tego? Zima 2010, finał WOŚP. Wolontariusze stali po kolana w śniegu, bo oprócz prywatnych osób o odśnieżanie zadbał tylko kościelny przebijając drogę od bramy do kościoła. A jak wygląda praca "odśnieżaczy"? Zawzięcie machają łopatami i szczotkami przed domem sąsiada (lat nieco ponad 30, chodnik odśnieżył osobiście godzinę wcześniej). Omijają miejsca, gdzie śniegu jest więcej niż pół centymetra, bo jakże to tak się wysilać. Czyli - odśnieżamy przed domem, gdzie śniegu jak na lekarstwo, a zostawiamy półmetrową warstwę śniegu naprzeciwko, na samym rogu. Ludzie niech chodzą po ulicy, przecież nic im się nie stanie, jeśli jakiś samochód, który wpadł w poślizg, w nich uderzy, prawda?

Odśnieżanie

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 121 (143)

1