Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#31784

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ostatnie dni miałem ciężkie, więc mój organizm jest rozstrojony bardzo. Po sytym obiedzie (czyli takim, po którym człowiek pochylony idzie się położyć z książką) wymknąłem się z domu do sklepu, do marketu, pogoda śliczna, a mi ostatnio powietrze zaczęło służyć. Ludzie mili, dzieciaki mnie zaczepiły i nawet obyło się bez odganiania ich kijem.

W markecie bardzo zawiedziony, nie ma mountain dew, jakiś dzień bez mountain dew, nigdzie nie ma dużej butelki. No zmowa jakaś.

Stoję w kolejce do kasy, w jelitach i żołądku zaczyna mnie kręcić, nawet nie zdążyłem wyskoczyć przed kasy, ostatnim odruchem pochyliłem łeb i zwymiotowałem pod siebie.
Zrobiło mi się słabo i oparłem się o ladę, widząc mroczki.
- Przepraszam... - wydukałem, widząc jak jakaś matka z dzieckiem z przerażoną miną podaje mi chusteczkę bym otarł twarz. Byłoby fajnie, niestety ludzie w dalszej kolejce woleli się zająć wyzywaniem mnie od świń, ćpunów i innych miłych. Gratulacje ludzie.

Popatrzyłem na ludzi, widząc jak biegnie już ktoś z obsługi z mopem. - Jak chcecie to sam to posprzątam. (tutaj nastąpiła obronna tyrada pani z mopem, że klient nie może i zdarza się czasami) - ale nie, kto inny zrobi. Obróciłem się do "urażonych ludzi i wypaliłem tekstem, który mi przyszedł do głowy" - A może ja na chemioterapii jestem co?

Ochroniarz pomógł mi usiąść na ławce i zapytał czy wszystko w porządku, czy karetka i czy coś, ktoś nawet podał mi wodę w kubku plastikowym.

Gdzie piekielność?

Ktoś ukradł moje zakupy i resztę, a przecież sami "porządni" ludzie tam stali.

Market.

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 217 (271)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…