Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#32681

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Podzielę się z Wami doświadczeniami związanymi z moimi niedawnymi przeżyciami. Tak się złożyło, że po długich staraniach w końcu udało nam się z mężem „zaciążyć”. Niestety nie dane nam było długo cieszyć się moim stanem, bo początkiem 9tego tygodnia okazało się, że ciąża się nie rozwija. Z początkiem 10tego tygodnia (lekarz dał tydzień na upewnienie się w diagnozie), zostałam skierowana do szpitala na wywołanie poronienia.
Nie będę pisać o swoich emocjach, bo nie o to chodzi. Pewnie i tak się domyślacie, że było bardzo ciężko...
Kilka obserwacji ze szpitala:

IZBA PRZYJĘĆ:
Dwa razy odsyłano mnie z kwitkiem mimo skierowania, bo brak miejsc. No ok, rozumiem, ale tekstu: „A pani może jeszcze poczekać” – już nie bardzo. Super perspektywa siedzieć w domu i czekać na utratę ciąży. Pomijam fakt, że nie wolno takiego stanu przeciągać: obumarła ciąża może bardzo zaszkodzić kobiecie.

ODDZIAŁ:
Totalny chaos. Na jednej sali leżały: kobiety po cesarskim cięciu, kobiety z zagrożonymi ciążami, kobiety czekające na zabieg po poronieniu (jak ja). I nikt się nie zastanawiał, jak te ostatnie się czują patrząc na szczęśliwe mamy i ich maleństwa... Liczą się sztuki.
Położne. Niby miłe. Ale jakoś takie szorstkie. Bez skrupułów. „Zaczęła krwawić? Majtki pokazać!” – takie polecenie usłyszałam leżąc na sali wśród innych kobiet. I musiałam pokazywać swoje intymne sfery przy obcych. Rewelacja.

Po zabiegu przeżyłam załamanie, był przy mnie mój mąż. Trzymał mnie za rękę i dawał się wypłakać. Fakt, było to wieczorem. Na to wparowała starsza położna i dosłownie kazała mu się wynosić, bo „to nie czas na odwiedziny”. No tak, bo siedział ze mną i uskuteczniał pogaduszki o pogodzie...

LEKARZE:
Pół na pół. Ja trafiłam na przemiłą młodą lekarkę, która w bardzo delikatny sposób wszystko mi wytłumaczyła, powiedziała, co dalej, itp. Ale dziewczyna, z którą leżałam już nie miała takiego szczęścia – trafiła na lekarkę, która szafując medycznymi określeniami doprowadziła do tego, że dziewczyna była gotowa spakować się i jechać do domu. Natychmiast. Dopiero spokojne perswazje „współlokatorek” ją powstrzymały.

WYPIS:
Najgorszy moment. Traktowano nas jak kolejne liczby. „Zabieg był? Krwawi? Nie? To do domu!”. Nikt nie zaproponował psychologa, dalszego wsparcia, jakiegoś postępowania w przypadku kryzysu. Ot tak: kolejna baba po poronieniu. Następna proszę!
A wiecie, jak długie wystawiali zwolnienie lekarskie? 1 dzień (słownie: jeden dzień). Dla kobiety, która straciła dziecko – masakra, bo jak tu wrócić do pracy od razu po wyjściu ze szpitala z tą całą świadomością?? Ja wykłóciłam się o dodatkowy tydzień. Doszłam jakoś w tym czasie do siebie i byłam w stanie w miarę normalnie funkcjonować.

Sami oceńcie piekielność, sama nie wiem czego... Systemu? Ludzkiej/lekarskiej/pielęgniarskiej znieczulicy?

Szpital oddział ginekologiczno-położniczy

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 728 (870)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…