W ostatniej klasie podstawówki brałem udział w konkursie krasomówczym, organizowanym przez PTTK. Należało przygotować ciekawą opowieść o historycznej lub legendarnej przeszłości swojego regionu a potem zaprezentować ją przed komisją, złożoną z pracowników Towarzystwa.
W jednym z etapów trafiło mi się pechowe miejsce na liście - byłem ostatni przed przerwą na obiad dla jury. Do dziś nie wiem, jak przeszedłem do półfinałów, ponieważ z czteroosobowej komisji tylko jedna w trakcie przesłuchania nie narzekała (półgłosem, ale jednak słyszalnie), że jest głodna, nie wychodziła w trakcie i nie rozmawiała na temat obiadu z pozostałymi(już pełnym głosem). O dziwo, jednak się udało.
Na finał pojechałem z babcią. Przesłuchania ogólnopolskie trwały trzy dni, mieszkaliśmy więc przez ten czas razem z pozostałymi uczestnikami i opiekunami w zwolnionym przez studentów akademiku (był wrzesień). Już pierwszego wieczoru do babci na pogaduchy przyszła matka jednego z "weteranów" konkursu, który w finale był wówczas już trzeci raz z rzędu.
W pewnym momencie niezobowiązującej gadki szmatki kobieta wypaliła:
- A pani ile przygotowała? Ja w tym roku dam więcej, żeby temu mojemu Tomusiowi coś więcej niż wyróżnienie w końcu dali...
- Przepraszam, ale co miałam przygotować?
- A, no tak, pani pierwszy raz... - Podsumowała matka "Tomusia" i wróciła do gadania o niczym.
"Tomuś" zajął trzecie miejsce. Grand Prix otrzymała dziewczynka, która w drugiej minucie swojego występu zamilkła, zacięła się w poszukiwaniu słowa po czym popłakała się na scenie. Po rozdaniu nagród razem z mamą i jednym z członków jury gawędziła wesoło przed budynkiem, w którym odbywało się rozdanie nagród, zwracając się do niego per "wujku".
W jednym z etapów trafiło mi się pechowe miejsce na liście - byłem ostatni przed przerwą na obiad dla jury. Do dziś nie wiem, jak przeszedłem do półfinałów, ponieważ z czteroosobowej komisji tylko jedna w trakcie przesłuchania nie narzekała (półgłosem, ale jednak słyszalnie), że jest głodna, nie wychodziła w trakcie i nie rozmawiała na temat obiadu z pozostałymi(już pełnym głosem). O dziwo, jednak się udało.
Na finał pojechałem z babcią. Przesłuchania ogólnopolskie trwały trzy dni, mieszkaliśmy więc przez ten czas razem z pozostałymi uczestnikami i opiekunami w zwolnionym przez studentów akademiku (był wrzesień). Już pierwszego wieczoru do babci na pogaduchy przyszła matka jednego z "weteranów" konkursu, który w finale był wówczas już trzeci raz z rzędu.
W pewnym momencie niezobowiązującej gadki szmatki kobieta wypaliła:
- A pani ile przygotowała? Ja w tym roku dam więcej, żeby temu mojemu Tomusiowi coś więcej niż wyróżnienie w końcu dali...
- Przepraszam, ale co miałam przygotować?
- A, no tak, pani pierwszy raz... - Podsumowała matka "Tomusia" i wróciła do gadania o niczym.
"Tomuś" zajął trzecie miejsce. Grand Prix otrzymała dziewczynka, która w drugiej minucie swojego występu zamilkła, zacięła się w poszukiwaniu słowa po czym popłakała się na scenie. Po rozdaniu nagród razem z mamą i jednym z członków jury gawędziła wesoło przed budynkiem, w którym odbywało się rozdanie nagród, zwracając się do niego per "wujku".
Konkurs PTTK
Ocena:
966
(1008)
Komentarze