Reklama dźwignią handlu, prawda?
Siedząc dzisiaj w pracy i przygotowując reklamę do najnowszego numeru gazety, przypomniałam sobie moją przygodę z pewną bardzo sprytną panią.
Było to jakoś w ubiegłe wakacje, kiedy przed moim biurkiem pojawiła się owa pani. Właścicielka nowo otwartego sklepu odzieżowego w centrum miasta, zażyczyła sobie reklamy. Nie takiej zwykłej reklamy - ma być oryginalna i pomysłowa! Jak z Elle albo In Style.
Siedzimy i dumamy, nic pani nie pasuje. Po dobrej godzinie doszłam do wniosku, że jak będzie mi dalej marudziła i jęczała nad uchem, to niczego nie wymyślę. Poprosiłam ją o przesłanie logo i innych informacji mających się znaleźć na reklamie na mojego maila i poprosiłam aby przyszła następnego dnia.
Siedziałam nad tą reklamą pół nocy, przygotowałam kilka projektów.
Nadeszła godzina zero, pokazuję pani efekty mojej pracy i jest! Bingo! Pani zachwycona pomysłem reklamy którą można wyciąć z gazety jako kupon z 10% zniżką. Taka promocja na otwarcie sklepu, klientów to przecież zachęci. Przygotowałam pisemne zlecenie, pani podpisała, zapłaciła i przeszczęśliwa wyszła.
Kilka dni później, zaraz po wydaniu kolejnego numeru, pracownicy redakcji zaczęli odbierać telefony o treści, którą można zawrzeć w jednym zdaniu "Oszuści jesteście! Ja ten szmatławiec przestanę kupować". To nie było kilka telefonów, ani kilkanaście. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że było ich kilkadziesiąt.
Wszyscy zachodziliśmy w głowę o co tym ludziom chodzi? Dopiero jakaś starsza pani zdołała nam wyjaśnić, że ten kupon promocyjny, który dodaliśmy do ostatniego numeru jest totalnym przekrętem, a właścicielka sklepu żadnej reklamy z kuponem nie zamieszczała.
Od razu biorę telefon (jako, że to była moja klientka musiałam tę sprawę wyjaśnić ja) i dzwonię do paniusi.
Czego się dowiedziałam?
Bo ona przecież nie będzie startowała od razu z rabatami! Pieniądze tylko straci na tym. A kupon i tak ludzi do sklepu przyciągnął mimo, że nie można go było zrealizować.
Z całego zamieszania udało się wybrnąć, ale żałuję do dziś, że nie mogłam opublikować umowy zlecenia, którą podpisała piekielna.
Siedząc dzisiaj w pracy i przygotowując reklamę do najnowszego numeru gazety, przypomniałam sobie moją przygodę z pewną bardzo sprytną panią.
Było to jakoś w ubiegłe wakacje, kiedy przed moim biurkiem pojawiła się owa pani. Właścicielka nowo otwartego sklepu odzieżowego w centrum miasta, zażyczyła sobie reklamy. Nie takiej zwykłej reklamy - ma być oryginalna i pomysłowa! Jak z Elle albo In Style.
Siedzimy i dumamy, nic pani nie pasuje. Po dobrej godzinie doszłam do wniosku, że jak będzie mi dalej marudziła i jęczała nad uchem, to niczego nie wymyślę. Poprosiłam ją o przesłanie logo i innych informacji mających się znaleźć na reklamie na mojego maila i poprosiłam aby przyszła następnego dnia.
Siedziałam nad tą reklamą pół nocy, przygotowałam kilka projektów.
Nadeszła godzina zero, pokazuję pani efekty mojej pracy i jest! Bingo! Pani zachwycona pomysłem reklamy którą można wyciąć z gazety jako kupon z 10% zniżką. Taka promocja na otwarcie sklepu, klientów to przecież zachęci. Przygotowałam pisemne zlecenie, pani podpisała, zapłaciła i przeszczęśliwa wyszła.
Kilka dni później, zaraz po wydaniu kolejnego numeru, pracownicy redakcji zaczęli odbierać telefony o treści, którą można zawrzeć w jednym zdaniu "Oszuści jesteście! Ja ten szmatławiec przestanę kupować". To nie było kilka telefonów, ani kilkanaście. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że było ich kilkadziesiąt.
Wszyscy zachodziliśmy w głowę o co tym ludziom chodzi? Dopiero jakaś starsza pani zdołała nam wyjaśnić, że ten kupon promocyjny, który dodaliśmy do ostatniego numeru jest totalnym przekrętem, a właścicielka sklepu żadnej reklamy z kuponem nie zamieszczała.
Od razu biorę telefon (jako, że to była moja klientka musiałam tę sprawę wyjaśnić ja) i dzwonię do paniusi.
Czego się dowiedziałam?
Bo ona przecież nie będzie startowała od razu z rabatami! Pieniądze tylko straci na tym. A kupon i tak ludzi do sklepu przyciągnął mimo, że nie można go było zrealizować.
Z całego zamieszania udało się wybrnąć, ale żałuję do dziś, że nie mogłam opublikować umowy zlecenia, którą podpisała piekielna.
redakcja
Ocena:
1203
(1227)
Komentarze