Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#35260

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakieś 4 lata temu, za czasów ostatniego roku studiów, z narzeczoną poszukiwaliśmy mieszkania do wynajęcia. Jako że nam się nie przelewało, a praca była tylko dorywcza, w zakresie naszego zainteresowania były mieszkania w cenie nie odbiegającej znacznie od 1000 zł.
Znaleźć takie było trudno, bo nas interesowała koniecznie kawalerka, coby się usamodzielnić, a ceny wówczas za takie lokum oscylowały w granicach 1500...

Kilka propozycji było wyszukanych, ale jak zwykle cena podskakiwała radośnie o kilkaset złotych, "bo zainteresowanie takie duże" albo lokalizacyjnie było to kilka kilometrów za końcem świata... W końcu udało nam się znaleźć mieszkanie za 1100 zł za miesiąc, kawalerka położona w całkiem niezłej lokalizacji. Dzwonię pod podany numer - odbiera pani [a]gentka:

[ja]: Dzień dobry, dzwonię w sprawie ogłoszenia o kawalerce do wynajęcia przy ulicy Piekiełkowej za 1100 zł. Czy to jest aktualne?
[a]: Tak, aktualne, z tym że w związku z bardzo dużym zainteresowaniem cena wzrosła i wynosi 1200 zł za miesiąc.
[ja]: Hm... No dobrze, a kiedy moglibyśmy się umówić na obejrzenie mieszkania?
[a]: Możemy w tym tygodniu, tylko najpierw muszą państwo przyjechać do nas do biura, podpisać umowę.
[ja]: Ale jaką umowę?
[a]: No bo mamy taką procedurę, że my nie możemy przekazać danych do właściciela przed podpisaniem umowy o poszukiwanie mieszkania.
[ja]: Ale my chcemy tylko obejrzeć... No dobrze, a czy są jakieś opłaty w związku z państwa pośrednictwem?
[a]: Tak, jest jednorazowa niewysoka opłata 200 zł.
[ja]: I musimy ją wnieść, żeby móc w ogóle obejrzeć to mieszkanie?
[a]: No tak. Ale proszę się nie obawiać, jeśli ono się państwu nie spodoba, będziemy dla państwa w ramach tej opłaty poszukiwali mieszkań, które spełnią państwa oczekiwania.
[ja]: To my się jeszcze zastanowimy.

Po krótkich konsultacjach zgodziliśmy się, bo z naszym funduszem w ofertach nie przebieraliśmy... Podpisując umowę, pani agentka zobowiązała się do przesyłania nam innych ofert - co najmniej trzech raz w tygodniu przez miesiąc, poza tym wskazaliśmy preferowane lokalizacje i cenę (w końcu ustaliliśmy 1200 zł). Jak się później okazało (niestety mądry Polak po szkodzie - choć i dobrze, że się tego nauczył), przedstawiane oferty nie musiały być zgodne z naszymi preferencjami, które tylko wskazywały "kierunek" poszukiwań...

Ale dostaliśmy wreszcie numer do [w]łaścicielki mieszkania. Po standardowym przedstawieniu z czym dzwonię, rozmowa potoczyła się tak:

[w]: A ile was osób będzie?
[ja]: Już mówiłem, dwie. Ja i narzeczona.
[w]: A dzieci macie?
[ja]: Nie.
[w]: To dobrze, bo ja z dziećmi to nie pozwalam! A zwierzęta? Psy, koty?
[ja]: Nie, też nie mamy.
[w]: To dobrze, bo i tak bym nie pozwoliła! A co robicie, pracujecie czy się uczycie?
[ja, już trochę zniecierpliwiony]: Studiujemy.
[w, zrezygnowana]: Eee, studenci! To niedobrze, nie lubię studentów! Tylko piją i imprezy, a płacić nie chcą!
[ja]: Zapewniam panią, że nie po to szukamy mieszkania, bo nie mamy gdzie imprezować, a dlatego szukamy mieszkania w cenie 1200 zł miesięcznie, żeby był to wydatek na jaki z pewnością nas stać.
[w]: Ale jakie 1200?! 1300 jest cena!
[ja]: Ale pani z agencji mówiła, że 1200, a w ogóle w ogłoszeniu było 1100!
[w]: Głupoty mówiła! Teraz jest 1300, i to jak was zaakceptuję (!).
[ja]: Dobrze, kiedy można obejrzeć mieszkanie?
[w]: Ja zadzwonię do sąsiada, on ma klucze, to wam pokaże.

Tego samego jeszcze dnia pojechaliśmy obejrzeć przedmiotowe mieszkanie. Z zewnątrz nie wyglądało to zachęcająco: stara, odrapana kamienica. Tynk odpada (prawie w ogóle go nie było), okna drewniane chyba z czasów ściśle powojennych, wielu, drzwi na klatkę się nie zamykają, a na samej klatce okna pozabijane dyktami (a była zima)...
Nie zrażając się, wchodzimy na klatkę, gdzie czekał na nas sąsiad - niezbyt świeży żulik. Po otwarciu drzwi, ukazało się nasze potencjalne lokum. Pokrótce:

- pokój, w którym było:
1. pojedyncze łóżko jak ze starego szpitala psychiatrycznego - grube, metalowe rurki pomalowane szarą farbą, z wypłowiałym materacem,
2. krzesło,
3. stół,
4. piec kaflowy

- kuchnia - lodówka, przy której Mińsk to jak porównanie Nokii 3210 do SGS III, zardzewiała i oblepiona zapieczonym tłuszczem kuchenka gazowa, stół i kilka szafek z frontami "każdy z innej parafii"; bonusem były butelki szklane, słoiki i 5-litrowe baniaki po wodzie, które wypełniały niemal całą powierzchnię kuchni, tj. podłogę, stół, blaty...

- łazienka znajdująca się pod klatką schodową - z pochyłym sufitem, mieszcząca "miejsce prysznicowe" (zabudowany kafelkami "brodzik", przesłonięty wypłowiałą zasłoną na rurce), chybotliwą umywalkę i sedes z dziurą w ścianie nad nim (jakby ktoś za mocno otworzył deskę, ale na tyle mocno, że prawie przebił się przez ścianę).

Ogólne wrażenia nieciekawe, potęgowane przez brud i parę unoszącą się z naszych ust (pani nie ogrzewała mieszkania, bo było puste - co z tego, że zima w pełni, a okna takie, że słychać rozmowy ludzi na zewnątrz).
Jeden plus: nie widzieliśmy robactwa - albo było u sąsiadów albo już dawno spenetrowało dostępne zasoby. Jednak mimo to nie zdecydowaliśmy się.

Teraz tylko pytanie kto był bardziej piekielny? Czy obcesowa i nieuprzejma właścicielka, żądająca 1300 zł za mieszkanie, w którym brzydziłbym się mieszkać nawet za darmo (o wpuszczeniu tam dziecka bym nawet nie pomyślał, a co miał tam jeszcze zepsuć/pobrudzić pies - do dziś nie wiem)? Czy pani agentka, która prawdopodobnie zaniżyła cenę w ogłoszeniu, żeby więcej osób naciągnąć na opłatę (nie muszę chyba wspominać, że z dokładnie 12 ofert, jakie potem przesłała, wszystkie przekraczały nasz budżet i w większości były poza wskazanymi dzielnicami)?

Summa summarum, jeszcze niecałe pół roku pomieszkaliśmy z rodzicami, a potem udało nam się wynająć kawalerkę po znajomości poniżej 1000 zł, w której po odświeżeniu pomieszkaliśmy szczęśliwie ponad 1,5 roku.

usługi

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 475 (525)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…