Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#35281

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
To mój pierwszy wpis na Piekielnych, więc nie bijcie ;)

Będzie trochę o akwizycji. Raz z podziwem, raz piekielnie.

Latem temu 7 albo 8, jako nieopierzony młody student, a jeszcze bardziej nieopierzony pracownik, szukałem pracy. Pracy z gatunku "jakakolwiek", acz myśli me kręciły się wokół sprzedaży, takiej w sklepie, gdzie się stoi za ladą albo między regałami, pomaga klientom, zbiera ochrzan, ale przynajmniej wszystko - godziny pracy i pensje - jest dosyć przejrzyste.
Pech chciał, że (wtedy jeszcze nie było internetu ;)) przeglądając gazety z ogłoszeniami, uparcie zakreślałem i dzwoniłem pod numery związane z akwizycją. To, że wszędzie było to określane jako "doradca biznesowy", "specjalista ds. obsługi klienta" itp, jest chyba oczywiste? No ale nie w tym piekielność.

Pierwsza firma, nazwijmy ją "B" (zresztą od nazwy), mieściła się w odległych Markach. Odległym, bo mieszkałem wtedy w dzielnicy totalnie przeciwległej - nie bez powodu od razu Pani Urocza Recepsjonistka zapytała, czy docelowo nie będzie problemu z dojazdami. Byłem na etapie, kiedy za pieniądze mógłbym dojeżdżać nawet na Ukrainę codziennie, więc oczywiście, wszystko wspaniale, cudownie, zapraszamy jutro na 9 rano do firmy.

Krótkie zapoznanie z szefem, rozmowa kwalifikacyjna potwierdzająca, że mam ręce i nogi, tu jest Twój opiekun Twardy, dziś pokaże Ci co i jak.

Z Twardym i jeszcze jednym jego kumplem pojechaliśmy na dosyć odległy Czerniaków. Po drodze - chłopaki dosyć długo siedzieli w branży - bez owijania w bawełnę wytłumaczyli mi, że tak naprawdę chodzi o łażenie po mieszkaniach i wciskanie ludziom kaset i płyt z czymś tam.
A oto metodologia:
- Dzień dobry, nazywam się Twardy i jestem przedstawicielem Fundacji B. (Fundacji, rozumiecie). Nie owijając w bawełnę przyznaję, że zbieramy pieniążki na walkę z głupotą ludzką (czy czymś tam), a naszej akcji patronuje sama Matka Teresa (tu następowało pokazanie jakiegoś lewego świstka ze zdjęciem rzeczonej M.T.). Jeżeli datek będzie w wysokości między 10 a 20 zł, w zamian otrzyma Pan/Pani kasetę z muzyką, jeśli powyżej 20 zł - płytę CD.
Cóż, przyznaję - szło jak ciepłe bułki, głównie dlatego, że większość owych kaset/płyt to były przeboje bodajże Rynkowskiego wydane specjalnie z okazji którejś okrągłej rocznicy pontyfikatu Jana Pawła II.

Aż trafiliśmy na piekielne mieszkanie, gdzie narodziła się ksywka Twardy.
- Dzień dobry, nazywam się Twardy itd... (następuje śpiewka jak wyżej. Twardy wyciąga rękę do gospodarza - około 30letniego faceta o posturze sporego Grizzly).
- Gospodarz pierwszy wyciąga rękę. Czego?
- Zbieramy pieniążki na Fundację...
- Nie interesuje mnie to, do widzenia.

W tym momencie Twardy zastosował - dosłownie - technikę negocjacyjną "stopa w drzwi", lokując swoją stopę na progu owego mieszkania.
- Ale chciałem tylko powiedzieć, że jeśli datek będzie w wysokości...
Nie dokończył, bo dostał prosto w nos plombę o takiej sile, że z hukiem padł na plecy i zalał się krwią.

- Zapraszałem Cię gnoju do środka, urwał? - gospodarz zatrzasnął drzwi.
Mnie się nie oberwało, bo w ramach dnia próbnego nie stałem obok sprzedawcy, tylko przyglądałem się i przysłuchiwałem z odległości dwóch - trzech metrów.

A czemu Twardy? Bo wstał, wytarł zakrwawiony nos chusteczką, poczekał, aż przestanie mu lecieć krew... po czym zapukał do kolejnych drzwi i z tym samym entuzjazmem i uśmiechem zaczął to samo, co wcześniej... przerwę robiąc dopiero na obiad, po mniej więcej czterech godzinach.
Wiecie co? O ile sama metoda wyłudzania pieniędzy na Matkę Teresę jest ohydna, o tyle jego upór i determinację podziwiam.


Druga natomiast historia miała miejsce mniej więcej tydzień później (oczywiście w poprzedniej firmie już się po dniu próbnym i ww. akcji nie pojawiłem), w firmie położonej na warszawskiej Woli... której szefem, jak się okazało, był brat szefa "Fundacji B.". Skąd wiem? Bo w czasie mojej rozmowy "kwalifikacyjnej" szef B. akurat przyszedł w odwiedziny. Długo na mnie patrzył ale nie poznał, oni mają przemiał ludzi rzędu kilkadziesiąt dziennie, więc mimo moich blond włosów do pasa nie zapamiętał ;)
Koniec dygresji.

Tu sprzedaż odbywała się nieco inaczej, bo:
1. Nie mieszkania prywatne, tylko punkty handlowo - usługowe gdzie można zastać szefa (typu fryzjer, bar, zegarmistrz, apteka itd)
2. Sprzedajemy nie kasety i płyty, tylko zestaw różnych pierdół - tam była golarka męska, jakieś noże, jakiś radiobudzik - nie pamiętam wszystkiego, było tego z 5 czy 6 elementów. Zestaw kosztował 300 zł.
3. Sprzedaż odbywała się na zasadzie "Dzień dobry, przeprowadzamy loterię, o, gratuluję, wygrał Pan zestaw badziewa o wartości 1200 zł, trzeba tylko zapłacić 300 zł podatku". Limit sprzedaży - dwie dziennie minimum.

I wszystko byłoby ok, gdyby nie piekielny moment... Zaczął padać deszcz, więc nasz "trener" postanowił schować się w klatce schodowej jednego z budynków na warszawskiej Saskiej Kępie. Akurat ktoś wychodził, więc przytrzymał drzwi, weszliśmy. "Trener" stwierdził, że nie ma co tracić czasu, tylko trzeba się przejść po mieszkaniach, a nuż się uda.

Mieszkanie nr 1, parter. Zaraz po tej akcji podziękowałem i pojechałem do domu. Czemu?

Drzwi otworzyła starsza Pani. Na oko - 75-80 lat. O lasce.
- Dzień dobry, nazywam się Piekielny, czy rozmawiam z właścicielką mieszkania?
- A nie, mama jest w pokoju, zaraz zawołam. (W tym momencie WTF - mama?????)
Faktycznie, po dwóch minutach, noga za nogą, opierająca się o balkonik wychodzi z pokoju najstarsza osoba, jaką widziałem w życiu. Wzrostu około 130 cm, tak zgarbiona.

- Dzień dobry, jestem Piekielny, chciałem poinformować, że pani mieszkanie zostało wylosowane w naszej loterii - dzięki czemu wygrywa Pani ten oto piękny komplet badziewia o wartości 1200 zł! (skracam - on opowiadał o każdym elemencie z osobna, każdy z osobna potem dając osobie "obdarowanej").
Przy drugim elemencie staruszka niemalże zemdlała z radości, popłakała się, że tyle lat na świecie, jej już do grobu iść, a nigdy nic nie wygrała, że jakby mogła to by nas wycałowała, ale balkonika nie puści bo upadnie... jej córka też w siódmym niebie, że mamusię takie szczęście na starość spotkało...
- Teraz jedynie pozostaje mi poprosić Panią o podpis pod protokołem odbioru i o uiszczenie podatku w wysokości 300 zł.

Możecie trzy razy zgadywać, jak zareagowała staruszka.
I nie, nie była to wściekłość. Lepiej czułbym się, odbierając dziecku lizaka, którego mu dałem przed chwilą. I dziecko też pewnie miałoby mniejszy żal.

Wściekły byłem ja, do tego stopnia, że przeprosiłem, ze łzami w oczach wybiegłem na dwór - i więcej mnie tam nie ujrzeli.
A Piekielny? Zadzwonił do mnie po 17-tej zapytać, czy przyjdę następnego dnia.

Po raz drugi zgadujcie trzy razy, czy poszedłem tam nazajutrz.

akwizycja

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 113 (159)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…