Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#35378

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Aż napiszę. Nie da się nienapisać.

Otóż posiadam mieszkanie, w centrum miasta Kraka i wychodzi na to, że rocznie płacę 4500 za administrację, plus 1500 funduszu remontowego. Ok, fundusz mogę zrozumieć, a bo rynna odpadnie, domofon padnie, teoretycznie bajka. Praktycznie, to aż mnie telepie z wściekłości, bo osobiście i tak robię większość rzeczy z sąsiadem (którego nawiasem mówiąc wykończyła ta wspólnota, w tym roku już nie musi się przejmować niczym..), ba, mało tego, sami inwestujemy w nieruchomość, bo: wspólnota ma 12 właścicieli; dwa oddzielne budynki - kamienica, wspólne podwóreczko i oficyna.

Posiadam kawałek oficyny od 13 lat. Kiedy kupiliśmy tę ruderę nie było administracji. Nie było funduszu remontowego. Budynek zamieszkiwalny, kiedy kupowaliśmy, akurat w trakcie prac wymiany dachu i adaptacji poddasza. Następnie po roku, okazało się, że grzyb powoduje halucynacje i podjęliśmy kampanię przeciwko wilgoci. Funduszu dalej nie ma. No to jazda. Okna, docieplenie, odkopy, suszenie, skuwanie, blachy stalowe odcinające namakanie fundamentów. Koszt jakieś 50 tysięcy, albo więcej.

Nadmienię, że podwórko i kamienica jak sie sypały, tak cud, że jeszcze stoją. Na podwórku są takie dziury, że jak pada, trzeba pontonem. Chodzę ubłocona. Żeby dostać się do śmietnika każdy musi po błocie.

Pojawia się fundusz remontowy. Oczywiście płacę, choć z oporami, bo na pytanie, czy można go użyć, żeby wyremontować schody do piętra w oficynie podnosi się lament, że kanalizacja, że dach kamienicy, że kamienice docieplić, ja na to, że żądam osoblego funduszu dla każdego budynku, bo co mnie ich dach obchodzi, oni nie płacili za mój. Sień, przez którą pochodzę, niech podzielą na ilość właścicieli i mój dach ponad nią mogę płacić (no wyszłaby jakać śmieszna kwota). Oni, że prawo nie pozwala, bo te same przyłącza..

Na podwórku wypadła dziura. No nic, wzięłam łopatę, zasypałam kamieniami i gruzem. Pewnie gdybym tego nie zrobiła, można byłoby wpaść w czeluść bezmierną, albo do Chin dolecieć, a mnie jeszcze życie miłe.

Radośnie fundusz sobie płacę, wyjęłam też pięć stów na te schody, pięć stów na remont klatki, bo pojawił się w kamienicy deweloper i chciał szybko sprzedać, obiecał że naprawi sień - to nałożył gładź na mokrą ścianę i wyglda gorzej niż było (niestety popularna metoda pacykowania przed sprzedażą - każdy się kiedyś naciął - czyżby polska cecha?), a fundusz nie do ruszenia, bo wojna między tymi z dołu (kanalizacja) a tymi z góry (dach), iście dantejskie sceny na zebraniach, na które przestaję chodzić.


Po 10 latach brodzenia w błocie mówimy z sąsiadem dość. Sąsiad zrobił casting na firmę od kostki. Tydzień w plecy. (ówczesny administrator wiecznie nietrzeźwy, nie szło się porozumieć, bajzel w papierach) Są, są panowie, robimy. Ustaliliśmy, że on płaci 60% ja 40%, bo mu bardziej zależy (ja, to przynajmniej pilnowałam archaicznych resztek bruku i od biedy mogłabym jeszcze przeżyć, ale on miał naprawdę ostro. Krzaki po kolana, wielka kuweta, dziury). W międzyczasie wycisnęliśmy z administracji, że dojście do śmietnika zrobią, ale to 15% kwoty. Nic to, robimy szczęśliwi, że będzie wreszcie ładnie. (w międzyczasie wybudowaliśmy śmietnik (to inna opowieść), bo mieliśmy same kubły przed oknami, ja dbam o ogródek skalny i kwiaty wszędzie, no zależy nam, żeby było miło, przynieśliśmy stoliki.. dzieciaki mają jakiś wybieg)

Jest remont. Ja pilnuję, żeby było równo i nie spieprzone, sąsiad musiał wyjechać, przeszkolił mnie. Ja kawę panom codziennie (żeby szybciej, żeby się starali ;-) no i ogólnie stoję nad nimi całe dwa tygodnie, bo ktoś musi decydować (już miałam kilka grup fachowców i wiem, że jak się im nie powie jak ma być, to s...ą).

Gdzie piekielność? Wyskakuje zza rogu sąsiad, który posiada sklepik (taak, całe 10m2 wspólnoty) i drze się na mnie, ale to krzyczy, kto pozwolił nam to robić, bo kanalizacja, bo dach.. Ja na to, żeby się bujał, bo mam zdjęcia guza, jaki nabiłam sobie wracając nocą przez podwórko i jak sobie nie pójdzie, to skarżę zarząd (Pan Sklepik) i będzie dym. Nic się takiego nie stało, ale zdjęcia z wypadku rowerowego mam, zresztą mieliśmy plan z sąsiadem je wykorzystać w tym celu ;-), ale jesteśmy normalni i zamiast do sądów, lubimy posiadzieć przy grilu na podwórku. Poszedł jak zmyty, kiedy usłyszał, że płacimy z własnej kieszeni. Nagle wszysce sąsiedzi się zainteresowali..

W międzyczasie zmieniliśmy administracje. Tak, znajoma Sąsiadki Dach. Mnie oddali jedną czwartą kwoty wyłożoną za podwórko, sąsiadowi też, po kolejnej kłótni na zebraniu. Fundusz został wydany na dach kamienicy. Mój fundusz. Dach zrobiony, 6 lat odkładania, ale kiedy prosiliśmy, żeby przy okazji zmienili daszek śmietnika (jakieś 3m2) i nowy kawałek blachy, co to odfunął z dachu oficyny, to się wypięli.

A ja teraz bulę sześć stów miesięcznie za kartki z upomnieniami, które generuje to biuro, które chce wziąć kredyt na ocieplenie fasady kamienicy.. za który będę płacić, bo przecież kiedy wszystko naprawimy, to fundusz się zmniejszy.

Teraz pytam, kto ustanawia takie prawo, żeby dwa budynki, jeden walący się, a drugi zadbany traktować jako jedną rzecz? Dlaczego ja mam fundować coś ludziom, którzy mi nie zafundowali nic? Dlaczego ludzie, którzy mieszkająw jakimś budynku nie dbają o niego sami?

Za te pieniądze już dawno naprawiłabym wszystko, a na podwórku szemrałaby fontanna..

Żądam nowego prawa, licząc, że karma wreszcie się odwróci..

wspólnota

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 125 (185)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…