Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#35833

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niestety, z racji roku urodzenia miałam (nie)przyjemność załapać się do gimnazjum. W przybytku owym gabinet swój miała pani stomatolog. Dzieciaki mogły leczyć się u niej za darmo, ale na początku roku rodzice mieli dostarczyć podpisany świstek, czy się na to zgadzają, czy nie. Kiedy owe orzeczenia rozdawano, nie było mnie w szkole, ale nic straconego; od dawien dawna miałam "własną" dentystkę, a brak dostarczonej zgody jest w końcu równoważny z jej brakiem na leczenie leczenie w ogóle.
Otóż, jak się okazało - nie.

AKT I

W środku lekcji do klasy weszła asystentka dentystki i nakazała, że "wszystkie dzieciaki, które nie dostarczyły orzeczenia, mają iść do gabinetu, bo brak kartki oznacza zgodę" (SIC!). Pomyślałam sobie, że po drodze (całe 3 piętra) wszystko wyjaśnię. Wytłumaczyłam kobiecie, że mam już dentystkę, do której regularnie chodzę. Stwierdziła, że to i tak będzie tylko rutynowa kontrola stanu uzębienia, więc nie będzie to miało żadnego wpływu na moje dotychczasowe leczenie.

Wchodzimy do gabinetu (ja i moje dwie koleżanki). Padło na to, że na fotel usiadłam ostatnia, ale obie (co ważne) cały czas były w gabinecie.
Dentystka pogmerała mi w zębach, po czym stwierdziła, że mam powierzchowną próchnicę zęba i trzeba będzie wiercić. Ja na to, że nie zgadzam się na zabieg, co zbyła słowami "jak już usiadłaś, to ci go zrobię, nie będziesz mi tu pyskować". Wybór miałam prosty - albo siedzieć cicho, albo zrobić burdę i wyrwać się z fotela.

Niestety był to mój ostatni rok, w którym walczyłam o czerwony pasek, coby się dostać do dobrego liceum, więc wybrałam to pierwsze, żeby nie psuć wywalczonej cudem oceny z zachowania.

No więc siedzę, a dentystka pyta się, czy chcę znieczulenie.
Tu, co ważne, odmówiłam, jako, że nigdy wcześniej znieczulenie nie podziałało na mnie jak powinno (jak się okazało w późniejszej części historii potrzeba było poczwórnej dawki, żeby mój organizm w ogóle zaczął na nie reagować).
Dentystka przyjęła to do wiadomości, po czym wykonała zabieg, zaplombowała ubytek, wszystko cacy.

AKT II

Budzę się w nocy, z potwornym bólem wcześniej wierconego zęba. Jakoś wytrzymałam do ranka. Wtedy to przyznałam się rodzicom, że dałam sobie rozwiercić zęba bez ich wiedzy i zgody. Tatko mój, wyczulony strasznie na przepisy prawne, wkurzył się niemożebnie, że mimo braku zgody, wykonano zabieg. Pojechał do szkoły, znalazł dentystkę, która, kolokwialnie mówiąc, spieprzyła sprawę i zawarł umowę, że pojedzie ze mną do "porządnego" dentysty, a ona pokryje koszty leczenia. Przystała na te warunki, więc padre w te pędy wrócił do domu i zabrał mnie do lekarza.
Wynik - zgorzel, leczenie kanałowe, usuwanie korzenia i nieskończone zdziwienie dentysty, jak można było otworzyć ząb i widząc, że nadaje się do poważnego leczenia, tak o, zaplombować go, że niby "wszystko w porządku".

Tak czy siak, słowo się rzekło, po naprawieniu zęba, tata pojechał poinformować panią doktor, że jej niekompetencja wyniosła nas ok 300 zł, które zobowiązała się pokryć (dostarczając jej rachunek z dokładnym kosztorysem). Jak nietrudno się domyślić piekielna dentystka sadystka uznała, że nic takiego nie mówiła i chcemy ją okraść.
Rodziciel dość mocno się zirytował i oznajmił, że skoro nie można się dogadać polubownie, to sprawa skończy się w wyższej instancji, bo nie dość, że kobieta popełniła błąd w sztuce, to jeszcze wykonała zabieg bezprawnie (nie miałam wtedy jeszcze skończonych 16 lat, żeby mieć choć minimalne prawo decydować o sobie od strony prawnej).

Żeby udowodnić pierwszy aspekt potrzeba było mojej karty leczenia, którą to tata otrzymał.
I tu pojawiła się jeszcze jedna niezgodność - pani doktor wpisała, że podała mi 2ml leku znieczulającego w jednej ampułce.
Tu dopiero ostatecznie się pogrążyła, ponieważ:
a) sfałszowała dokumentację lekarską wpisując, że w ogóle podała mi znieczulenie
b) podana dawka leku, według biegłego mogłaby znieczulić konia na dwa dni
c) nie istnieją ampułki owego leku o wartości 2ml, jedynie 1,7ml

Sprawa skończyła się sądzie.
Smaczki?
Zastraszenie dziewczyn, które były wtedy w gabinecie, żeby zeznawały na jej korzyść.
Tłumaczenie, że nie zauważyłam, kiedy dawała mi znieczulenie, bo lampa świeciła mi w oczy (SIC!).
Wykłócanie się, że przecież byłam dorosła (SIC! vol.2), więc miała prawo wykonać mi zabieg bez zgody rodziców (już nawet nie skomentowałam, że mojej zgody również nie miała).
+ Na jaw wyszło fałszowanie dawek podawanych dzieciom, w celu wyłudzenia pieniędzy od NFZ.

W każdym razie sprawę wygraliśmy, a dentystka musiała zwrócić koszty mojego leczenia + sądowe (jak to było? chciwy dwa razy traci?).

Ostatnio byłam też odwiedzić stare, szkolne mury.
Zerknęłam na drzwi od gabinetu stomatologicznego. Na tabliczce widniało nazwisko zupełnie niepodobne do tego, którym podpisywała się felerna pani doktor.

gimnazjum

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 667 (715)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…