Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#36062

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pan z historii http://piekielni.pl/36059 nie jest, niestety, przypadkiem odosobnionym.

Pierwszy kwartał mojej pracy w salonie wróżbiarskim właśnie dobiegał końca, kiedy pojawił się ON. Pan w garniturze za, lekko licząc, 4-5 tysięcy, buciki warte drugie tyle (gdyby mnie było stać, ubierałabym tak męża), kolejna okrągła sumka w aktówce, płaszczu i okularkach. Persona z gatunku tych betonowo-pęczniejących, oni drzwiami do środka, ty przez okno na zewnątrz, żeby złapać oddech (i nie mówię tylko o sporej nadwadze). Podnoszę głowę znad papierów i już mam pytać, czy był umówiony, ale mnie ubiegł.

[ON] Dobry, kryształową kulę proszę. Tylko szybko.
[Ja] Słucham???
[ON] No, kulę. Taką tam - wskazuje na stolik dekoracyjny - szklaną czy kryształową, nieważne. Tylko żeby dobra była, dla żony.
[Ja] Jeszcze raz. Czego pan potrzebuje?
[ON] A mówią, że wróżki niby sprytne. KRYSZTAŁOWĄ KULĘ chcę kupić. Dla ŻONY. TAMTA MOŻE BYĆ.
Obracam się to na niego, to na stolik, wreszcie dotarło do mnie, że chce odkupić naszą pokazową kulę.
[Ja] Wie pan co, ona nie jest na sprzedaż. My w ogóle nie sprzedajemy takich rzeczy...
[ON] PANI NIE PIE*DOLI, TYLKO PAKUJE. ILE ONA? KARTY PRZYJMUJECIE? (Właśnie tak to odebrałam - że mówił capslockiem.)
[Ja] Niech pan nie krzyczy, nie jestem głucha. Tamta kula nie jest na sprzedaż, to dekoracja!
[ON] WSZYSTKO JEST NA SPRZEDAŻ, A MI ŻONA DUPĘ TRUJE. ILE TO SZKŁO?
[Ja] Moment, szefową poproszę...

Przyszła szefowa, popatrzyła na NIEGO - pod jej wzrokiem trochę zmalał - i zaczyna komedię od początku.

[Sz] Czego pan potrzebuje?
[ON] NOŻESZ... KULĘ CHCĘ! KRYSZTAŁOWĄ! ŻONA POTRZEBUJE!
[Sz] Przykro mi, nie jest na sprzedaż. Mogę panu dać adres dobrego sklepu.
[ON] PANI! JA NIE MAM CZASU JEŹDZIĆ PO SKLEPACH, JA MAM ŻONĘ I FIRMĘ!! ILE ZA TO CHCECIE?
[Sz] Jak dla pana, 10 tysięcy.
Pan widać miał kameleona wśród przodków i mu się geny uaktywniły na twarzy, bo z czerstwego różu momentalnie przeszedł do soczystej śliwki węgierki.
[ON] COOOO??!! ZA TEN KAWAŁEK TANDETY?? POJ*BAŁO WAS CHYBA!!
[Sz] Specjalne życzenia mają specjalne ceny. Zapakować panu?
[ON] NO CHYBA SOBIE ŻARTUJESZ! TAŃSZĄ JAKĄŚ MI ZNAJDŹCIE!!
[Ja] Jak mówiłam, NIE SPRZEDAJEMY TAKICH RZECZY. To salon wróżbiarski, nie sklep ezoteryczny.
Pan zaczął wodzić wzrokiem ode mnie do szefowej. Po kilku sekundach trybiki zaskoczyły.
[ON] TO CO MI DUPĘ ZAWRACA I CZAS MARNUJE! BYŁO MÓWIĆ, ŻE NIE MA!
W tym momencie nawet moja szefowa przestała ogarniać sytuację, a ON zawinął się w płaszcz i wyszedł. Niestety, nie na długo.

Wrócił następnego dnia z żoną (materiał na kilkanaście innych historii, kobieta była przekonana, że odrodziły się w niej Sybille, Kassandry, Pytie i różne inne wieszczki) i wyliczeniem w łapie. Mnie ominął, poszedł od razu do szefowej. Wyszedł po blisko kwadransie, czerwony ze złości, niemalże siłą ciągnąc za sobą małżonkę, która najchętniej wyniosłaby cały salon razem z nami i zabrała do domu. Wyliczenie zostawił. Na kartce było szczegółowo opisane, ile czasu zmarnował na dojazd do nas, ile kosztowało paliwo, zużycie samochodu, ile ważnych biznesów by w tym czasie załatwił, ba, nawet kłótnię z żoną wyszczególnił.
Najważniejsze jednak było to, ile w sumie powinniśmy mu wszyscy oddać za czas i siły, które na nas poświęcił i zmarnował. Bo nie chciałyśmy mu sprzedać kryształowej kuli. Dobrej. Dla żony.

Z historii wynikła jedna ogólna nauka dla mnie, którą wygłosiła szefowa: "przyzwyczajaj się".

Skomentuj (65) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 835 (923)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…