Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#36197

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie o "ochronie".
Myślałam, że takie rzeczy, to tylko w kabarecie. Z góry przepraszam wszystkich, którzy mogliby poczuć się urażeni tym, że bohaterów opowieści nazywam ochroniarzami. Panowie i Panie, wybaczcie, to ułatwi narrację.

Przydarzyła nam się na obiekcie nowa firma. Głównie dlatego, że szef stwierdził, iż na poprzednią zbyt dużo wydaje. Chłopaki byli świetni, wszyscy z licencją, profesjonalni, kulturalni i pomocni, nigdy nie było żadnych zastrzeżeń do ich pracy.

Nie zmieniły się godziny pracy i obowiązki: ochroniarz przyjeżdża na 22:00, zostaje do 6:00. Do użytku ma naszą kanciapę z zapleczem socjalnym, TV, radyjkiem. Musi co jakiś czas przejść się naokoło i po stajniach, sprawdzić, czy spokój i z końmi z grubsza wszystko ok (jak nie ok, to dzwoni do mnie), ewentualnie otwiera bramę wjazdową.

Dzień pierwszy.

Zostałam do momentu przyjazdu ochroniarza, przywitałam się. Młody chłopak, okulary jak denka od słoików, średnio rozgarnięty, ale ok, nie czepiam się. Poszłam do siebie (mam mieszkanie po drugiej stronie ulicy).
Jakąś godzinę później uświadomiłam sobie, że zapomniałam odłączyć elektrycznego pastucha. Wracam. Weszłam, trzasnęłam furtką, przeszłam całe pierwsze podwórko, całe drugie, czyli jakieś dobre 150m, zapaliły się już cztery uaktywniane ruchem lampy, przeszłam przez stajnię, gmeram przy akumulatorze z tyłu, przy wyjściu na pastwisko i czuję delikatne stukanie palcem w ramię. Odwracam się, a tu stoi ochroniarz, bez latarki i radyjka, i tako rzecze:
- Przepraszam! Swój czy wróg?...

Dzień drugi.

Inny As Przestworzy. Mocno niedosłyszący.
Wieczorem przyłapuję go na paleniu w stajni, tuż obok wolnego boksu, gdzie mamy obecnie słomę w belkach.
Potem - 5:45 rano, przychodzę karmić konie, a ochroniarz śpi. Chrapie. Chrząknęłam. Zapukałam. Trzasnęłam drzwiami. Odezwałam się. Podeszłam i potrząsnęłam za ramię.
Otworzył oczy i oburzony warczy:
- O co chodzi?! Pospać nie można?

Dzień trzeci.

Przychodzę rano, cała stajnia pływa. Kobyła rozwaliła automatyczne poidło. Woda leje się pewnie już parę ładnych godzin. Zakręcam zawór i nieźle wkurzona szukam ochroniarza. Siedzi w kanciapie, ten co pierwszego dnia. Dialog:
- Nie widział pan, że woda zalewa nam stajnię?
- Tą pierwszą? Widziałem. Po 2:00 gruchło.
- Dlaczego pan chociaż do mnie nie zadzwonił?!
- Miałem dzwonić, jak coś się z koniem. W sensie jak się koniu coś dzieje. Koniu nic się nie działo, bo się przeszłem i paczyłem, to żem nie dzwonił.

Oprócz zwracania uwagi fantastycznym panom, codziennie interweniowałam u szefa. "Eee tam, przesadzasz."
Po potopie zagroziłam, że zwolnię się z roboty, jak czegoś z tym burdelem nie zrobi, bo boję się o zwierzęta, obiekt i własne zdrowie psychiczne.

Dzień czwarty.

Szef postanowił wpaść na kontrolę. Przyjechał przed północą. Dzwonił do bramy, dzwonił, dzwonił... 00:40 otworzono mu. Wjechał. I nic. Nikt nie wychodzi, nie pyta, czego tu, etc. Szef wchodzi do kanciapy, a tam ochroniarz (palacz-śpioszek) ogląda TV na cały regulator i nawet nie raczy spojrzeć, kto go zaszczycił swoją obecnością.

Dzień piąty.

Dzisiaj ja zarywam nockę, z dzielnym wsparciem Mojego Mężczyzny, bo musimy przypilnować przybytku i inwentarza. Ale przeżyjemy.
Jeszcze chyba upiekę ciasto i porozwieszam transparenty, balony i serpentyny.
Od jutra wraca nasza poprzednia ochrona! ;D

"ochrona"

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 844 (886)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…