Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Ventarron

Zamieszcza historie od: 15 lipca 2012 - 21:26
Ostatnio: 2 października 2012 - 23:56
  • Historii na głównej: 9 z 9
  • Punktów za historie: 8896
  • Komentarzy: 27
  • Punktów za komentarze: 219
 

#40120

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W obliczu braków kadrowych szukaliśmy ostatnio nowego pracownika do stajni, gdzie jestem kierownikiem. Efekt? Zdążyłam zwątpić we wszelkie siły wyższe, przetrwanie gatunku w obliczu tak porażającego poziomu głupoty i wysokie bezrobocie.

Owszem, w końcu udało się, pan pracuje i póki co się sprawdza, a jemu ponoć się podoba, ale droga do tego stanu okazała się długa i wyboista.

Zaprezentuję co ciekawsze rodzynki:

- przybycie na rozmowę kwalifikacyjną w stanie ewidentnej nieważkości. "Jak to tak, żeby przed robotą nie walnąć sety?...";

- chęć przejścia do zbytniej poufałości, okraszona tekstem; "Z ciebie to taka fajna babka, ale słyszałem, że ta szefowa tutaj to kawał starej k*rwy." Nie omieszkałam uświadomić miłego pana, że właśnie z powyższą rozmawia;

- próba kradzieży worka z owsem po pierwszym dniu pracy. Dodam, że bez jakiegokolwiek środka transportu oprócz nóg własnych;

- rozmontowanie ogrodzenia, by pozyskać taśmę elektrycznego pastucha. "Bo moja stara nie ma na czym prania wieszać.";

- na dzień dobry częstowanie wszystkich, łącznie ze mną, wysokoprocentowym alkoholem samodzielnej produkcji, argumentowane przełamywaniem lodów w nowej firmie;

- oburzenie na wieść, że nikt nie będzie w stanie po pana jeździć rano, a po robocie odwozić do domu;

- po dokładnym zapoznaniu się z obowiązkami i umówieniu na rozpoczęcie pracy następnego dnia, klepnięcie mnie w tyłek na pożegnanie;

- koń nie chce się przesunąć? Najlepiej użyć do przekonania go ku temu łopaty, tudzież wideł, oczywiście z dużym zamachem;

- "Ty mi nie będziesz mówiła, co ja mam robić, paniusiu! Przyjechało g*wno z miasta i się rządzić chce!"

- bezbrzeżne zdziwienie na wieść, że praca stajennego wiąże się z przebywaniem w okolicach stajni. "Przecież tam śmierdzi!";

- wyzwiska pod adresem mojej rodziny do piątego pokolenia wstecz, jako reakcja na wiadomość, że pracodawca nie zapewnia obiadu i papierosów do każdej dniówki.

- stawka 10zł za godzinę umiarkowanie obciążającej fizycznej pracy, z zarejestrowaniem, 8 godzin dziennie, z przerwą na papierosa co godzinę i półgodzinnym śniadaniem, ewentualne nadgodziny i weekendy płatne 200%, to wyzysk. Mamy się wstydzić i żeby nas ch*j strzelił. Albo najlepiej dwa.

I jak tu ma być dobrze w naszym pięknym kraju...?

praca praca.

Skomentuj (66) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 825 (883)

#38379

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ciąg dalszy historii http://piekielni.pl/38168

Na wstępie dziękuję bardzo wszystkim, którzy próbowali pomóc i udzielali rad i wsparcia w komentarzach ;)

...a teraz do rzeczy:
Po rozważeniu wszelkich możliwych scenariuszy, tego samego dnia zgłosiliśmy sprawę na policję. Wszystko ogarnął nasz znajomy funkcjonariusz, została powiadomiona opieka społeczna. Potem, w ciągu dosłownie kilku godzin, Mała znalazła się pod opieką swoich Dziadków od strony matki. Takowi bowiem istnieją i nie mieli pojęcia, że ich Wnuczka nie poleciała do Tajlandii z rodzicami.

Dlaczego? Najpewniej z powodu dylematu finansowego Eksa i jego małżonki: albo zabieramy dziecko, albo all inclusive, jak to nieopatrznie palnęła moja Eks-teściowa. Ona nie chciała zająć się Małą, miała sanatorium i pierdylion lepszych zajęć, więc zaproponowała, żeby zostawili dziewczynkę u nas.

Z Dziadkami Mała ma świetny kontakt. Dopiero kilka miesięcy nie mieszkają razem, odkąd Eks kupił własne mieszkanie. Jednak mimo wyprowadzki Wnuczka bywała u nich praktycznie codziennie, po co najmniej kilka godzin, często nocowała.

Jednak na początku sierpnia wybuchła międzypokoleniowa awantura, jak nie wiadomo o co, to jasne, że o pieniądze. Z tego powodu Mała nie była puszczana do Dziadków, nie widywała się z nimi praktycznie wcale, miała wynajętą opiekunkę na całe dnie. Trzeba dodać, że matka Małej nie pracuje.

Eks i jego żona nie mają zamiaru przerywać urlopu. Po powrocie będą musieli złożyć wyjaśnienia, nie wiadomo czy i jakie zarzuty usłyszą w toku postępowania. Bez względu na przyszłe działania policji i prokuratury, szykujemy się do roli świadków w procesie przed Sądem Rodzinnym o ograniczenie praw rodzicielskich, na wniosek Dziadków. Wyrok da się przewidzieć, bo musicie wiedzieć, że nowa wybranka mojego Eks, nie idąc na prawo, złamała rodzinną tradycję ;)

Reasumując: mamy nowych znajomych prawników, Mała szczęśliwa, tylko wprawiła Babcię w konsternację, bo poznawszy smak świeżego mleka, prosto ze źródła, grymasi na to z kartonu ;) Jak ten cały bałagan się skończy to planujemy zacieśniać relacje, bo Dziadkowie i Mała polubili nas, a my ich, mimo tak dziwnych okoliczności, w jakich przyszło nam się poznać.
Eks-teściowa przepowiedziała mi najgłębsze otchłanie Piekieł, a Eks zwyzywał od najgorszych, co mam w głębokim poważaniu. Wstydzę się trochę satysfakcji na myśl, jak bardzo będą mieli przes*ane...

I na koniec coś, o czym muszę wspomnieć: piekielny romantyzm Mojego Mężczyzny.
Kiedy wreszcie wszystko było jasne, Mała u Dziadków, a kolega policjant po służbie, usiedliśmy razem nienerwowo na tarasie, z piwkiem, i oddaliśmy się relaksowi. W międzyczasie poszłam do kuchni poczynić jakieś przekąski. Wtem wspomniany osobnik, z którym jestem w nieformalnym związku od ponad 6 lat, drze się z zewnątrz przez dwa pokoje:
- Kotek, jak już sobie kupię ten garnitur, żeby w sądzie wyglądać jak człowiek, to może się przy okazji chajtniemy?!...

Ba-dum-tsss... ;)

happy end

Skomentuj (47) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1150 (1202)

#38914

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zdarzył nam się w godzinach wieczornych wypadek, w wyniku którego młody koń zerwał sobie płat duży skóry z klatki piersiowej. Gówniarz dostał białej gorączki i zanim udało nam się go ogarnąć, zapobiec dalszym uszkodzeniom ciała i jakkolwiek zabezpieczyć ranę, zdążyliśmy znienawidzić jego, siebie nawzajem i wszelkie siły wyższe.

Mój niezawodny przyjaciel weterynarz był akurat zajęty, jakiś skomplikowany poród, syf i malaria, nie mógł ruszyć się stamtąd jeszcze parę godzin. W obliczu konieczności szybkiego i efektywnego przymocowania "skalpu" z powrotem do właściciela, rozpoczęłam poszukiwania alternatywy.
Podkreślić trzeba, że każdy telefon rozpoczynałam komunikatem, jak się nazywam, przedstawiałam sytuację i pacjenta oraz podawałam miejsce, w które trzeba by dojechać.

Zadzwoniłam na najbliższy weterynaryjny "ostry dyżur", pomoc można tam uzyskać podobno 24/7. Pan zameldował, że rozumie, że bardzo chętnie, ale on nie może opuścić przychodni, bo jest sam. Pytam więc, czy w przypadku niemożności dowiezienia zwierza na miejsce są jakiekolwiek szanse na uzyskanie od nich wsparcia.
"Czasami tak, dziś absolutnie nie. Ale proszę się nie przejmować, to przecież tylko koń."

Szlag mnie trafił i krew nagła zalała.
Ale nic, nie zniechęcałam się, dzwoniłam dalej. Na zegarze już po 22:00, więc nikt nie kwapił się, żeby odebrać telefon. Wreszcie - sukces. Pan wypytywał, dociekał, wydawał się bardzo rzeczowy... Rozmawialiśmy już jakieś 20min, gdy na moje n-te pytanie, czy przyjedzie, odpowiedział, że nie, ponieważ tak właściwie to on teraz jest na wakacjach, ale bardzo żałuje, bo to ciekawy przypadek.

Zameldowałam chłopakom, żeby pochowali przede mną niebezpieczne narzędzia i wróciłam do dzwonienia. W końcu, nareszcie! Pan przyjedzie, oczywiście, on już się ubiera i podąża do nas. Zaproponowałam, że wyjadę po niego, żeby się biedny nie zgubił na tym wygwizdowie po drodze do stajni.
Prawie przyrosłam do siedzenia, facet pokonywał 20km przez półtorej godziny. Ale udało się, dotarł, tylko... po wejściu do stajni lekko pozieleniał.
- To o konia chodziło?! - zapytał, z nielichym przerażeniem w oczach.
- Tak, podkreśliłam to co najmniej trzy razy w czasie rozmowy.
- Ale żywy koń?! Przecież ja do tego bydlaka nie podejdę!
Obrót na pięcie, szybki odwrót do samochodu i w długą. Popatrzyliśmy się na siebie z ekipą, nie wiedząc, czy się śmiać, czy płakać, czy może dogonić i zutylizować. Dobrze, że chociaż pacjent już skapitulował i zaprzestał prób unicestwienia nas i samego siebie.

Na tarczy 2:45, zabrakło mi kontaktów w książce adresowej. Mój Mężczyzna, bezlitośnie zwleczony z wyra, przeszukiwał internet. Wtem nadchodzi wybawienie - telefon, znajomy wet uratował źrebaka i melduje, że jest już wolny, więc może wpaść, jeśli młody jeszcze niepozszywany. Robótki ręczne zakończyliśmy przed 4:00. Koń poskładany w jeden kawałek, mam nadzieję, że szybko dojdzie do siebie.

Przed chwilą odebrałam telefon - dzwonił wet, który ewakuował się w podskokach na widok konia. Pytał, czy ktoś nam pomógł, czy wszystko dobrze. Zdążyłam pomyśleć, że chyba jednak fajny z niego człowiek, kiedy stwierdził, iż... jestem mu winna za dojazd 200 złotych polskich.
Spytałam, czy aby w drodze powrotnej, w czasie ucieczki ze stajni, nie przyrżnął w coś mocno głową.

Ma ktoś może tanio odsprzedać karabin?...

"nie-ludzcy" lekarze

Skomentuj (54) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1119 (1205)

#37948

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nadszedł dzień, kiedy dała o sobie znać, skutecznie tłumiona na co dzień, piekielność Ventarron.

Miałam wizytę u ginekologa, do którego jestem zmuszona kopytkować często i regularnie, ze względu na przeprowadzoną dobrych kilka lat temu jednostronną owariektomię (dla niewtajemniczonych: usunięcie jednego jajnika).

Zapisy na godzinę, ale wiadomo jak to jest, od razu zapytałam, jak się przedstawia sytuacja. Wszystko jak w zegarku, opóźnienie niewielkie, przede mną jedna osoba, chyba tym razem będzie szybko i bezboleśnie.

Czekamy, w międzyczasie pojawiła się dziewczyna, która zeznała, że zapis ma na termin po mnie, czyli dalej idzie jak po sznurku.

Otworzyły się drzwi, wyszła kobieta, na oko 30-kilka lat, następna pacjentka, zaraz moja kolej.
Kobitka po wizycie jednak nie opuściła poczekalni, tylko usiadła i w szloch. Podeszłam i delikatnie zagadałam, a nuż uda mi się jej jakoś pomóc?...
Podziękowała, stwierdziła, że wszystko w porządku, tylko czeka ją usunięcie jajnika z dużą torbielą i boi się. Bezpłodności, menopauzy, spadku libido.
Pocieszyłam więc, opierając się na własnym doświadczeniu, że to wcale nie tak musi wyglądać, dalej ma szansę na ciążę, menopauza wprawdzie może nastąpić wcześniej, ale istnieją przecież zastępcze kuracje hormonalne, streściłam wrażenia po samej operacji, że to nie takie straszne... etc, etc...
Rozmawiałyśmy cicho, ale było oczywiste, że dziewczyna siedząca obok wszystko słyszy.

Trochę mi się udało nową znajomą rozchmurzyć, zachęciłam, żeby jeszcze poczytała na ten temat i nie załamywała się. Na koniec wymieniłyśmy się nawet numerami telefonów i obiecałyśmy sobie spotkanie przy kawie. Wyszła, bo jej mąż zadzwonił, że już po nią podjechał.

Moment później gabinet opuściła dziewczyna, która była przede mną, ale ku mojemu zdziwieniu z krzesła podniosłyśmy się obie - ja i koleżanka, która miała wejść później. Dziewczyna, młodsza ode mnie jakieś 10 lat, spoglądając z wyraźną wyższością, oświadczyła:
- Ja wchodzę teraz, mam przed tobą pierwszeństwo.
- Tak? A z czego wynika ten pani przywilej? - pytam, ciekawa argumentów.
- Bo ja chyba jestem w ciąży, a ty nawet jajnika nie masz, nie jesteś PRAWDZIWĄ kobietą! A ja tak, więc mam pierwszeństwo.
- Ciekawe. Może i jest pani "prawdziwą" kobietą, ale to ja mam większe cycki - rzuciłam i kiedy dziewczę zapowietrzyło się i poczęło zbierać szczękę z podłogi, wpakowałam się do gabinetu. Zgodnie z prawidłową kolejnością.

Dobrze, że wzrokiem nie można zabijać, bo kiedy wyszłam od lekarza, odprowadziła mnie takim spojrzeniem, przez które niechybnie padłabym trupem.
Idiots, idiots everywhere.

bliźni prawdę Ci powie

Skomentuj (44) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1336 (1408)

#38168

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jeśli jestem w ukrytej kamerze, to proszę, niech ktoś wyskoczy już zza krzaków z euforycznym okrzykiem, bo to absolutnie nie jest zabawne.

Miałam kiedyś męża. Pewnego dnia wspólnie podjęliśmy decyzję, że chyba jednak popełniliśmy błąd, wzajemne porozumienie notorycznie nam nie wychodziło, game over.
Utrzymywałam z nim kontakt przez tych parę lat po rozwodzie, czasem się widywaliśmy, z moim obecnym partnerem zostaliśmy nawet zaproszeni na jego ślub, jakieś 3 lata temu.
Poślubił kobietę, która miała już dziecko - wówczas dwuletnie. Eks adoptował Małą, wychowują ją razem.
Odtąd nasze kontakty ograniczyły się do telefonów 2 razy w roku, trwających maksymalnie pół minuty.

Po wstępie chyba zrozumiecie, w jakim byłam szoku, kiedy wróciłam wczoraj do domu po karmieniu koni, parę minut przed 7:00 rano, i zastałam w chałupie dziewczynkę, jak mi oznajmiono - jego córkę.

Mój Mężczyzna uraczył Małą płatkami z mlekiem, a mi od progu zrobił awanturę. Nie miał nic przeciwko samej wizycie Małej, ale dlaczego ustaliłam to za jego plecami, dlaczego on nic nie wie i odkąd tak nam się poprawiły stosunki z Eks, że z uśmiechem na ustach podrzuca nam dziecko z wielką walizą o 6:15, okrasiwszy niespodziankę tekstem: "No, przywieźliśmy córę na parę dni, tak jak się umawiałem z Ventarron, trzymaj się, spieszymy się na samolot"...?

No cóż, załapałam karpika, oczy wylazły mi z orbit i tłumaczę, że NIC, urwał, nie wiem i jestem zaskoczona, tak samo jak on, jeśli nie bardziej.

Chłopa proszę o zajęcie się naszym niespodziewanym gościem, a sama drżącymi rękami wybieram numer Eks. Telefon wyłączony. Do jego kobiety nie mam numeru, bo i skąd? A tu wypadałoby się dowiedzieć, o co, do ciężkiej cholery, chodzi.

Podjęliśmy wspólnie decyzję, chyba jedyną możliwą w tym wypadku: zadzwonić do Eks-teściowej. Wolałabym do Cthulhu, ale mus to mus.

"Mamusia" zameldowała, co następuje:
- Eks z małżonką mieli owego dnia wylot na wakacje do Tajlandii na 2 tygodnie;
- ona jest w sanatorium w Ciechocinku do końca września;
- sama się zaoferowałam, że zaopiekuję się Małą, Eks na początku w ogóle nie rozważał takiej opcji, ale tak bardzo prosiłam, że w końcu się zgodził, w końcu oferuję wakacje z konikami na wsi;
- ona nie rozumie, o co mi chodzi, na pewno jak przyszło co do czego, to "mi palma odbiła, bo kobita bezdzietna nie zdaje sobie sprawy, ile to trzeba się dzieckiem zajmować" i teraz chcę wszystko odkręcać;
- jestem niepoważna i mam się wstydzić.
W jaki sposób obyło się bez ofiar w ludziach i rozwalenia telefonu o podłogę, nie wiem, podziwiam swoją samokontrolę.

Mamy więc Małą pod opieką przez 2 tygodnie(?). Grzeczna, fantastyczne dziecko, tylko będziemy się nią zajmowali na zmianę z moją stajenną młodzieżą, koleżeństwem z pracy i naszymi sąsiadami, bo oboje mamy absorbujące zajęcia i żadne z nas nie może sobie pozwolić na urlop.

Jak tylko Eks z małżonką się tutaj pojawią, to im za tę akcję pourywam łby przy samej d*pie, w podziękowaniu za ich odpowiedzialność, uczciwość oraz szacunek do nas i troskę o własne dziecko.
A jakby akurat nikogo nie było w domu?
Zostawiliby ją pod bramą z kartką na szyi?

na głupotę potrzeba strzelby i szpadla.

Skomentuj (105) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1477 (1545)

#36932

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wsi spokojna, wsi wesoła... Taa, dobrze by było.
Od jakiegoś czasu dochodzą nas słuchy, jakiego piekielnego nowego proboszcza ma parafia obejmująca nasz koniec świata. Szczególnie dotkliwie odczuła to, mieszkająca z nami po sąsiedzku, wielopokoleniowa rodzina. Historia poruszyła nas bardzo i zastanawiamy się, co tak podły człowiek robi jako "duszpasterz". Przerażające, że podobnych mu może być więcej.

Seniorka rodu, którą co jakiś czas odwiedzamy, była ostatnio bardzo roztrzęsiona. Staraliśmy się delikatnie wypytać rodzinę i samą Babcię, co się stało.

Otóż: jej prawnuczek chciał zostać ministrantem. Zgłosił się w tym celu do nowego proboszcza. Na wsi oczywiście wszyscy wszystko wiedzą, również ów ksiądz zdążył nabyć informację, że chłopczyk jest nieślubnym dzieckiem (pan młody rozmyślił się w ostatniej chwili na rzecz pewnej "miastowej wywłoki"). Ksiądz stwierdził, że malec nie może zostać ministrantem, ponieważ jest owocem grzechu, tak na dobrą sprawę to nie ma prawa w ogóle przystępować do sakramentów i nie powinien przychodzić do kościoła(!).

Chłopiec wrócił do domu zapłakany, opowiedział wszystko, ale szczególnie Babuleńce nie chciało się wierzyć, że to możliwe. W niedzielę po mszy poszła na plebanię, zapytać, czy proboszcz rzeczywiście tak potraktował jej prawnuczka, a przy okazji zamówić mszę za duszę męża, który zginął podczas II wojny światowej.

Ksiądz nie tylko nie zaprzeczył, że tak się zachował, nie tylko powtórzył cały swój wywód, ale również odmówił odprawienia mszy za męża Babci!
Przytaczam argument, który rozwalił nas na łopatki: "dawno umarł, jak mu do tej pory nieba nie wymodliłaś, to już mu nic nie pomoże."

Pomijając chamstwo i karygodne podejście do posługi, pomijając pranie mózgu zafundowane niewinnemu dziecku, mógł nam takim zachowaniem zabić ponad dziewięćdziesięcioletnią Staruszkę!
Rodzina podjęła decyzję, że odtąd będą jeździli na msze do kościoła w innej parafii, co nie jest specjalnie zaskakujące w tej sytuacji.

Nie można generalizować, ten piekielny proboszcz to (mam nadzieję) niechlubny wyjątek, ale jakie tacy jak on dają świadectwo Kościołowi?! Jak musi się czuć człowiek, który zostanie potraktowany w ten sposób? Dziecko, które usłyszy takie słowa z ust księdza?...

księża

Skomentuj (45) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 660 (724)

#36197

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie o "ochronie".
Myślałam, że takie rzeczy, to tylko w kabarecie. Z góry przepraszam wszystkich, którzy mogliby poczuć się urażeni tym, że bohaterów opowieści nazywam ochroniarzami. Panowie i Panie, wybaczcie, to ułatwi narrację.

Przydarzyła nam się na obiekcie nowa firma. Głównie dlatego, że szef stwierdził, iż na poprzednią zbyt dużo wydaje. Chłopaki byli świetni, wszyscy z licencją, profesjonalni, kulturalni i pomocni, nigdy nie było żadnych zastrzeżeń do ich pracy.

Nie zmieniły się godziny pracy i obowiązki: ochroniarz przyjeżdża na 22:00, zostaje do 6:00. Do użytku ma naszą kanciapę z zapleczem socjalnym, TV, radyjkiem. Musi co jakiś czas przejść się naokoło i po stajniach, sprawdzić, czy spokój i z końmi z grubsza wszystko ok (jak nie ok, to dzwoni do mnie), ewentualnie otwiera bramę wjazdową.

Dzień pierwszy.

Zostałam do momentu przyjazdu ochroniarza, przywitałam się. Młody chłopak, okulary jak denka od słoików, średnio rozgarnięty, ale ok, nie czepiam się. Poszłam do siebie (mam mieszkanie po drugiej stronie ulicy).
Jakąś godzinę później uświadomiłam sobie, że zapomniałam odłączyć elektrycznego pastucha. Wracam. Weszłam, trzasnęłam furtką, przeszłam całe pierwsze podwórko, całe drugie, czyli jakieś dobre 150m, zapaliły się już cztery uaktywniane ruchem lampy, przeszłam przez stajnię, gmeram przy akumulatorze z tyłu, przy wyjściu na pastwisko i czuję delikatne stukanie palcem w ramię. Odwracam się, a tu stoi ochroniarz, bez latarki i radyjka, i tako rzecze:
- Przepraszam! Swój czy wróg?...

Dzień drugi.

Inny As Przestworzy. Mocno niedosłyszący.
Wieczorem przyłapuję go na paleniu w stajni, tuż obok wolnego boksu, gdzie mamy obecnie słomę w belkach.
Potem - 5:45 rano, przychodzę karmić konie, a ochroniarz śpi. Chrapie. Chrząknęłam. Zapukałam. Trzasnęłam drzwiami. Odezwałam się. Podeszłam i potrząsnęłam za ramię.
Otworzył oczy i oburzony warczy:
- O co chodzi?! Pospać nie można?

Dzień trzeci.

Przychodzę rano, cała stajnia pływa. Kobyła rozwaliła automatyczne poidło. Woda leje się pewnie już parę ładnych godzin. Zakręcam zawór i nieźle wkurzona szukam ochroniarza. Siedzi w kanciapie, ten co pierwszego dnia. Dialog:
- Nie widział pan, że woda zalewa nam stajnię?
- Tą pierwszą? Widziałem. Po 2:00 gruchło.
- Dlaczego pan chociaż do mnie nie zadzwonił?!
- Miałem dzwonić, jak coś się z koniem. W sensie jak się koniu coś dzieje. Koniu nic się nie działo, bo się przeszłem i paczyłem, to żem nie dzwonił.

Oprócz zwracania uwagi fantastycznym panom, codziennie interweniowałam u szefa. "Eee tam, przesadzasz."
Po potopie zagroziłam, że zwolnię się z roboty, jak czegoś z tym burdelem nie zrobi, bo boję się o zwierzęta, obiekt i własne zdrowie psychiczne.

Dzień czwarty.

Szef postanowił wpaść na kontrolę. Przyjechał przed północą. Dzwonił do bramy, dzwonił, dzwonił... 00:40 otworzono mu. Wjechał. I nic. Nikt nie wychodzi, nie pyta, czego tu, etc. Szef wchodzi do kanciapy, a tam ochroniarz (palacz-śpioszek) ogląda TV na cały regulator i nawet nie raczy spojrzeć, kto go zaszczycił swoją obecnością.

Dzień piąty.

Dzisiaj ja zarywam nockę, z dzielnym wsparciem Mojego Mężczyzny, bo musimy przypilnować przybytku i inwentarza. Ale przeżyjemy.
Jeszcze chyba upiekę ciasto i porozwieszam transparenty, balony i serpentyny.
Od jutra wraca nasza poprzednia ochrona! ;D

"ochrona"

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 844 (886)

#35883

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Umówiła się kobitka na jazdę dla dziecka na 8:30. Przyjechały, elegancka pani z dziewczynką lat ok.4-5, blond loczki, koszulka Hannah Montana, urocza przerwa miedzy ząbkami.

Wyprowadzam kobyłę z boksu, na twarzyczce Młodej konsternacja.
- Mamusiu, nie chcę jeździć na tym koniku!
- Dlaczego, kochanie? - mama wydaje się przeczuwać, co nastąpi.
- Bo on jest bzydki! Chcę lóżowego!
- Ależ skarbie, prawdziwe koniki nie są różowe.
- Nic mnie to, qulwa, nie obchodzi! - brzdąc purpurowieje, podbiega do konia, który akurat strudzony wizją pracy opuścił łeb, i uderza go małą łapką po pysku, wrzeszcząc - Bzydal!

Ogarniając swój szok, łapię małego, różowego łobuza, żeby uniemożliwić mu powtórzenie tego wyczynu, kobyła spogląda z politowaniem. Matka blednie, bierze córkę pod pachę i wymamrotawszy "Przepraszam" wykonuje odwrót w kierunku samochodu.

Nie, nie, tak łatwo nie będzie.
Mała terrorystka wyrywa się, rzuca na ziemię i młócąc piąstkami, i wierzgając, drze się niemiłosiernie. Po chwili walki, mamie udaje się ją unieruchomić w samochodzie, po czym z piskiem opon odjeżdżają.

Najgorsze, że przecież żadna w tym wszystkim wina dzieciaka, który przecież "gdzieś" musiał nabyć podstawę i wzorce swojego zachowania. Wniosek - piekielni opiekunowie.

Co się dzieje z tym światem? Chyba się starzeję.

sport i rekreacja

Skomentuj (44) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 727 (795)

#35859

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem instruktorem jazdy konnej.
Piekielnych kwiatków bywa wiele, ale ten jest wyjątkowo siermiężny.

Gość ok. 40-tki, ubiór w stylu sportowa elegancja, przywiózł kilkuletnią córkę na koniki. Naopowiadał się, jak to on nie jeździł za młodu, ileż to on z końmi nie przebywał...
W pewnej chwili, na widok załatwienia przez konia, na którym jeździło jego dziecko, naturalnej potrzeby fizjologicznej, facet zaczął się awanturować:
- Wstyd! Mogłaby pani jakoś wychować te konie, jak można dopuścić, żeby one tak srały przy klientach?! To jest szczyt! Za co ja płacę?! Żeby gówna oglądać?!
Potem jeszcze kilka słów o niekompetencji, szczycie chamstwa i chlewie.

Zabił mnie, aż mi ręce i cycki opadły. Chyba powinnam zakładać zwierzom do roboty pampersy, albo im w kącie placu kuwetę zamontować...? Nie ogarniam, chłop totalnie bez pojęcia o koniach, więc na co były te przechwałki, do tego ewidentny burak.
Nie zareagowałam, bo było mi tej Małej szkoda, dobrze się bawiła. Później przywoziła ją mama, piekielny tata więcej się w stajni nie pokazał.

sport i rekreacja

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 458 (532)

1