Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#36588

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem pracownikiem POK-u w dużym, znanym hipermarkecie.
Jednym z moich obowiązków jest informowanie potencjalnych poszukiwaczy pracy o ewentualnych przyjęciach w naszej firmie, lub (co występuje częściej) o braku takowych przyjęć.

POK-emony są swoistą barierą między klientem, a kierownictwem. Barierą naturalną jak mechanizm obronny człowieka (zwany odpornością), mamy za zadanie być tak szczelni jak ten w/w i nie dopuszczać do „przepuszczenia”, chyba, że sytuacja naprawdę tego wymaga i nie jesteśmy sobie w stanie poradzić sami.

Tym razem trafił mi się szczególnie oporny i zmutowany „wirusik” w postaci młodej, niewinnie wyglądającej dziewczyny.
Na pierwszy rzut oka niegroźna i łatwa do zwalczenia, jednak zignorowana i potraktowana pobłażliwie udowodniła, że nie znamy dnia ani godziny a oczy musimy mieć nie tylko dookoła głowy ale i w zadku.

- Dzień dobry, czy mogłabym rozmawiać z dyrektorem? – dostaję po twarzy uśmiechem numer 5 z reklamy pasty Colgate.
- Dzień dobry. A w jakiej sprawie? Może ja będę w stanie pani pomóc? – tutaj dziewczę mierzy mnie wzrokiem niczym komornik szafę.
- Wolałabym rozmawiać z kimś z samej góry (tak POK-emonie, nie zapominaj, że jesteś niczym).

„Sama Góra” akurat ma zebranie. Przerwanie narady wojennej grozi skróceniem o głowę. Casandra ryzykować nie ma zamiaru, logiczne.

- W tej chwili dostęp do głównego kierownictwa jest mocno utrudniony, z powodu bardzo ważnego zebrania, więc jeśli tylko zdradzi mi pani cel swojej wizyty, zrobię wszystko by pani pomóc, w miarę moich możliwości – informuję grzecznie.
- Obawiam się, że pani możliwości w temacie, który mnie interesuje są mocno ograniczone – oczyma wyobraźni prawie widziałam jak dokańcza to zdanie w myślach „ty pustaku”.
- Rozumiem, jednak poznanie problemu z którym pani do nas przychodzi, pozwoli mi chociażby skierować panią do odpowiednich osób – tłumaczę cierpliwie pani „tajemniczej”.
- No w końcu mnie pani słucha i rozumie – Jej Tajemniczość uśmiecha się do mnie jeszcze promienniej, obalając moje święte przekonanie, że bardziej się nie da. Da się. - Ja cały czas o tym mówię. Chcę zostać skierowana do samego dyrektora. Już. Teraz.

Ona swoje, a ja swoje. Można tak cały dzień, aż do uśmiechniętej śmierci. Ale podobno czas klienta jest bezcenny, więc nie mogę dopuścić do tego, by ta pani mi tu bankrutowała na moich oczach. Co to, to nie.

- No widzi pani, to mamy mały dylemat. Ja panią rozumiem doskonale, za to pani nie rozumie mnie wcale. Ale skoro cel pani wizyty musi pozostać owiany tajemnicą uszanuję pani życzenie. W takim razie jedynym rozwiązaniem jest poinformowanie pani, że:
* Jeśli jest pani przedstawicielem handlowym, to proszę się wpisać do księgi gości i za chwilkę wezwę odpowiedniego pracownika,
* Jeśli chce pani złożyć skargę na pracownika lub nasze działania, to tutaj jest księga skarg i zażaleń (tu mogłam się ugryźć w ten swój za długi jęzor)
* Jeśli poszukuje pani toalet, to są na końcu korytarza, po lewej
* Jeśli poszukuje pani pracy, to informuję, że obecnie nie prowadzimy naboru z braku wolnych etatów, jednak chętnie przyjmę od pani CV, jeśli tylko pragnie pani takowe u nas złożyć...
Wypowiadając ostatnie zdanie już widziałam po minie Jej Tajemniczości, że trafiłam w sedno.

Daruję już sobie dosłowne przytaczanie dalszej rozmowy. W każdym razie udało mi się po dłuższej dyskusji przekonać panią, że:
* nie, nie oszukuję, naprawdę nie zatrudniamy w tym momencie nikogo;
* nie, nie odmawiam jej z czystej złośliwości, bo boję się o swój tyłek;
* tak, to u mnie zostawia się swoje CV i każdy tak robi;
* nie, nie trafi ono do internetu i nie będzie go oglądać pół miasta...

Biorę do ręki bezcenne karteluszki i kładę je na odpowiednim miejscu, czyli na półce pod monitorem. Tam gdzie wszystkie składane CV, skąd codziennie są zabierane przez kierownika personalnego.
- Nie, nie tutaj – protestuje dziewczyna - tutaj nikt go nie zauważy.
Więc kładę obok monitora. Jak przeciąg je zwieje, trudno, w końcu klient ma zawsze rację.
- Nie tutaj! – dziewczę nadal wtrąca swoje trzy grosze – bo tędy każdy przechodzi i ktoś może je zabrać.
Więc przekładam je na biurko po drugiej stronie POK-u.
- Nie! Tutaj też nie, bo to za blisko kosza na śmieci. Jeszcze was podkusi by je wyrzucić.

Stanęłam lekko zdezorientowana i zaczęłam się rozglądać za miejscem idealnym. Ale jako, że nie bardzo mam czas na zabawy w taką ciuciubabkę, wpadłam na genialny pomysł, że zaniosę te dokumenciki wagi państwowej prosto do biura, co powinno w końcu zadowolić dziewczynę, a mi oszczędzić nerwów. Poinformowałam o tym samą zainteresowaną, co było moim pierwszym błędem. Drugi popełniłam w momencie, gdy nie sprawdziłam czy Desperatka nie popyla za mną. Nie doceniłam przeciwnika, moja wina.

Dziewczyna słysząc słowo BIURO mało ślinotoku nie dostała. Ekstaza pełna granicząca z orgazmem. Biuro – to jest to! Ja już zdążyłam przekroczyć drzwi magazynu skrywające masę magicznych pomieszczeń i pomieszczonek, gdy nagle z szybkością rakiety i z furkotem spódnic wyprzedza mnie ONA, łapiąc za klamkę pierwszych lepszych drzwi. Los chciał, że trafiła na pomieszczenie zajmowane przez ochronę i wpadła prosto w ramiona Karolka. Karolek w pierwszym momencie zachwycony do granic możliwości spotkaniem z pięknością, został sprowadzony brutalnie na ziemię moim krzykiem:

- Czy pani całkiem już zdurniała?! Tu nie wolno nikomu wchodzić! Przecież mówiłam, że zaniosę to CV!
- Ja chcę do biura! – tupie nogą dziewczę, czerwone ze złości na ładnym licu.
- Przykro mi, nieupoważnionym wstęp wzbroniony – mówi Karolek ze zbolałą miną. Widać było, że dla niej chętnie by zrobił wyjątek.
- Proszę o opuszczenie pomieszczenia, w przeciwnym razie ochrona będzie zmuszona panią wyprowadzić – informuję ją.
- Ale ja tylko na minutkę! Co wam szkodzi? Muszę mieć tą pracę! – zapiera się Desperatka.
- Karolek wyprowadź panią – jestem nieugięta i coraz bardziej wkurzona.
- Chętnie, chętnie – mruczy Karolek zadowolony z możliwości przespacerowania się z taką pięknością po sklepie i uchronienia jej przed moim gniewem.

Stoję i odprowadzam ich wzrokiem, by się upewnić, że nic durnego już panience do pustego, upartego łba nie strzeli. Desperatka niechętnie zmierza do drzwi w asyście Karolka. Nagle odwraca się i rzuca na odchodne:
- Ja to sobie zapamiętam. Jak już tu będę pracowała, to się odwdzięczę za takie traktowanie. Zobaczysz. I masz jak w banku, że złożę skargę na ciebie. I to zaraz.
Z głupotą się nie dyskutuje, więc pokazałam jej plecy i weszłam do biura. Tam oddałam CV komu trzeba, bo jestem słowna, a przecież obiecałam, że je zaniosę, prawda? Ale nie obiecywałam, że nie zrobię dziewczynie reklamy na wstępie. A więc zrobiłam.

Na pytanie kierownika, czy kandydatka jest konkretna, stwierdziłam tylko, że owszem, pod warunkiem, że będzie ostatnim człowiekiem na ziemi i to radzę zastanowić się trzy razy, zanim się ją zatrudni. Kierownik widząc moją minę nawet o nic nie pytał.
Biegnę na POK by sprawdzić, czy faktycznie wysmarowała na mnie skargę. No a jak! Jak widać, nie tylko ja jestem słowna. Treść skargi:

„Pani Casandra stwarzała mi ogromne problemy, gdy chciałam zapytać o pracę w Państwa firmie (...) była bezczelna i nieuprzejma (...) a gdy protestowałam przeciwko takiemu zachowaniu, kazała panu ochroniarzowi mnie wyprowadzić ze sklepu! Zostałam wyrzucona ze sklepu tylko dlatego, że chciałam złożyć u Państwa swoje CV! (...)”

Dobrze, że chociaż Karolek ma z tego jakąś uciechę – zdobył jej numer telefonu. Jak ją tu spróbuje wkręcić do pracy, to popełnię rytualne harakiri.

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 622 (664)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…