Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#36783

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jeszcze jako nastolatka razem z drużyną harcerską chodziłam nieraz przed obozami itd na tzw akcje zarobkowe do marketów. Polegało to na tym, że pakowałyśmy na kasie zakupy, a to co nam ludzie wrzucili do puszki było dzielone i miałyśmy dofinansowanie wyjazdu. Niedużo, ale zawsze coś.

Wchodziłyśmy zwykle wejściem służbowym, zostawiałyśmy swoje rzeczy na zapleczu i przechodziłyśmy na stanowiska. Na wejściu i wyjściu obowiązkowa rewizja plecaków, czy czegoś nie wynosimy, wszystko musiało być oklejone, albo zakup potwierdzony paragonem. Niezbyt miłe, ale trudno. Oklejane były nawet zużyte niemal do końca pomadki ochronne (zima), bo przecież mogłyśmy ukraść nową, ułamać większość dla niepoznaki i wynieść choć taką.

Sytuacja 1
Stałyśmy przy kasach parami, pewnego razu trafiłam do jednej z młodszych dziewczyn. Jakaś klientka zaczęła ją bardzo chwalić, że taka mała i już nie chce patrzeć tylko na to, co dostanie od rodziców (a biedy w tym domu nie było, żeby musiała to robić), dała jej nawet jakiegoś wafelka. Podeszłyśmy do najbliższego ochroniarza po naklejkę, bo nie miałyśmy paragonu, a on zaczął nas oskarżać i robić wielka aferę, że skąd on ma wiedzieć, czy naprawdę dostała upominek, czy może ukradła. Ostatecznie sprawę rozwiązała kasjerka, ale ciekawa jestem co by było, gdyby w wirze pracy nie zauważyła zajścia.

Sytuacja 2
My pojawiałyśmy się tam okresowo, a na stałe przy kasach były skarbonki dla jakiegoś domu dziecka.
Przyszła do sklepu rodzinka: kilkuletnie dzieci, matka i babcia. Już właściwie odchodząc babcia pyta matki, czy wrzuciła jakieś parę groszy. Babeczka odpowiedziała coś w stylu że tak, niech sobie jadą na ten obóz.
Na co babcia zaczęła ją (przy nas i nie żałując głosu) wyzywać, że po co, należało dać na ten dom dziecka, a nie dziewuchom, które przyszły na żebry, bo wielka łaska, wrzucić kilo cukru do siatki.
(Na marginesie: owszem, jeden kupuje kilko cukru, a inny robi zapasy na weekend i taszczyłyśmy co chwila sześciopaki 2-litrowych pepsi. Po 8 godzinach kręgosłup dawał się we znaki).

Sytuacja 3
Przechodziłyśmy przez sklep 4 razy dziennie, zawsze pod eskortą ochrony: na początku pracy, na końcu i raz w środku na przerwę. Któregoś razu dwie dziewczyny musiały iść wcześniej do domu. Była zima, mróz 30 stopni, nie pozwolono im przejść za zaplecze po rzeczy przez sklep, musiały w samych mundurkach wyjść wyjściem dla klientów, obejść market od drugiej strony(wielki kolos, w nazwie litera i cyfra) i wejść wejściem służbowym, bo żaden z ochroniarzy nie zechciał ich przeprowadzić wewnątrz.

Sytuacja 4 - na pocieszenie piekielno-anielska.
Praca wre w najlepsze, podchodzi kolejny klient, starszy pan z dwoma wnukami ok 10-12lat. Chłopaki zaczęły pod naszym adresem puszczać jakieś komentarze w stylu: no dalej baby, robić robić.
I reakcja, na która miałam ochotę dziadka wyściskać. Parę słów prawdy do chłopaków, a do nas z uśmiechem: panienki się odsuną, oni to popakują.
A parę groszy i tak na końcu wpadło:)

market

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 54 (166)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…