Bardzo dużo jest tu historii o lekarzach, ale i ja dodam swoją. Nie jest bardzo piekielna, aczkolwiek zrobiło mi się trochę nieprzyjemnie.
Słowem wstępu, moja mama dość młodo zmarła na raka piersi. Z tego powodu moja siostra i ja jesteśmy w grupie podwyższonego ryzyka, a jak wiadomo takim osobom odradza się pewne rzeczy, między innymi antykoncepcję hormonalną.
Niestety jednak, od kiedy skończyłam 15 lat mam spore zaburzenia hormonalne i co drugi odwiedzany przeze mnie endokrynolog czy ginekolog próbuje mi siłą wepchnąć tabletki antykoncepcyjne twierdząc, że rozwiążą one wszystkie moje problemy. Kiedyś, będąc w liceum, dałam się nawet namówić na taką kurację, ale okazało się, że bynajmniej nie pomogła i odstawiłam to świństwo po pół roku. Od tamtego czasu unikam hormonów jak ognia, zasłaniając się ryzykiem raka piersi.
Teraz historia właściwa, sprzed kilku dni:
Wizyta u pani ginekolog-endokrynolog [dr], robi odpowiednie badania, przegląda wyniki, kiwa głową.
[dr] No tak, to ja pani przypiszę taki a taki lek (antykoncepcja oczywiście) i powinno się wszystko uspokoić i za trzy miesiące na kontrolę i po następną receptę.
[ja] A czy ten lek jest konieczny? Widzi pani, ja nie jestem przekonana do hormonów, bo (tutaj dokładny opis sytuacji).
Odpowiedź pani doktor zwaliła mnie z nóg:
- Oj, nic nie szkodzi. Mamy dobrych onkologów w naszym szpitalu.
Do teraz się zastanawiam czy to był kiepski żart czy naprawdę uważa, że jak jej pacjent zachoruje na nowotwór to "nic nie szkodzi".
Słowem wstępu, moja mama dość młodo zmarła na raka piersi. Z tego powodu moja siostra i ja jesteśmy w grupie podwyższonego ryzyka, a jak wiadomo takim osobom odradza się pewne rzeczy, między innymi antykoncepcję hormonalną.
Niestety jednak, od kiedy skończyłam 15 lat mam spore zaburzenia hormonalne i co drugi odwiedzany przeze mnie endokrynolog czy ginekolog próbuje mi siłą wepchnąć tabletki antykoncepcyjne twierdząc, że rozwiążą one wszystkie moje problemy. Kiedyś, będąc w liceum, dałam się nawet namówić na taką kurację, ale okazało się, że bynajmniej nie pomogła i odstawiłam to świństwo po pół roku. Od tamtego czasu unikam hormonów jak ognia, zasłaniając się ryzykiem raka piersi.
Teraz historia właściwa, sprzed kilku dni:
Wizyta u pani ginekolog-endokrynolog [dr], robi odpowiednie badania, przegląda wyniki, kiwa głową.
[dr] No tak, to ja pani przypiszę taki a taki lek (antykoncepcja oczywiście) i powinno się wszystko uspokoić i za trzy miesiące na kontrolę i po następną receptę.
[ja] A czy ten lek jest konieczny? Widzi pani, ja nie jestem przekonana do hormonów, bo (tutaj dokładny opis sytuacji).
Odpowiedź pani doktor zwaliła mnie z nóg:
- Oj, nic nie szkodzi. Mamy dobrych onkologów w naszym szpitalu.
Do teraz się zastanawiam czy to był kiepski żart czy naprawdę uważa, że jak jej pacjent zachoruje na nowotwór to "nic nie szkodzi".
służba_zdrowia
Ocena:
666
(722)
Komentarze