Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#38443

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Bardzo dużo jest tu historii o lekarzach, ale i ja dodam swoją. Nie jest bardzo piekielna, aczkolwiek zrobiło mi się trochę nieprzyjemnie.

Słowem wstępu, moja mama dość młodo zmarła na raka piersi. Z tego powodu moja siostra i ja jesteśmy w grupie podwyższonego ryzyka, a jak wiadomo takim osobom odradza się pewne rzeczy, między innymi antykoncepcję hormonalną.

Niestety jednak, od kiedy skończyłam 15 lat mam spore zaburzenia hormonalne i co drugi odwiedzany przeze mnie endokrynolog czy ginekolog próbuje mi siłą wepchnąć tabletki antykoncepcyjne twierdząc, że rozwiążą one wszystkie moje problemy. Kiedyś, będąc w liceum, dałam się nawet namówić na taką kurację, ale okazało się, że bynajmniej nie pomogła i odstawiłam to świństwo po pół roku. Od tamtego czasu unikam hormonów jak ognia, zasłaniając się ryzykiem raka piersi.

Teraz historia właściwa, sprzed kilku dni:

Wizyta u pani ginekolog-endokrynolog [dr], robi odpowiednie badania, przegląda wyniki, kiwa głową.
[dr] No tak, to ja pani przypiszę taki a taki lek (antykoncepcja oczywiście) i powinno się wszystko uspokoić i za trzy miesiące na kontrolę i po następną receptę.
[ja] A czy ten lek jest konieczny? Widzi pani, ja nie jestem przekonana do hormonów, bo (tutaj dokładny opis sytuacji).

Odpowiedź pani doktor zwaliła mnie z nóg:
- Oj, nic nie szkodzi. Mamy dobrych onkologów w naszym szpitalu.

Do teraz się zastanawiam czy to był kiepski żart czy naprawdę uważa, że jak jej pacjent zachoruje na nowotwór to "nic nie szkodzi".

służba_zdrowia

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 666 (722)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…