Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#38568

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mieszkałam kiedyś w małej miejscowości na południu kraju(istotne w dalszej części historii). Jak już kiedyś wspomniałam, pracowałam na kuchni w nadmorskim baardzo obleganym mieście. Aby pracować „przy jedzeniu”, należy mieć książeczkę sanepidowską, stwierdzającą iż jestem zdrowa. Pech chciał, że zapomniałam zrobić badania i podbić książeczkę. Zobaczyłam to dopiero na miejscu… 600 km od domu i swojego lekarza. Więc kupiłam gazetę i zaczęłam szukać lekarza, który przeprowadzi potrzebne badania na miejscu , abym mogła bez strachu i z czystym sumieniem pracować.

Ok, znalazłam w gazecie Panią Doktor. Wizyta dwa dni później. O określonej godzinie stawiam się na miejscu. Przede mną 2 osoby. Czekamy.
Po 10 minutach(?)nadchodzi moja kolej. Wchodzę do gabinetu, za biurkiem widzę starszą a zarazem bardzo elegancką Panią. Wydaje się być miła. Siadam, chwilkę rozmawiamy: co to za praca, czy dużo ludzi, że ładna pogoda ale woda w morzu zimna itp. Cud miód i orzeszki:)
W pewnym momencie Pani Doktor chwyciła moją książeczkę i jeb. Pieczątka, podpisik. Książeczka ważna na kolejny rok...

Widząc moją szczękę na podłodze, powiedziała(trzymajcie się foteli):
- Po przeprowadzeniu BADANIA WZROKOWEGO (!), któremu została Pani właśnie poddana, stwierdzam iż jest Pani zdolna do pracy. Dziękuję, 50 zł się należy. Chociaż nie… Pani jest z okolic Hebzi Dolnej?(głośno było w radiu i TV o podtopieniach występujących w miejscu mojego zamieszkania) to 30 zł poproszę.
Zapłaciłam, pożegnałam się i … zaczęłam szukać innego lekarza.

Śmieszne i tragiczne zarazem. Nie ma się co dziwić, że potem z wakacji przywozimy nie tylko pamiątki ale i zatrucia pokarmowe…

służba_zdrowia

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (59)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…